Nick Cave Ian Johnston 6,8
ocenił(a) na 712 lata temu Nick Cave - człowiek czy mit?
"Muzyka z głośników cichnie. Na scenę wolno, rządkiem wchodzi The Birthday Party. Aplauz prawie żaden. Witają ich gwizdy i obraźliwe krzyki (…). Wysoki, chudy lider Nick Cave potrząsa swymi długimi, ufarbowanymi na czarną smołę, nastroszonymi jak u niesfornego bufona, a na dodatek wyolbrzymiającymi jego i tak godny uwagi wzrost włosami i wpada w zastanawiającą pozę. Ma buty na kubańskich obcasach, skórzane spodnie i koszulkę z napisem: JEZUS. Przez chwilę z pogardą spogląda na publiczność i rzuca do mikrofonu: 'Musimy zaczekać, aż nas podłączą. Przez ten czas wy możecie nas zabawiać!'"
Ian Johnston, autor biografii, jak sam twierdzi "dość naiwnie wplątał się w ten projekt, nie mając nawet pojęcia, jak wielką pracę bierze na siebie". Trzeba przyznać, że wykonał kawał dobrej roboty. Przeprowadził wywiady z większością pojawiających się w książce muzyków (korzystał także z wszelkich możliwych źródeł),pokusił się o własne, dość zgrabne i nienachalne interpretacje, sporządził dyskografię i videografię The Boys Next Door, The Birthday Party, Bad Seeds i kilku innych projektów oraz bibliografię i filmografię Cave'a. A przy tym, co chyba najważniejsze, nie stworzył tego wszystkiego na klęczkach. Nie szukał też niepotrzebnych sensacji - skupił się na jak najwierniejszym przedstawieniu najważniejszych faktów i zdarzeń, czy to z życia samego Nicka, czy jego zespołów. Przez to biografia nie ma może jakiegoś 'fabularnego polotu', ale za to możemy być prawie pewni, że nie jest stekiem bzdur.
I tak oto zostajemy zaproszeni do caveowskiego świata, który swój początek miał 22 września 1957 roku w małej australijskiej mieścinie Warracknabeal. Przekonujemy się, że Nick już od dziecka był niesforny, zadziorny, chodził własnymi ścieżkami. Dobre oceny miewał, jednak tylko z przedmiotów, które go interesowały (literatura angielska i plastyka). W wolnych zaś chwilach brał udział w niezliczonych burdach i bójkach, dzięki którym w niedługim czasie dorobił się reputacji kogoś, kogo wpływ na innych jest destruktywny. Skutkiem pewnego szkolnego psikusa, poprzez który uznano go za seksualnego degenerata, było wydalenie ze szkoły. Na domiar złego, musiało się w końcu stać tak, że starszy brat pokazał mu muzykę rockową, a to wszystko razem wzięte zaczęło tworzyć mieszankę wybuchową.
Krok po kroku obserwujemy powstanie The Boys Next Door, niedługo potem przemianowanego na The Birthday Party, pierwsze koncerty, wywiady, wyjazdy za granicę. Od samego początku ani prasa, ani fani nie byli przychylni. Bo i w sumie nie mieli powodu - zespół jawił się jako arogancki, chaotyczny twór, dowodzony przez "człowieka mogącego służyć za żywe ostrzeżenie ze strony ministerstwa zdrowia", grający "cholernie okropny hałas", muzykę "spływającą w odgłos ścierania popielniczki na tarce do sera". Nick zraził się do publiczności podczas pobytu w Londynie w 1979 - w wywiadach zaczął użalać się na coś, co nazywał "apatycznym odbiorem zespołu przez Londyn" - i przez długie lata jego postawa pozostawała wroga. Pragnął, by jego publiczność składała się z jednostek, pragnął odpowiedzi nieprzewidywalnej, a nie bezmyślnie klaszczącego tłumu. Słysząc aplauz fanów, kiedy zespół jeszcze nawet nie wyszedł na scenę, od razu czuł się zniechęcony, bo wiedział, że oni niczego nie rozumieją. Chciał przytłaczać ich, obrażać, doprowadzać do skraju, a oni zamiast stawić mu czoła, wyciągali do niego ręce z uśmiechami na twarzach. W dodatku irytował go fakt, że tego przytłaczania, obrażania i doprowadzania do skraju publika się spodziewa i nie jest to już dla niej żadne zaskoczenie. Dopiero po latach zrozumiał, że wymagał niemożliwego. I wreszcie po prostu polubił swoich fanów. Prasy i krytyków nie polubił nigdy. Uwielbiał czytać niepochlebne recenzje swoich płyt i koncertów (śmiało można stwierdzić, że bawiło go to i podniecało),denerwował się jednak, gdy przekręcano jego słowa, wymyślano na jego temat niestworzone historie, określano go mianem króla czarnych kruków, mrocznego, zagłębionego w myślach, kompletnie ignorującego dowcip, humor, inteligencję i wrażliwość. Obarczano go nawet odpowiedzialnością za "całą subkulturę ćpunów" w Melbourne.
