Raptem deszcz Ko Un 7,2
ocenił(a) na 842 tyg. temu Ko Un to jeden z najwybitniejszych współczesnych poetów koreańskich. Urodził się w roku 1933, czyli jeszcze przed podziałem Korei na Północną i Południową. Jego życie bardzo wyraźnie zostało naznaczone duchowością, poezją, śmiercią i polityką. Teksty, które tworzył, są ściśle związane z jego biografią. „Raptem deszcz” to wybór zaledwie osiemdziesięciu wierszy. Ko Un, jako młody człowiek, zapragnął zostać mnichem buddyjskim. Jego wiersze wywodzą się więc z buddyzmu zen, odznaczają się minimalizmem języka i poszukiwaniem odpowiedzi na fundamentalne pytania. Ko Un wielokrotnie zastanawiał się nad tym, kto jest prawdziwym Buddą. Poddawał się myślom, że Buddą mogą być nawet zwykli ludzie, a buddyzm to nie świątynie i zgromadzeni w nich mnisi. Całym sensem życia jest właśnie Budda, a gdy jego nie ma, nie ma już właściwie niczego. Poeta twierdził w swych tekstach, że medytacja umożliwia kontakt ze zmarłymi, że cały świat doczesny pełny jest przedstawicieli życia po śmierci. Nawiązując do legendarnej postaci gumiho, zwracał uwagę na fakt, że człowiek bardziej zainteresuje się cielesnością i zmysłowością niż reprezentowaną przez buddyzm duchowością. Wierzył jednak, że osiągnięcie nirwany, czyli wygaśnięcia cierpienia, jest możliwe, czego dał wyraz w wierszu „Osada 4300 metrów nad poziomem morza”, pisząc o „bezwiednym szczęściu, / bezwiednej nirwanie, / życiu dzień po dniu, bezwiednym.” Ko Un, choć otrzymał godność opata klasztoru Haeinsa oraz przeora w Jondungsa na wyspie Kanghwa, w roku 1963 porzucił stan kapłański i powrócił do życia świeckiego, pragnąc poświęcić resztę swojego życia poezji. Poezja stanowi jeden z tematów twórczości tego południowokoreańskiego poety. Podobnie jak w przypadku Budy, zastanawiał się on nad tym, kto jest prawdziwym poetą. Zdawał sobie sprawę z tego, że napisane wiersze żyją niejako swoim własnym życiem i docierają do bardzo różnych odbiorców. Czuł, że przychodzą do niego gotowe frazy, które ostatecznie zapomina i nie jest im dane pozostać zapisanymi. Wiedział też, że tego typu frazy wędrują w poszukiwaniu innych poetów, by mogły osiąść na pustej kartce papieru. Ko Un, po lekturze powieści Michała Szołochowa „Cichy Don”, poczuł, że w konfrontacji z tak wielkim pisarzem jego twórczość nie ma żadnego znaczenia. W takim przeświadczeniu spalił pewnej nocy wszystkie swoje utwory. Nie doceniał swoich umiejętności poetyckich, o czym napisał między innymi w wierszu „Śpiewająca Wyspa”, mówiąc o sobie samym: „Zostałem wędrownym pieśniarzem niezdarnie śpiewającym / Niezdarne pieśni.” Podobają mi się jego słowa: „Wiersze bez kropek / Nie kończą się.” Słowa te pochodzące z utworu „Moje wiersze” w jednoznaczny sposób obrazują stosunek poety do interpunkcyjnej struktury wiersza. Ciekawe jest także zestawienie języka poezji z polityką i historią. W tekście zatytułowanym „W smutnej pierwszej osobie” Ko Un wspomina o poetyckim „my” w kontekście istnienia ZSRR oraz poetyckim „ja” dozwolonym w użyciu po rozpadzie ZSRR oraz Układu Warszawskiego. Inną kwestią jest wulgarność języka, która szokuje w konfrontacji z wszechobecną w wierszach poety duchowością. Muszę przyznać, że we mnie wywołała ona ogromny niesmak, według mnie, w żaden sposób nie pasuje ona do poezji. Wiele tekstów z omawianego