cytaty z książek autora "André Daigneault"
(...) istnieje głęboki związek między prawdziwą miłością, jaką żywimy do samych siebie, a miłością, jaką darzymy Boga i innych ludzi. Jeśli nie kochamy siebie, to cierpią na tym wszystkie nasze więzi z innymi.
Pewnego dnia mały króliczek zapytał pluszowego konika, który już od bardzo dawna walał się w pudle z zabawkami:
- Co to znaczy być prawdziwym? I czy to boli?
- Czasem tak - odparł pluszowy konik, który zawsze mówił prawdę - ale jak się jest prawdziwym, to nie ma znaczenia, że boli.
- Czy to się dzieje nagle, tak jak wtedy, kiedy naprawiają w nas sprężynę, czy powolutku? - spytał króliczek.
- To nigdy nie dzieje się nagle - powiedział pluszowy konik. - Prawdziwymi stajemy się powoli. To zajmuje dużo czasu. Dlatego rzadko zdarza się to tym, którzy się łatwo łamią albo których trzeba starannie układać. Na ogół, kiedy ktoś stał się prawdziwy, to stracił prawie całą sierść, oczy mu zwisają, ma rozciągnięte stawy i jest bardzo zużyty. Ale to wszystko nie ma znaczenia, bo kiedy jest się prawdziwym, to już nie można być brzydkim. Chyba, że w oczach tych, którzy jeszcze nie rozumieją.
Jeśli pokora jest prawdą, to jest także prawdziwym poznaniem siebie, dzięki któremu widzimy równie wyraźnie nasze talenty i zalety jak nasze ubóstwo, ograniczenia i zranienia.
Ciężkie próby, cierpienia, porażki i przeciwności jednoczą nas z ukrzyżowanym Jezusem i sprawiają, że nasze życie staje się płodne. Stajemy się barankiem złożonym w ofierze razem z Barankiem i żyjemy tajemnicą krzyża.
Aby kochać bliźniego jak siebie samego, musimy zaakceptować siebie - zarówno ze swoimi słabościami i wadami, jak z talentami i zaletami.
Przemożnie pragniemy miłości, a jednocześnie strasznie się jej boimy. Miłość domaga się, byśmy się odsłonili, byśmy porzucili swoją skorupę i pancerz, byśmy wydobyli na powierzchnię świadomości swoją kruchość i swoje sekrety. Krótko mówiąc, oznacza to obnażenie serca i dzielenie się tym, co nosimy w najtajniejszej głębi siebie.
Wiele porażek w miłości bierze się stąd, że nie wiemy, co dzieje się pod skorupą drugiego człowieka. Nie widzimy jego serca.
Podstawą pokory jest wpierw akceptacja rzeczywistości.
Ubodzy i poranieni przez życie przeżywają czasami, nic o tym nie wiedząc, wielkie oczyszczenia, o jakich mówi św. Jan od Krzyża: są uważani za nic, odrzuceni, przeżywają wszelkiego rodzaju zniewagi i w oczach świata często uchodzą za szalonych. Czyż nie moglibyśmy powiedzieć, że są oni upokorzeni razem z upokorzonym Chrystusem, ubodzy z ubogim Chrystusem, i ukrzyżowani razem z Chrystusem wiszącym na krzyżu?
Bóg zmazuje uświadomioną winę i uświadamia winę stłumioną.
Żeby naprawdę się nawrócić, trzeba doświadczyć swojej niezdolności do kochania.
Rzadko zdarzają się ludzie, którzy mają odwagę być tylko tym, czym są, i nie próbować przerabiać rzeczywistości. Ludzie boją się, że ktoś odkryje, jacy są naprawdę, i ten strach ich zżera.
Według Ewangelii, nawet apostołowie popadli w złudzenie, że mogą upodobnić się do wyidelizowanego obrazu siebie. Przysięgając, że nigdy nie opuści Pana, Piotr szczerze wierzył w swoją obietnicę, ale w istocie była ona odzwierciedleniem jego wyidelizowanego obrazu człowieka silnego, a nie jego rzeczywistego "ja". Ileż osób nieustannie mówi o "sprawiedliwości" i "miłości", żeby zakryć stłumioną agresję swojego rzeczywistego "ja".
Stłumiona agresja ma wpływ na nasze zdrowie fizyczne. Moglibyśmy obrać wiele przykładów i stwierdzić, unikając przy tym uogólnień, że znaczna część naszych chorób ma charakter psychosomatyczny.
Jak pisze Claude Dagens w książce Eloge de notre faiblesse ["Pochwała naszej słabości"], "świętość zaczyna się tam, gdzie kończą się obsesje perfekcjonizmu: od prostego stwierdzenia, że jesteśmy ludźmi, słabymi istotami potrzebującymi pomocy i czułości. Prawdziwa radość nie polega na dążeniu do ponadludzkiej doskonałości, ale przeciwnie, na akceptacji ograniczeń swojego człowieczeństwa. Ktoś, kto marzy o doskonałości, nie osiągając jej, siłą rzeczy jest bezwzględny wobec siebie, a co za tym idzie, również wobec innych".
