cytaty z książek autora "David Attenborough"
Kiedy kreacjoniści przypisują powstanie każdego gatunku Bogu, który miał je powołać do istnienia, każdy gatunek osobno, w oddzielnym akcie stworzenia zawsze mają na myśli coś tak pięknego jak np. koliber, orchidea czy słonecznik. Ale ja wtedy myślę o pasożycie, który drąży oko chłopca siedzącego na brzegu rzeki w Zachodniej Afryce i po jakimś czasie go oślepi; chcę zapytać ich, czy chcecie mi powiedzieć, że Bóg, w którego wierzycie i o którym mówicie, że jest miłosierny wobec wszystkich i o wszystkich się troszczy stworzył to zwierzę, które nie może żyć inaczej jak w oku niewinnego dziecka? Bo mi to nie wygląda na dzieło Boga, który jest pełen miłosierdzia.
Ten ostatni rozdział (...) może wywołać skojarzenia, że człowiek jest w jakiś sposób ostatecznym triumfem ewolucji, że wszystkie te miliony lat rozwoju, nie miały żadnego innego celu, niż postawić go na Ziemi. Nie ma żadnych naukowych dowodów, aby poprzeć taki pogląd oraz nie ma powodu by przypuszczać, że nasz pobyt na Ziemi będzie dłuższy od pobytu dinozaurów.
Wydaje mi się, że świat jest największym źródłem podniecenia; największym źródłem wizualnego piękna; największym źródłem intelektualnego zainteresowania. Jest najbardziej znaczącym źródłem w życiu, które sprawia, że warto żyć.
Świat przyrody zanika. Dowody są wszędzie. Zmiana zaszła w ciągu mojego życia. Widziałem ją na własne oczy. Doprowadzi do zagłady naszego świata. Wciąż jednak możemy wyłączyć reaktor. Mamy wybór.
Ciało manata zwieszało się między nosidłami, płetwy zwisały bezwładnie, a spod bujnych wąsów sączyła się strużka śliny. Zwierzę wydawało się odprężone, lecz bynajmniej nie prezentowało się ponętnie.
- Jeśli jakiś żeglarz kiedykolwiek wziął ją za syrenę - stwierdził Charles - to myślę, że musiał być bardzo długo na morzu.
-Zdaje się, że zdołali dość wygodnie połączyć dawne wierzenia z nowymi, których nauczyli ich misjonarze, i zmieniają jedno na drugie, kiedy im pasuje. Na przykład adwentyści nauczają, że nie należy jeść królików. Oczywiście tu ich nie ma, ale ich przybliżonym odpowiednikiem jest duży gryzoń nazywany labba. Niestety, jego mięso zawsze było jednym z ulubionych przysmaków Indian, więc ten zakaz oznaczał dla nich spory cios. Krąży opowieść, że misjonarz natknął się kiedyś na jednego z indiańskich konwertytów piekącego nad ogniem labba. Zaczął więc mu tłumaczyć, jak wielki popełnia grzech. "Ale to nie labba-odparł Indianin. - to ryba". "Żadna ryba nie ma takich dwóch wielkich przednich zębów - odpowiedział gniewnie misjonarz - wygadujesz bzdury"."Nie, panie - rzekł Indianin - Kiedy przyszedł pan pierwszy raz do tej wioski, pan mówi, moje indiańskie imię złe imię, pan pryska na mnie wodą i mówi, że teraz moje imię to John. Dziś, panie, ja idę lasem, widzę labba i strzelam, a zanim on umiera, ja polewam go wodą i mówie:"Labba to złe imię, ty teraz ryba" Więc ja, panie, jem rybę.
(...) choć King George w ograniczonym stopniu władał angielskim pidźynem, jego wyrażenia niekoniecznie dla wszystkich oznaczały to samo. "Godzina" w ustach Kinga George'a oznaczała po prostu nieokreślony czas, więc gdy pytaliśmy go, jak długo potrwa marsz od brzegu rzeki do wsi w głębi lasu, prawie zawsze odpowiadał:"Ech, człowieku! Koło godziny!". Jednostka godziny nie podlegała dzieleniu ani mnożeniu i raz "godzina" okazywała się dziesięcioma minutami, a innym razem trwała dwie i pół godziny. To oczywiście było wyłącznie naszą winą, ponieważ pytaliśmy "Jak długo?", choć nie było większych powodów, by nasze jednostki czasu miały dla Kinga George'a jakiekolwiek znaczenie.
Nieco łatwiej było uzyskać odpowiedź na pytanie "Jak daleko?". Odpowiedzi wahały się od "niedaleko" (co prawdopodobnie oznaczało godzinną drogę) do:"Człowieku, to baaardzo, bardzo daleko", co znaczyło że nie da się dotrzeć na miejsce tego samego dnia. Wkrótce jednak nauczyliśmy się, że najdokładniejszy sposób oceny odległości polega na pomiarze w "punktach". Przez "punkt" (...) rozumiał zakręt rzeki, ale przełożenie "dziewięciu punktów" na czas wymagało pewnej znajomości geografii, gdyż u ujścia rzeka płynęła prosto w dystansie kilku kilometrów, podczas gdy w górnym biegu mijało się ostre zakręty co kilka minut.
