Bóg nie lubi szczęśliwych Griselda Gambaro 7,0
![Bóg nie lubi szczęśliwych](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/66000/66629/847920-352x500.jpg)
ocenił(a) na 744 tyg. temu Już po kilku stronach tej powieści odniosłem wrażenie, że gdzieś już coś podobnego czytałem. Chwilka zastanowienia, no tak - „Blaszany bębenek” Guntera Grassa. Oczywiście skojarzenie jest raczej co do ogólnego klimatu powieści niż stricte odnośnie treści, choć i tutaj występuje mały chłopiec, który może przypominać małego Oskara. Ale zasadniczo na tym podobieństwa się kończą, gdyż książka Grassa osadzona jest jednak mocno na historycznym gruncie, podczas gdy w wypadku powieści „Bóg nie lubi szczęśliwych” całość zanurzona jest „po uszy” w oniryzmie. Oto bowiem mamy wrażenie, że uczestniczymy w serii pokręconych snów głównych bohaterów powieści. Nie są to sny z gatunku koszmarów lub horrorów, ale raczej paranoiczne sny, które momentami w absurdalny sposób wykrzywiają rzeczywiste przeżycia.
Wspomniałem już o Tristanie, chłopcu-sierocie, który bardzo pragnie śpiewać, choć w powieści sam prawie w ogóle nie mówi. W książce argentyńskiej pisarki, Griseldy Gambaro, odnajdziemy jeszcze tak naprawdę trzy główne postacie, wokół których powstało coś na kształt fabuły. Bo ta książka ma fabułę, choć wszystko się w niej miesza. Mimo to jakaś chronologia jest tutaj zachowana, co znacząco ułatwia czytelnikowi zanurzenie się w tę raczej niełatwą lekturę. Ale wróćmy do bohaterów. Oprócz Tristana główną bohaterką powieści jest Woltyżerka, artystka cyrkowa, która uważa się za wielką gwiazdę - choć co chwila jej cyrk ucieka od niej - i jednocześnie pragnie odnaleźć miłość swojego życia. Do kompletu mamy jeszcze Niemowlaka, który, paradoksalnie, jest najbardziej dorosłą i odpowiedzialną postacią w powieści. To właśnie ono troszczy się o pozostałą dwójkę, aby nie umarli oni z głodu, gdy Woltyżerka trawiona jest beznadziejną miłością do złodzieja bez kawałka brody. Dopełnieniem bohaterów jest Maria, przyjaciółka Tristana z dzieciństwa, która stanowi jego wyidealizowany obiekt tęsknoty w chwilach, gdy przestaje wielbić Woltyżerkę. I to właściwie tyle, pozostałe postacie, przewijające się przez karty powieści, są drugorzędne, jak na przykład dyrektorzy kolejnych cyrków Woltyżerki. Dyrektor zawsze pozostaje jednak typowym dyrektorem, a więc pakuje swój cyrk i odjeżdża w siną dal.
Jak zatem widać po powyższym krótkim zestawieniu bohaterów, „Bóg nie lubi szczęśliwych” to dość pogmatwana powieść, w której pisarka za pomocą zdawałoby się mało poważnej formy chce przemycić bardzo poważne myśli. Ta w ogólnym rozrachunku nieco smutna powieść nawiązuje bowiem do odwiecznych ludzkich pragnień, których zaspokojenie niejako stanowi sens naszego życia. W onirycznych wizjach wykreowanych przez Gambaro możemy dopatrzyć się takich tematów jak poszukiwania akceptacji, pragnienia miłości i zrozumienia, wreszcie bólu z powodu własnej samotności. To także opowieść o wyobrażeniach, które każdy z nas nosi w sobie, a które tutaj nienaturalnie wykrzywione są przez senne majaki. Pożądanie, tęsknota, fascynacja, pogoń za sławą i uznaniem - to wszystko, i wiele więcej, odnajdziemy w powieści argentyńskiej pisarki.
Warto jeszcze wspomnieć o walorach literackich tej książki, gdyż rzeczywiście jest tutaj czym się zachwycać. Już sama forma powieści, a więc senne marzenia wymaga na tyle precyzyjnego posługiwania się słowem, aby oddać wizje, w których nieprawdopodobne miesza się z prawdopodobnym. Jedno następuje po drugim całkowicie naturalnie, choć dla nas, gdy próbujemy to odbierać zdroworozsądkowo, wydaje się, że ciągle obracamy się w kręgach co najmniej absurdu. Ale jest w tym jednak jakaś magia, która zachęca do ukończenia rozpoczętej lektury. Tak naprawdę już po kilkunastu stronach wiemy, że fabuła urwie się równie gwałtownie, jak się zaczęła, ale w sumie w niczym to nie przeszkadza. Trzeba tylko dać się porwać oniryzmowi, który albo się lubi, albo nie.
Nie oznacza to jednak, że podczas lektury możemy „przysnąć” i stracić czujność. Co to, to nie, byłaby to niepowetowana strata, gdyż argentyńska pisarka wplotła w swoją prozę zdania, których rzeczywistość i prawdziwość nie ma nic wspólnego ze snem. Wręcz przeciwnie, to krótkie i dosadne komentarze autorki do prawdziwego życia, jak na przykład przepiękna refleksja nad stołem jako meblem, który „żyje” razem z nami; na którym się kroi, opiera łokcie, razem spożywa posiłki. Stół jako cichy świadek ludzkiej egzystencji („Porysować stół nie nożami, a gestami, słowami, kłopotami, niepojętą rutyną życia, która uczy nas dojrzewania”, s. 161). Warto zatem zachować czujność, bo takich zdań - wtrąconych niby od niechcenia i niby przypadkiem - jest tutaj więcej i to one stanowią jedną z zasadniczych zalet tej książki. Pośród sennych wizji, są niczym realne głosy, które mówią do nas, gdy śpimy - choć nadal śnimy swój sen, zdarza się tak, że to, co do nas jest mówione, odnajduje drogę do naszej świadomości.
„Bóg nie lub szczęśliwych” jest powieścią nawiązującą do tzw. realizmu magicznego, w którym życie człowieka tłumaczone jest za pomocą nieraz nieprawdopodobnych scen, nie mających na pierwszy rzut oka żadnego logicznego znaczenia, ale to tylko pozór, gdyż jest to tak naprawdę zabawa pisarza z odbiorcą, z której obie strony mają jakąś korzyść (warto jeszcze odnotować nawiązanie pisarki od słynnej sceny z klasycznego spaghetti westernu Sergio Leone „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”). Przyznam się szczerze, że oniryzm nie jest moją ulubioną formą poznawania prawd o rzeczywistości. O wiele bardziej wolę trzymać się praw logiki i rachunku prawdopodobieństwa, co wcale jednak nie oznacza, że nie ma w tym sposobie myślenia miejsca na małe eksperymenty. Tak też traktuję przeczytaną właśnie książkę - jako całkiem ciekawy eksperyment literacki.