cytaty z książek autora "Leopold Tyrmand"
Leżę na łóżku, przyjaźnię się z sufitem i męczy mnie świadomość, jak wiele rzeczy w życiu potrafiłbym dobrze robić.
Geniusz jest rzeczą bezwzględną: można być genialnym portierem hotelowym czy sprzedawcą tekstyliów, o geniuszu decyduje, jak się daną rzecz robi, a nie co się robi (...)
Wraca się jedynie do tych, których się kocha. Nie wraca się tam, gdzie jest się tylko kochanym. Wraca się wyłącznie do tych, których się kocha. Albo nie wraca się nigdzie i do nikogo. Po prostu jedzie się dalej.
Właśnie drobne defekty budzą tkliwość. Nie kocha się doskonałości, lecz proporcje i to czasem bardzo niedoskonałe. Czasem fakt, że czyjeś brwi są zbyt blade, a usta za szerokie, jest przyczyną fali czułości.
Ile nieszczęść dzieje się dlatego, że nie potrafimy czegoś wyrazić słowami, prawda(...)?
Kiedy kobiety nie umieją odmawiać (…), upada kultura i więdną sztuki piękne. Kiedy kobieta potrafi powstrzymać rękę, ściągającą jej majtki, ręka pisze "Cierpienia młodego Wertera", układa elegie, tworzy piękno i sięga po pojedynkowy pistolet, którego strzał otwiera oceany uczuć subtelnych i tkliwych.
Wypili trzy ćwiartki wódki, po czym długo siedzieli milcząc, zaś w milczeniu tym było mnóstwo wzajemnych uczuć i kupa zadowolenia. Pierwszy raz pili razem alkohol. Ta chwila wymagała bowiem wielkiej dojrzałości i głębokiego, obopólnego zrozumienia.
Marnowanie życia jest mało pociągającym zajęciem, lecz obudzona świadomość, przypuszczenie, że motorem marnowania jest głupota jest nie do zniesienia.
- To, co w tej chwili robimy - rzekł Halski kładąc ręce w kieszenie - nazywa się flanowaniem.
- Uhm - przytaknęła Marta bez pośpiechu. - Źródłosłów francuski, czyż nie?...
- Tak. Oznacza wałęsać się po mieście bez określonego celu.
- Uhm... Nie wiedząc, po co się to czyni i dokąd zmierza.
- Wiedząc tylko jedno: że chce się, aby ten stan trwał jak najdłużej.
Mężczyzna, mówiąc „kocham”, myśli: „będę cię kochał jutro, pragnę, aby jutro wyglądało tak, jak dziś...” Kobieta, mówiąc „kocham”, myśli „kocham cię dziś i nie chcę myśleć o jutrze...
(...) miał wyraz twarzy przypominający wołu rozwiązującego zadanie matematyczne z użyciem logarytmów i pierwiastków.
Konkretem jest wielogodzinne leżenie na łóżku, bez zmęczenia i bez ruchu, w otępiającej bliskości samego siebie, bez żadnej nadrzędnej konieczności, aby było inaczej. Jak pusto, jak
pusto, mimo pozorów, że coś się kręci i święci.
(...) ta prosta prawda, że elegancja to nie to samo, co kosztowne naśladownictwo bieżącej mody, że elegancja to własne sympatie, uwydatnione w dobrze dobranym do własnej osoby ubraniu.
Ludzie czekający w życiu na coś dzielą się na dwie kategorie: na tych, którzy wiedzą, na co czekają, i na tych, którzy tego nie wiedzą, a tylko czekają.
Czytam ten zapisany zeszyt i znów dobiega mnie fałszywy ton. Pełno tu ludzi i paradoksów, forma mojego życia wygląda zeń jak rozszumiana nieustannym ruchem i zaciekawieniem klatka. A gdzie jest pustka, którą czuję nieustannie wokół siebie? Gdzie samotność? Ja wiem, samotność to banał, dziś już wyświechtany doszczętnie przez 300 lat introspektywnej literatury, lecz to nie czyni z niej nie-faktu. Jest przy mnie i wokoło mnie. Wiem o tym, bo nie rozczulam się nad sobą. To ta samotność, w której brak właściwych ludzi, czyli tych, których się chce i pożąda, od których płynie świadomość nie-traconego istnienia. "Przyjacioły opadłe w biedzie", to prawda, ale jej czcigodna, wieczysta aktualność gdzieś się wytarła przez wieki oczywistości. Konkretem jest wielogodzinne leżenie na łóżku, bez zmęczenia i bez ruchu, w otępiającej bliskości samego siebie, bez żadnej nadrzędnej konieczności, aby było inaczej. Jak pusto, jak pusto, mimo pozorów, że coś się kręci i świeci.
Naród polski nie Kant, subtelnością rozumowania nikt go jeszcze nie wzruszył.
I łóżko - przyrząd ważny i pełen ponurej ambiwalencji.
Żadne, najcenniejsze swawole nie okupią wielogodzinnych prostracji i maniakalnego wpatrywania się w sufit, skąd jakoby miałaby przyjść odpowiedź w sprawie zmarnowanego życia. Jakże to łóżko zna moje udręki, moją samotność, moją gorycz. Obłomow miał rację: po co wstawać? Wszystko można załatwić z samym sobą leżąc na wznak, z rękami pod głową, i odmawiając dalszego udziału.
Rodzaj nagłego zainteresowania, nazywanego przez słabych pisarzy z początków lat dwudziestych miłością od pierwszego wejrzenia.