Faktem jest, że żaden gatunek kiedykolwiek, nie miał tak masowej kontroli nad wszystkim na Ziemi, nad życiem i śmiercią, jaką my mamy teraz. To stawia nas, czy nam się to podoba czy nie, przed ogromną odpowiedzialnością. W naszych rękach leży teraz nie tylko nasza własna przyszłość, ale także przyszłość wszystkich innych istot, z którymi dzielimy tą planetę.
Zastąpiliśmy dzikie zwierzęta hodowlanymi. Traktujemy Ziemię jak naszą własność, wykorzystywaną przez ludzi i dla ludzi. Nie zostawiamy wiele przestrzeni dla pozostałych gatunków. Dzika przyroda - przyroda pozbawiona ludzi - zniknęła. Zadeptaliśmy planetę.
Z punktu widzenia biologa ewolucyjnego, "kultura" oznacza informacje, które mogą być przekazywane między osobnikami przez uczenie się lub naśladowanie.
Nigdy nie przyszło mi do głowy, by się zastanawiać, co robi samiec, podczas gdy jego partnerka składa jajo. Wyobrażałem sobie, że większość samców w tym momencie nie jest obecna i zupełnie ich nie obchodzi, co się dzieje. Ale nie Czarnoszyjek. Kiedy samica usiadła, przechadzał się za gniazdem tam i z powrotem i sprawiał wrażenie tak zaaferowanego jak każdy ojciec przez szpitalnym oddziałem położniczym.
Małpy siedziały wśród gęstej roślinności na brzegu rzeki, nonszalancko zrywając liście oraz kwiaty i wpychając je do pysków. Stado liczyło około dwudziestu zwierząt. Przyglądały się nam poważnie, lecz bez obawy. Większość stada stanowiły młode osobniki i samice o jednolitym, rudawym zabarwieniu sierści. Wyglądały absurdalnie komicznie, gdyż ich długie nosy były zadarte ku górze jak u cyrkowych klaunów. Jednak stary samiec, przywódca stada, miał jeszcze śmieszniejszy wygląd. Siedział wysoko w rozwidleniu drzewa, a jego długi ogon zwisał niczym sznur u dzwonnicy. Ruda sierść kończyła mu się raptownie w pasie, miednicę i ogon porastało mu białe futro, a tylne łapy miał brudnoszare, więc wyglądał jak ubrany w ceglasty sweter i białe kąpielówki. Jednak najbardziej zdumiewającą cechę stanowił ogromny flakowaty nos zwisający mu na pysku niby czerwony, rozdeptany banan. Był tak dużym że wydawał się rzeczywistym ciężarem dla właściciela, gdyż przeszkadzał mu przy jedzeniu i zwierzę musiało sięgnąć łapą wokół nosa i pod nim, żeby włożyć pokarm do pyska.
Wreszcie uznaliśmy, że utrwaliliśmy cały potrzebny nam materiał filmowy, zaczęliśmy więc pakować sprzęt.
- Koniec? - zapytał jeden z Dajaków.
Skinęliśmy głowami. Niemal natychmiast za moimi plecami rozległ się ogłuszający huk; odwróciłem się i ujrzałem jednego z mężczyzn z kolbą dymiącego jeszcze karabinu przy barku. Małpa nie odniosła ciężkiej rany, bo słyszeliśmy, jak z trzaskiem zmyka w bezpieczne miejsce, ale byłem tak wściekły, że przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie głosu.
- Dlaczego? Dlaczego?- powtarzałem z furią, bo strzelanie do stworzenia tak podobnego do ludzi wydawało mi się nieomal równoznaczne z morderstwem.
Dajak zareagował osłupieniem.
-Ale on niedobry! On jeść moje banany i kraść mój ryż. Ja strzelać.
NA to nie miałem już nic do powiedzenia. To Dajakowie musieli walczyć z lasem, żeby przeżyć, nie ja.
Padlinę pokrywała warstwa ładnych, pomarańczowożółtych motyli poruszających skrzydłami w trakcie żerowania na mięsie. Naszła mnie smutna refleksja, że przyroda często brutalnie rozprawia się z naszymi romantycznymi złudzeniami o dziko żyjących stworzeniach. Najpiękniejsze, mieniące się kolorami motyle tropikalnych lasów deszczowych nie latają w poszukiwaniu odpowiednio zachwycających kwiatów, zamiast tego szukają pożywienia w postaci padliny lub łajna.
Jednakże w Europie nie ma zwierząt cechujących się choćby odległym podobieństwem do tak niezwykłych stworzeń jak kangur, mrówkojad wielki, leniwiec albo pancernik. Zarówno pod względem ogólnego wyglądu, jak i budowy anatomicznej są całkiem niepodobne do jakichkolwiek istot zamieszkujących nasz kontynent; są ostatnimi przedstawicielami swojej grupy, którzy przetrwali od czasów minionych epok geologicznych, kiedy większość dzisiejszych zwierząt jeszcze nie występowała na Ziemi. Rzeczywiście, są naprawdę "dziwne".
