cytaty z książek autora "Waldemar Mierzwa"
Mieszkańcy Prus Książęcych zostali ewangelikami decyzją swojego księcia Albrechta, wcześniej ostatniego wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego.
Mieszkańcem Mazur jestem od 1983 roku. Kiedy tu osiadłem, niewiele wiedziałem o tej krainie. Jak wielu Polakom kojarzyła mi się z jeziorami i lasami, czyli rybami i grzybami, którym za młodu gotów byłem poświęcić każda chwilę.
Miałem szczęście, że moim najbliższym sąsiadem był Mazur. Nawet 35 lat temu nie zdarzało się to już często. Mazurów już wtedy nie było zbyt wielu, ostatnia większa fala ich wyjazdów do Niemiec miała miejsce w połowie lat siedemdziesiątych, po umowie między I sekretarzem KC PZPR Edwardem Gierkiem a kanclerzem Helmutem Schmidtem.
Historycy polscy "od zawsze" stali na stanowisku, że na poczucie narodowe Mazurów wskazują ich polska mowa i kultura.
W jednej kwestii jednakże polscy i niemieccy historycy oraz literaci prawie zawsze się zgadzają. Zdaniem obu stron Mazur miał "dobre serce, nawet dobroduszne" i gotów był zawsze podzielić się "ostatnim kawałkiem chleba i ostatnim kieliszkiem wódki". Prawie czyni jednak czasami rzeczywiście różnicę.
Z Mazurami mamy problem. Oczywiście prawie wszyscy wiedzą, że to kraina położona w północno-wschodniej Polsce, słynna z licznych jezior i rozległych lasów, jednak z wykreśleniem jej granic dają sobie radę naprawdę nieliczni. Ba, sami mieszkańcy województwa warmińsko-mazurskiego, nawet jeśli orientują się, do którego z jego historycznych regionów należy ich miejscowość, często wbrew prawdzie, podają jako miejsce swojego zamieszkania Mazury, bo to "po prostu lepiej brzmi".
Mazurzy, którym jedną decyzją odebrano katolicyzm, ale - co ważne - pozostawiono na wieki polską mowę, poszli po 1525 roku protestancką drogą pobożności, pracowitości i skromności. Nie da się jednak ukryć, że odtąd katolicy będą dla nich wrogami, a Polacy - czyhającymi na ich wyznaniową wolność sąsiadami.
Kościół ewangelicki na Mazurach był dwujęzyczny, nabożeństwa odprawiano i po polsku i po niemiecku, podobnie sprawa się miała z posługami.
Zwyczaj organizowania zabaw, zwanych teraz sylwestrowymi, nie był na Mazurach znany. Psocono jednak tej nocy be umiaru: smarowano smołą okna, wciągano na dach rozebrane na części wozy, chowano gospodarskie sprzęty, przenoszono pod wejściowe drzwi wygódki.
W przeddzień wesela druhny zbierały się u panny młodej, by upleść dla niej wianek, wieczorem zaś, przed domem, zgodnie z zasadą "gdzie dużo się tłucze, tam się szczęści", rozbijano butelki, garnki, miski i szklanki.
Gałczyński, który Mazur nie znał, ale i nie miał potrzeby zapoznania się z dziejami tej krainy, dobrze się czuł w głuszy nad Jeziorem Nidzkim. Poprawę zdrowia zawdzięczał przede wszystkim spokojowi Puszczy, życiu bez gorączkowości, bliskości ludzi, którzy niczego (może poza abstynencją) od niego nie oczekiwali.
Żeglarska stolica Polski, jak z dumą mówią o swym mieście mikołajczanie, zawdzięcza nazwę świętemu Mikołajowi.
Jest jeszcze kraina
W której żyli Mazurzy.
Widziałem jak odchodzili
Nie byli z siebie dumni.
A teraz już nic nie ma
Widzę: są Mazury - cud natury.
I jest niema kraina
Pełna hałaśliwych ludzi.
Erwin Kruk ( Nieobecność, 2015).