cytaty z książek autora "Mia Farrow"
Nie jestem w stanie dokładnie opisać siebie z tamtych lat. Byłam bardzo podobna do tej, którą jestem obecnie: para oczu na długiej łodydze, dusza nie różniąca się od innych dusz, ciągle usiłująca coś zrozumieć, pragnąca dawać i kochać, nie ośmielająca się mieć zbyt wiele nadziei (i mająca nadzieję na zbyt wiele), pełna niepewności i nie umiejąca bronić się przed bólem. Jeżeli choroba wywarła piętno na końcowym okresie mojego dzieciństwa, obdarzyła mnie także embrionalną zdolnością przetrwania. Odkryłam, że bez względu na niepowodzenia zawsze można w przeważającej części mieć wpływ na swoją postawę. Gdy ma się zdrowie, odrobinę odwagi i wyobraźnię, zwykle nie brak też wewnętrznej siły do zbudowania nowego życia, być może nawet lepszego. Przekonałam się, jak krucha jest nasza egzystencja i jak łatwo można ją stracić wystawionym na pastwę niepewności, strachu, bólu i śmierci. Nauczyłam się, że nie można naprawdę posiadać niczego, że prawdziwe posiadanie powstaje w momencie dawania. Dowiedziałam się także czegoś o przyjaźni, która potrafi rozświetlić najciemniejszą przepaść.
Przypuśćmy, że ktoś w bardzo młodym wieku popełnia błąd i ten błąd puszcza w ruch jakieś tajemne moce, z którymi nigdy nie powinno się było igrać. W rezultacie kruche i złożone powiązania pomiędzy tobą a wszystkimi innymi upadają, ponieważ ludzie reagują na iluzję i pozory. Przerażające jest to, że nikt nie widzi c i e b i e. Jak można poznać kogoś, jeżeli wszyscy są zajęci reagowaniem na coś, co nie jest tobą?
Dowiedziałam się też przydatnej rzeczy o gniewie: można go odczuwać w całej pełni, a potem pozwolić, by przeszedł przez ciebie. Można tak zrobić - wiem, bo przeżywałam to niezliczoną ilość razy; wściekłość może po prostu przez ciebie przejść. Na koniec smutek skupia się w sobie i w najbardziej osobistym, rozdzierającym stężeniu zajmuje miejsce, w którym pozostaje już na zawsze. I na to nic już nie można poradzić.
Od samego początku, od dzieciństwa, przerwanego chorobą Heine-Medina, przez lata spędzone w szkole przyklasztornej i chwile spędzone u boku Franka Sinatry, w czasie pobytu w Indiach i, tak naprawdę, każdego dnia szukałam życia, które miałoby sens. Teraz, w samochodzie za Hoszimin, trzymałam Dylan za rękę i w duchu modliłam się, żebym była lepsza, niż jestem - żebym była godna życia, które wybrałam, i obowiązków, które na mnie czekają. W sierocińcu przytuliłam moją nową córeczkę; z ustami pełnymi m&msów maleńka Minh oznajmiła, że będzie spać na podłodze obok mnie i że miała nadzieję, że dam jej mnóstwo słodyczy, plecak taki jak mój i elektryczny wentylator. Nazwałam ją Frankie-Minh, na cześć Franka Sinatry. Opowiedział mi kiedyś, jak spotkał małą niewidomą dziewczynkę. Wiatr rozdmuchiwał jej włosy i kiedy pochylił się, żeby odsłonić jej oczy, zapytała:
- Panie Sinatra, jakiego koloru jest wiatr?
A wtedy Frankowi napłynęły do oczu łzy, tak że sam nic nie widział.
- Kochanie, wiatr wieje tak szybko, że nikt z nas nigdy go nie widział.