Nick miał problem z narkotykami i tego się nie wypierał. Trawka i speed towarzyszyły mu od lat nastoletnich. W końcu pojawiła się też heroina. Co ciekawe, autor - świadomie czy nie - zdaje się troszkę omijać ten temat. Wspomina o tym, jakby to było coś oczywistego. Gwiazda rocka, heroina - czy ktoś jest zdziwiony? Jednak nałóg z pewnością wpływał na Nicka i na jego pracę. Można się spierać, czy to dobry, czy zły wpływ - faktem jest, że powieść "Gdy Oślica Ujrzała Anioła" powstała w większości podczas nocnych amfetaminowo-heroinowych sesji. Dzięki amfetaminie pisał godzinami. Za sprawą heroiny często nie potrafił tych zapisków w ogóle znaleźć i uporządkować - walały się wszędzie, w totalnym nieładzie. W pewnym momencie sytuacja zrobiła się tak zła, że zmuszony był iść na odwyk. Panicznie bał się jednak, że na czysto nie będzie już w stanie tworzyć. Oraz tego, jak będą odbierać go inni. "Dlaczego ja muszę to robić, dlaczego ludzie nie potrafią polubić mnie takim, jakim jestem?" Na szczęście jego obawy okazały się nieuzasadnione - po wyjściu z ośrodka przejrzał na oczy i sam przyznał, że przez ostatnie lata znajdował się w stanie emocjonalnej śpiączki: "Nie wydaje mi się, abym mógł być uczciwy w moich odczuciach. Nie mogłem taki być, ponieważ totalnie odrętwiałem (…). Czułem tylko winę, bo nic innego czuć nie byłem w stanie. Może dlatego pisałem w trzeciej osobie. Może, nie czując niczego, próbowałem wyrazić, jak się czuć powinienem..."
Z każdą kolejną płytą The Birthday Party (do których w międzyczasie dołączył Blixa Bargeld i stał się wkrótce jednym z najlepszych, najbardziej zaufanych przyjaciół Nicka) zaczęto zespół coraz bardziej doceniać. Niestety wszystko powoli psuło się od wewnątrz - grupa miała niemałe problemy finansowe, na tle których zaczęły wybuchać kłótnie. Poza tym muzycy czuli się, fizycznie i mentalnie, zmęczeni - zmęczeni trasami, koncertami, wywiadami, beznadziejną wojną z prasą - a zmęczenie nie sprzyjało temu, by wciąż podtrzymywać pełną energii napaść na słuchaczy. Z początku planowano przerwę, jednak o definitywnym rozpadzie grupy ostatecznie przesądziły nieporozumienia między Ceve'em a Harveyem i po nagraniu trafnie nazwanej "Mutiny!" EP oraz pożegnalnym koncercie w Melbourne, zejście śmiertelne The Birthday Party dokonało się. W wywiadach Nick przebąkiwał coś o porzuceniu muzyki - nigdy chyba nie na serio, bo niedługo potem rozpoczął rekrutację do solowego projektu. Jak na ironię, pierwszą osobą, która dołączyła do niego był... Harvey.
