cytaty z książek autora "Federico García Lorca"
CZY MOJE PALCE POTRAFIĄ ZRYWAĆ
(...)
Wymawiam twoje imię
Wśród tej nocy ciemnej
I twe imię zda mi się
Dalekie jak nigdy.
Dalsze niż wszystkie gwiazdy,
Boleśniejsze od deszczu.
Czy pokocham cię jeszcze
Jak wtedy? Jakaż wina
Ciąży memu sercu?
A gdy mgła się rozproszy,
Jakaż namiętność przede mną?
Czy spokojna i czysta?
Czy moje palce potrafią
Zrywać płatki księżyca!!!
Setki kochanków
śpi snem wiecznym
w ziemi suchej, ziemi ciepłej.
(…)
Setki kochanków
śpi snem wiecznym,
ostatecznym.
(...)
Doszedłem tam, gdzie ustępuje
Nostalgia
I kropla rozpaczy przemienia się
W alabaster ducha.
Ciemność mojej duszy!
Pasmo bólu
Kończy się,
Lecz zostaje sens i obecność
Dawnego popołudnia ust,
Dawnego popołudnia
Spojrzeń.
Niewyraźny labirynt
Gwiazd przymglonych
Łowi moje złudzenia
Już prawie uwiędłe.
Ciemność mojej duszy!
Las cosas que se van no vuelven nunca, /
todo el mundo lo sabe, /
y entre el claro gentío de los vientos /
es inútil quejarse. /
¿Verdad, chopo, maestro de la brisa? /
¡Es inútil quejarse!
Opłacenie fotela nie daje prawa do przerywania mówcy, a tym bardziej do osądzania sztuki.
Gitara
cuda sprawia,
do płaczu marzenia namawia.
Łkania zagubionych dusz
wyrywają się z jej ust.
Każdy labirynt / stworzony przez czas / wnet się rozpływa. / (Zostaje tylko / pustynia.) / Serce, / źródło pożądania, / wnet się rozpływa. / (Zostaje tylko / pustynia.) / Złudzenie porannej zorzy / i całowanie / wnet się rozpływa. / Zostaje tylko / pustynia. / Pofalowana / pustynia.
Nowojorska jutrzenka / to cztery kolumny błota / i huragan czarnych gołębi, / taplających się w zgniłych wodach. / Nowojorska jutrzenka jęczy / na stopniach ogromnych, / szukając na graniach / wyraźnych rysunków tuberoz trwogi. / Jutrzenka nadchodzi, a nikt jej nie bierze do ust, / niemożliwe tu bowiem są jutro ani nadzieja; / niekiedy roje wściekłych monet / kłują i pożerają gromady porzuconych dzieci. / Pierwsi, co z bram wychodzą, dobrze czują w kościach, / że raju dla nich nie będzie ani miłości bez liści, / wiedzą, że grzęzną w błocie liczb i praw rozmaitych, / zabaw wyzbytych dowcipu i bezowocnych znojów. / Światło tu pogrzebały łańcuchy i hałasy / i bezwstydne wyzwania wykorzenionej nauki. / Na przedmieściach są ludzie, co bezsenni dygocą / jak rozbitkowie właśnie wyrwani odmętom krwi.
Zamknąłem balkonu drzwi, / bo nie chcę słyszeć lamentu, / ale zza szarych murów / nie słychać nic prócz lamentu. / Mało jest aniołów, co śpiewają, / mało jest psów, co szczekają, / tysiąc par skrzypiec mieści mi się w ręku. / Ale lament to pies kolosalny, / lament to anioł kolosalny, / lament to skrzypce kolosalne, / łzy wiatr już zakneblowały / i nie słychać nic prócz lamentu.