...za drewnianą, wysoką barierą stał tęgi mężczyzna o twarzy nacechowanej wzgardliwą goryczą, jaka zazwyczaj maluje się w połowie dnia roboczego na obliczach ludzi w pełni świadomych tego, ilu wspaniałych rzeczy można by w życiu dokonać, gdyby nie niczym nie usprawiedliwiona konieczność zarobkowania przy pomocy zwykłej pracy.
Jak świat światem ludzie, mówiąc o ludziach, zawsze ich krzywdzą. Jest to prawda prosta i niezmienna, cóż bowiem trudniejszego i mniej dostępnego niż zawiły kosmos przeżyć, tęsknot i doznań drugiego człowieka. Nie będąc w stanie go nigdy z natury rzeczy odszyfrować, ludzie mówiący o ludziach albo go brutalnie upraszczają, albo mętnie komplikują, kiełbaszą, wikłają.
Dobre imię to połowa powodzenia. Daje ono wyborną podstawę psychiczną dla przeróżnych osiągnięć, a nawet wyznacza w niejakim sensie losy ludzkie. Nawet najbrzydsza dziewczyna, nazywając się na przykład Pamela, dysponuje pewną szansą życiową, której brak jest zwykłym Haniom i Marysiom.
Dziś pesymizm nie jest ani wysiłkiem, ani niezależnością. Jest pierwszym wrażeniem po rozejrzeniu się dookoła. Stanowi najprostszy wniosek, jaki można wyciągnąć z obserwacji. Jest światopoglądem łatwiejszym. Ale dostrzegać dół kloaczny, zdawać sobie sprawę z jego głębi i smrodu, a mimo to pozostawać optymistą… to sztuka. Oto dumne bohaterstwo naszego czasu. Oto wspaniała, trudna, niebezpieczna, szlachetna ekwilibrystyka moralna, na którą tak niewielu może się zdobyć.
Odwieczną istotą i tworzywem filozofii oraz sztuki zawsze były i ciągle są wieloznaczność i ambiwalencja głębi, a nie oczywistość powierzchni.
Twardy jest zawód górnika, twardy i wymagający niezwykłego hartu, wykuwający surowość dla siebie i innych, pełen uporczywej, znojnej walki z węglowymi skałami, walki, w której tężeją mięśnie i serca. Twardy jest zawód marynarza, chłostanego przez wichry i uginającego się pod sztormami i twardzi są ludzie morza na chybotliwych deskach pokładu, dla których nieustępliwość i siła muskułów stanowią nieraz o gołym życiu. Ale najtwardsi pod słońcem, wszędzie, na wszystkich równoleżnikach i południkach, są ludzie przemysłu gastronomicznego.
Twardzi są warszawscy kelnerzy, szatniarze, barmani, muzycy z nocnych lokali. Życie ich upływa na nieustannej walce. Wobec pertraktacji z pijanym warszawiakiem praca w kamieniołomach wydaje się fabrykowaniem dziecięcych baloników. Starożytni galernicy uciekliby w popłochu na widok katorżniczej roboty, jaką wykonuje warszawski kelner w sobotnie wieczory, zaraz po pierwszym każdego miesiąca. Toteż kelnerzy ci mają twarde serca, nic nie jest w stanie ich wzruszyć, rozpogodzić, przejąć sympatią dla świata. Nic - ani uprzejmość, ani ubóstwo, ani młodzieńcza naiwność, ani radość życia. Imponuje im moc, urzeka ich siła i twardość innych, korzą się tylko przed realnymi korzyściami. Gotowi są służyć tym wątpliwym wartościom, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo czynią niesłusznie. Usprawiedliwia ich tylko jedno: atmosfera nocnego lokalu, w którym spędzają życie...
W Warszawie łapie się życie na gorąco. Prężność tego miasta zdumiewa, w pewnych wypadkach demoluje, w innych jest uciążliwa i dezorganizująca, jeszcze w innych uszczęśliwia swą dynamiką i każe optymistycznie wierzyć w przyszłość.
Jesteście w gruncie rzeczy naiwni - rzekł Piotr - a potem strasznie dziwicie się, że macie zmartwienia, że trapi was to i owo. Jest łatwiej z tymi rzeczami, bo w ogóle jest łatwiej żyć. Żyje się łatwiej w każdej dziedzinie, elektroluksy, lekarze, komunikacja miejska ułatwiają dziś życie na każdym kroku. Dlaczego miałoby być inaczej w sprawach damsko-męskich? Łatwość sięgnęła i tam. Jest więcej mieszkań i hoteli, kobiety pracują, zarabiają i mogą w życiu robić, o im się żywnie podoba. To one was zmieniają, jednego po drugim, a nie wy je. Nie ma tych wszystkich trudności, co dawniej, że opinia, że sąsiedzi, że wszyscy się znają w małym miasteczku. Są telefony i szybkie pociągi z miasta do miasta, łatwo jest przychodzić i odchodzić, odnajdywać się wzajemnie na jedną noc czy wieczór i gubić się w wirze współczesności. Do tego dochodzi jeszcze wojna ze swą regułą moralnych wakacji dla wszystkich biorących w niej udział, a udział bierzemy dziś wszyscy, bombardujący i bombardowani. Wojna ma dla was w zanadrzu cały worek uczuciowych i etycznych rekompensat: w zamian za ryzyko ułatwia życie. Żyjemy dziś łatwiej, co wcale nie znaczy, że żyjemy lepiej.