"Chcę napisać piosenki, które byłyby smutne. Tak smutne jak mały palec złamany w trzech miejscach". Rozpoczęto nagrywanie trzynumerowej EPki, a cały projekt nosił nazwę "Nick Cave - człowiek czy mit". Było to humorystyczne echo biografii (pisanej onegdaj przez ojca Cave'a) Neda Kelly - jednej z najtrwalszych postaci australijskiego folkloru, "ostatniego strażnika buszu", który wraz ze swym gangiem w końcu lat 70 XIX wieku przy każdej możliwej okazji robił sobie kpiny z prawa. Nick jako dzieciak był nim zafascynowany. Tak powstał zalążek Nick Cave and the Bad Seeds - zespołu, którego nikomu przedstawiać nie trzeba.
Dużo miejsca poświęca autor relacjom Nicka z innymi ludźmi - począwszy od burzliwego związku i rozstania z Anitą Lane (najważniejszą chyba kobietą w życiu Cave'a),poprzez bliżej nieokreśloną znajomość (?) z Lydią Lunch, odwzajemnioną miłość do Viviane Carneiro, matki jego pierwszego syna Luke'a, na stosunkach z członkami zespołu kończąc. Głównym jednak wątkiem pozostaje proces twórczy. Jesteśmy świadkami pisania, nagrywania i szlifowania tego, co dziś możemy podziwiać słuchając płyt i chodząc na koncerty. "Pamiętam jak wielokrotnie spotykałem Nicka przy pianinie" - wspomina jeden ze współpracowników. - "Najpierw coś klapał, potem mówił 'mam!' i zabierał się do adaptacji. Co istotne, kiedy w studio robiliśmy muzykę, on bazgrał zaraz jakieś teksty. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś pracował w ten sposób. Korzystał ze wszystkich możliwych elementów wokół, jednocześnie w pełni trzymając kontrolę nad tym, co chciał przekazać". Wyraźnie widać, jak duży wkład miał w to wszystko wspomniany wcześniej Bargeld. "Z Rowlandem Nick współzawodniczył, natomiast z Blixą już nie" - mówi ówczesna manager Jessamy Calkin. "Nick i Blixa to kompletni indywidualiści, na swoich własnych prawach każdy". O nagrywaniu jednego z utworów Blixa opowiada: "Solówkę grałem elektryczną maszynką do golenia (…). Nagrali to jak dłubałem jeszcze przy strojeniu. Krzyknąłem: 'przecież jeszcze nie gram!'" Podobnych anegdotek-smaczków jest w książce wiele. Na przykład o tym, jak w środku trasy koncertowej Nick uświadomił sobie, że zapodział gdzieś paszport. Pojechał do australijskiej ambasady w Mediolanie, gdzie można mu było wydać nowy - niezbędny, by wrócić do Berlina, gdzie w tamtym okresie mieszkał. "Nick znalazł się w ambasadzie, a oni mu tak: 'Co my tu mamy... W 1981 paszport zgubiony, w 1986...' Ale co tam, dali mu nowy. Ostrzegli go jednak: 'Słuchaj pan, jeśli jeszcze raz się to powtórzy, dostaniesz pan paszport stwierdzający, że jesteś pan umysłowo niedorozwinięty'".
Co po lekturze wiadomo na pewno - Nick Cave jest człowiekiem; mitem nie jest i być nie chce. "Nick jest postacią po trosze groźną, choćby tylko z tego powodu, że jego oczywista inteligencja wystarcza, by pozapędzać ludzi w kozi róg" - powiedział ktoś. Ktoś inny stwierdził: "gościu wyglądał i zachowywał się jak kompletny szajbus. Faktycznie doprowadzał rock'n'rolla do ostateczności". Jaki naprawdę jest ten "obrzydliwiec", którego koncertowe wyczyny określano mianem "masturbacji w stanie półśpiączki - równie groźnej, co napad z wacikiem w ręku"? Czego właściwie chce? Sławy czy odosobnienia? Fanów czy wrogów? Dobrej czy złej prasy? Odpowiedź zna tylko on sam. Biografia Johnstona uchyla rąbka tajemnicy - i to nam powinno wystarczyć.