Wieczory Badeńskie czyli powieści o strachach i upiorach Józef Maksymilian Ossoliński 5,5
ocenił(a) na 65 lata temu W srogim predykament popadł, xięgę oną opisywać musząc. A bodaj by ręka uschła, nimem po nią sięgnął! Bies pewnikiem, lub kosmacz jakowyś człeka łatwowiernego skusił – a teraz przyjdzie katusze czyśćcowe znosić.
Zrazu ciekawym wstępem tomik opatrzony, nijakich wstrętów nie poczynił. Słusznie hołd należny Józefowi Maxymilianowi Ossolińskiemu, hrabiemu tęczyńskiemu herbu Topór, oddając, czasy i przewagi literackie zasłużonego akademika przedstawił.
Potem przyszło ad medias res postępować. I tum skobuział. Bo nijak człekowi naszych czasów czytać dziełka takowego nie przychodzi, niżli cięgiem w nim za przypisami szukać, objaśnień pragnąc jak kania dżdżu. A tu, masz ci babo placek, edytor szutkę okrutną na czytelniku poczynił, wszelkie pomoce na końcu xięgi umieszczając! I na nic nie zdało się, wąsa stroszyć lubo kuczmą w polepę ciskać: xięgę wertować przyszło w tę i nazad. Jużem ze złości a obruszenia słusznego parobka nieuważnego, co mi słabo świecę dzierżył, paleatem po garbie potraktował, jużem tak strony obracać począł, że furkot takowy podniosły, aż się żena w piekarni ze szczętem zdudkowała a dziadki cne rozryczały. Biesia to sprawa, ani chybi!
A i Belzebuba długo wyczekiwać nie przyszło. Wpierw siły swe diabelskie w słabych postaciach wysunął, rozważnie batalię planując, jak na jenerała piekielnego naczelnego przystało. I poczęły wtenczas upiry szląskie zawodzić a duchy pomniejsze we ścianach dworkowych harcować. Jam się wszelako nastoperczył i karabelką wymachiwać począł, aż szykom czarcim zastanawiać się a ustępować przyszło. Natenczas ocięty Belzebub, w postaci brytana całkiem nieszpetnego, parobkiem mym o ściany ciskać naczął, aże młokosowi seledzieć z lewa w prawo i z prawa w lewo latał. Alem wyrozumiał, że czart kominki wywijać począł, bo do mnie przystępu nie dostawał. Przetom potuszony za rohatynę chwycił i dajże go z izby wywoływać. Tumultum a tartas podniosły się przy tem okrutne a mnie od herkania w gardle zaschło. Zatem czarniawę piekielną furdymentem okładając za dzban z węgrzynem schwyciłem i do dna.
Zakurzyło, błysło i przycichło. Belzebub z inkursyją odstąpił a parobek, ledwie żyw, partyki spod stołu zbierać począł. Przykazałem nierobowi zatraconemu gorzałki przynieść, coby wiktorię znaczną godnie świętować a z przewag dokonanych się odkazywać. Mnie zaś potem mrzeć poczęło i żem w niedźwiednię otulony, srodze najazdu odpieraniem znużony, spraktykował, co do leżajska się zabierać czas najwyższy.
Przeto xięgę jeszczem sił resztką w kąt cisnął, prejudykat o owej na następny tydzień przesunąć postanowiwszy.