Przyczyny zaś ich przetrwania (...) są fascynujące. Przodkowie kangura zasiedlali niegdyś większą część powierzchni Ziemi. W ich czasach nowo nabyta zdolność hodowania drobnych, embrionalnych młodych we wnętrzu torby czyniła z nich najbardziej zaawansowane stworzenia epoki. Jednak kiedy w toku ewolucji powstały jeszcze lepiej rozwinięte zwierzęta - należące do łożyskowców ssaki, zdolne do utrzymywania młodych wewnątrz ciała, w macicy - torbacze, stały się przeżytkami i nie były już w stanie wygrywać w walce o pokarm i przestrzeń życiową. W rezultacie większość ich wymarła. Niektóre, jak oposy, przetrwały w Ameryce Południowej, lecz niemal wszystkie dzisiejsze torbacze żyją w Australii, gdyż ten kontynent przed powstaniem nowszych grup ssaków oddzieliło od reszty świata morze. W wyniku tego przestarzałe torbacze uchroniły się od zewnętrznej konkurencji i przeżyły w wielu różnych formach do dnia dzisiejszego. Australia faktycznie stanowi muzeum żywych antyków.
Ameryka Południowa z racji swojej znacznie bardziej skomplikowanej historii geologicznej jest siedliskiem innych przedziwnych zwierzęcych antyków oprócz oposa. Przez wiele milionów lat była połączona z Ameryką Północną szerokim pomostem lądu, lecz wkrótce po pojawieniu się pierwszych łożyskowców także ona oddzieliła się od reszty świata. W tym czasie dominowały tam zwierzęta z rzędu szczerbaków, do których należą leniwce, pancerniki i mrówkojady. W okresie izolacji Ameryki Południowej, w toku ewolucji dały one początek rozlicznym, najbardziej niezwykłym stworzeniom. Po lasach przemieszczały się gigantyczne leniwce dorównujące niemal wysokością słoniowi. Na sawannach człapały ciężko gliptodonty, spokrewnione z pancernikowatymi, wyposażone w ogromne kostne skorupy, niektóre przekraczające trzy i pół metra długości, uzbrojone w potężne ogony z wielkimi kolcami na końcach, niczym u średniowiecznych halabard. Po odtworzeniu lądowego połączenia z Ameryką Północną około szesnastu milionów lat później niektóre z owych fantastycznych bestii wyemigrowały na północ. Zostawiały swoje kości w osadach lodowcowych w Ameryce Północnej, wpadały do kalifornijskich jezior asfaltowych, odciskały ślady na brzegach jeziora w krainie, która miała się stać Nevadą - odkryto je pod koniec XIX wieku, kiedy robotnicy zaczęli wydobywać piaskowce potrzebne do budowy nowego więzienia w Carson City.
Może powinniśmy zmienić walutę. Z wycenianiem przyrody tylko na podstawie jej zdolności do wiązania i magazynowania CO2 wiąże się ryzyko, że za jakiś czas nie będzie nam zależało na niczym oprócz węgla. W ten sposób zbanalizujemy rolę, jaką odgrywa przyroda. (s. 210).
Z najnowszych badań prowadzonych przez IPBES (2019) wynika, że obecne tempo wymierania gatunków przewyższa średnią z ostatnich 10 milionów lat dziesiątki, a nawet setki razy, tempo zaś wymierania ganunków kręgowców było w dwudziestym wieku 114 razy wyższe od tzw. wartości tła. (s. 128).
W morzach jest już cora mniej ryb. Nie zauważamy tego z powodu zjawiska znanego jako syndrom przesuwającego się punktu odniesienia. Każde pokolenie uważa swoje doświadczenia za normalne. Szacujemy zasoby morskie na podstawie stanu populacji ryb na dziś. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile ich było dawniej. (s. 97).
Dzięki temu programowi [Ziemia widziana z kosmosu] nadanemu w święta 1968 roku telewizja umożliwiła nam rozumienie czegoś, czego wcześniej tak wyraźnie nie widzieliśmy i nie pojmowaliśmy, a co mogło być najważniejszą prawdą na temat nas samych - że nasza plaeta jest mała, samotna i bezbronna. Że mamy tylko ją i nie znamy innego miejsca, w którym mogło istnieć ŻYCIE. Że jest bezcenna. (s. 51).
Jeszcze bardziej szokujące informacja, że 96% masy wszystkich ssaków na Ziemi tworzą ciała ludzi i zwierząt hodowlanych. Nasza masa stanowi 1/3 całości, a zwierzęta zaś - przede wszystkim krowy, świnie i owce to ponad 60%. Wszystkie dzikie saki, od myszy zaczynając, a na słoniach i wielorybach kończąc, stanowią zaledwie 4% masy. (s. 117).