Christopher R. Bunch (22 grudnia 1943 – 4 lipca 2005),amerykański pisarz science fiction, scenarzysta telewizyjny i dziennikarz. Urodził się w Fresno w Kalifornii. Bunch służył na wojnie wietnamskiej jako dowódca patrolu. Publikował również teksty publicystyczne w czasopismach "Rolling Stone" i "Stars and Stripes". Bunch pisał głównie militarną fantastykę naukową, był autorem lub współautorem około trzydziestu powieści. Najbardziej znany jest z ośmiotomowego cyklu Sten, napisanego wspólnie z Allanem Cole'em. W Polsce ukazały się również utwory z cykli Antero oraz Ostatni legion.
Płonne nadzieje
W zapowiedziach seria była określana jako ta, która " spodoba się na pewno miłośnikom cyklu "Honor Harrington" Davida Webera i fanom militarnej science fiction", niestety niewiele w tym prawdy.
Po pierwsze większość fabuły skupia się na operacjach wywiadowczych, akcja dzieje przede wszystkim się na powierzchni planet. Statki kosmiczne to głównie środek transportu, bitew kosmicznych w zasadzie brak, a te nieliczne które są, są opisane "po łepkach". Wynika to w dużej mierze z faktu, iż główny bohater to bardziej komandos niż admirał, i często osobiście angażuje się w walki. Pozostali bohaterowie nie są szczególnie mocno zarysowani i trudno się do nich przywiązać. Sama intryga nie jest też jakoś specjalnie powalająca, zaś czarne charaktery (każda książka serii ma innego) mało "realistyczne".
Jedynie 3 i 4 tom trochę odstają na plus, w Impecie Burzy mamy opis infiltracji wrogiej planety i działania wywiadowcze, zaś Piętno czasu wyjaśnia w jaki sposób doszło to upadku imperium i próbuje się wskazać pewne społeczne tego przyczyny.
Serię czyta się szybko i bez większej irytacji, ale to w sumie jej jedyny atut. Naiwne, nieskomplikowane i w zasadzie nic nowego nie wnoszące do nurtu military sf.
Pierwotnie opublikowano http://solaris7.pl/2016/09/19/zaginione-opowiesci-15-ostatni-legion-buncha/
W zasadzie znośne czytadło w swoim gatunku ale jednak czegoś mi brakło. Początkowo naprawdę bardzo dobrze zapowiadała się przygoda z książką jednak akcja stopniowo stacza się po równi pochyłej. Pierwsze strony dają nadzieję na mięsistą, męską, przygodę; kolejne to już mniej mięsista, chłopięca popierduszka a sam koniec to już zaczyna być naprawdę nudno i schematycznie.
Takie w sumie przygody psa cywila tyle, że na obcej planecie. Naiwne, nieskomplikowane i w zasadzie nic nowego nie wnoszące do nurtu military sf.
Atut to niewątpliwie, że czyta się szybko i bez większej irytacji. Nie wiem jak kolejne części cyklu ale się dowiem:) Mam nadzieję tylko na progres a nie regres, bo tego ostatniego nie zniosę. Cienka granica dzieli jak na razie autora od zejścia na głębokość alarmową a później jeb****** o dno.