Czasami jesteśmy tak zranieni, że zamiast swoich własnych wad widzimy hipokryzję innych.
W ciągu całego życia przeżywamy straty, które powoli - a niekiedy gwałtownie- przeprowadzają nas przez jakiś nowy etap.
Musimy jednak wiedzieć, że wszelka wiara polega przede wszystkim na porzuceniu swojej samowystarczalności.
Aby kochać siebie, wpierw trzeba doświadczyć, że jest się kochanym. Wyzwolenie i urzeczywistnienie w naszym życiu Dobrej Nowiny Ewangelii wiążą się z prawdziwym przekonaniem, że jesteśmy kochani i akceptowani, niezależnie od wszystkiego, co robimy. Św. Jan wyraża to słowami, że Bóg pierwszy nas umiłował, kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami.
Ojcowie Kościoła przypominają bezwzględną konieczność brania za siebie odpowiedzialności w zdarzających się nam ciężkich próbach. Skądkolwiek one przychodzą, człowiek duchowy wie, że nie przyszłyby, gdyby Bóg ich nie dopuścił, i gdyby ich ukrytą w nich samych przyczyną, ich prawdziwym motywem, nie było to, że mają na celu jego duchowe oczyszczenie.
Doskonałość chrześcijańska, jak pisał ojciec Monier, nie polega na tym, żeby nie mieć wad, żeby nie popełniać głupstw. Polega na przebaczeniu. A kiedy przebaczamy, to od razu dostajemy wszystko inne.
Pierwszym bowiem wyborem, jakiego należy dokonać, a jaki tkwi u podstaw wszelkiego rozwoju człowieka, jest zaakceptowanie swojej rzeczywistości takiej, jaka ona jest, z jej darami, słabościami, ze wszystkimi jej ograniczeniami, zranieniami,mrokami i skończonością. Wzrastanie człowieka zaczyna się wtedy, gdy zaakceptujemy swoje własne człowieczeństwo - ograniczone i biedne, ale także piękne.
Każdy człowiek może zostać świętym w chwili, w której tego zapragnie, choć na zewnątrz, w oczach świata, jest tylko zlepkiem występku i błota. Przez całe życie demony jego serca wykłócały się o jego istnienie i z całą gwałtownością swoich pożądań rzucał się na niezliczone miraże pychy i instynktów, na rozczarowujące i kłamliwe widma, jakimi są ludzkie namiętności - ale nadchodzi godzina, w której czuje się skończony. Jest znużony, unicestwiony, pusty w środku.
Ta ruina, ten złodziej, ten pijak, ten wykolejeniec, ten zwyrodnialec, nieodwracalnie oddani swojemu występkowi, chyba że nastąpi cud łaski - ale któż by jeszcze tego chciał? Już tylko Bóg może przygarnąć ten wrak. Jeszcze Bóg i tylko Bóg, nikt bowiem nigdy nie stoczy się zbyt nisko dla Boga!
Tę szmatę, tego wyrzutka, tego śmiecia, którego wy, ludzie, już nie chcecie, który już nie chce samego siebie - dajcie go Mnie, mówi Przedwieczny, niech tylko zechce pokornie uznać swoją nędzę, nieść ją i walczyć. A wówczas to życie, okryte wstydem i hańbą w oczach wszystkich, spalę jak kadzidło.
Poranieni życiem, słabi, alkoholicy, narkomani, wszelkiego rodzaju nałogowcy, biedacy, którzy godzą się cierpieć swoją nędzę i walczyć mimo wszystko: jeśli otworzą się na miłosierdzie, wejdą, jak dobry łotr, do królestwa Bożego - przed czystymi, którzy pokładają ufność w samych sobie, licząc na swoje cnoty naturalne. "Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatni pierwszymi" (Mt 19, 30).
Człowiek rozumny, który w zrządzeniach boskich widzi drogę uzdrowienia, znosi z wdzięcznością zesłane z nieba krzyże i nie składa na nikogo winy za swój marny los, tylko ją wyłącznie sobie przypisuje.
Również w naszym życiu Bóg często żąda, byśmy kogoś lub coś opuścili. Musimy godzić się z tym, że niektórzy przyjaciele nas opuszczają, jeśli chcemy pozostać wierni temu, czego Bóg od nas chce. Stale mamy być w stanie gotowości.
Istotą życia duchowego jest pełnić wolę Boga.
Przejście od serca z kamienia do serca z ciała to czasem długa i bolesna droga. Pokonywanie jej sprawia, że nasze oko powoli pozbywa się belki, która zasłania mu widoczność. Pole widzenia oka poszerza się. Najpierw jest to widzenie do wewnątrz, a potem również na zewnątrz. Rozjaśnione i uspokojone.