zbioru podejmuje temat świata, w którym przyszło żyć poecie. Okazuje się, że świat ten jest bezduszny, poeta chciałby go unicestwić, jest zdania, że ludzie powinni go zmieniać na lepsze. Dostrzega jednak zmiany, które go nie cieszą. W wierszu „Kwiaty” pisze wprost o tym, że kwiatów jest coraz mniej, a krajobraz coraz bardziej staje się krajobrazem anten telewizyjnych. Pewne rzeczy w życiu są nieuniknione, wszystko, co robimy, na pewno kiedyś do nas powróci. Smutne jest to, że według poety, nadmiar wiedzy może unieszczęśliwić, a zło z czasem może spowszednieć. Nie warto całe życie podążać za innymi, czasem dobrze by było samemu wyznaczać nowe kierunki i drogi. Trafnie poeta zauważa, że świat, w którym żyje, jest patriarchalny, a kobieta, która powinna rodzić tylko synów, nic w nim nie znaczy. Pewną nadzieją są słowa z wiersza „Nocne czuwania”, iż „po rozdzierającym samotnym krzyku” rozkwitnie kwiat. Ko Un przestrzega jednak przed nadmiernym optymizmem. Twierdzi, że zagłada świata jest nieuchronna, a w wierszu „Jedwabny szlak” pisze wprost, że „Nie ma takiej miłości, / Która by mogła uratować ludzkość od zagłady.” Wizja świata poety jest pesymistyczna. Nie powinno to jednak dziwić, ponieważ jego życie nie było miłe i pogodne. Był bardzo chorowitym dzieckiem, na własne oczy widział bratobójcze mordy podczas wojny koreańskiej, trzykrotnie próbował popełnić samobójstwo, wreszcie – przebywał w więzieniu po powstaniu w Kwangju. Śmierć jest wszechobecna w jego twórczości. Poeta pisze o Koreańczykach wywożonych na pewną śmierć do ZSRR, o okrutnych rzeczach, do których zdolny jest człowiek w czasie niewyobrażalnego głodu, o deszczu z tytułowego wiersza „Raptem deszcz”, który okazuje się nie tylko ożywczy, ale także – potwierdzając przewrotność losu – przynoszący wspomnianą już śmierć. Poeta ma świadomość bliskości śmierci i przemijania. I jakkolwiek mogłoby to zabrzmieć smutno, poeta jednocześnie stwierdza w wierszu „Cenotaf”, że to „Nieśmiertelność jest taka smutna”. Z przemijaniem należy się pogodzić. Ko Un wielokrotnie nawiązuje w swoich wierszach do XX-wiecznej okupacji japońskiej, ale przywołuje także najazdy Japończyków na Koreę z wieku XVI. Ko Un z pewnym rozżaleniem stwierdza, że niektórzy Koreańczycy zdradzali swoich rodaków i kolaborowali z okupantem. Wspomina, że nawet dzieci koreańskie, bojąc się Japończyków, mówiły, że w przyszłości chcą być żołnierzami japońskiej armii cesarskiej, by pokonać wrogów Japonii. Nadzieję na podtrzymanie w narodzie koreańskim ducha wolności niosła jednak bodaj najbardziej znana koreańska pieśń ludowa „Arirang”. Wraz z wyzwoleniem spod japońskiej okupacji poeta doświadczył podziału Korei na Północną i Południową. Nie pogodził się z tym jednak. W jego wierszach często przebija głos człowieka marzącego o zjednoczeniu kraju. Poeta wyraża tę myśl w dość kontrowersyjny sposób, chciałby on bowiem, by jego kraj zatonął nawet na tysiąc lat, ale by po tym czasie odrodził się z „prawdą wspólną wszystkim”. Utwór „Drewniane Matryce Świętych Pism Buddyzmu” koresponduje w tym zakresie z wierszem „Droga wczesnym rankiem”, w którym to poeta pisze, że w dniu zjednoczenia „wszystkie rodziny się połączą / W uścisku, / Gdy słońce wzejdzie w każdym sercu.” Już w czasach Korei Południowej Ko Un był poetą zaangażowanym politycznie, przeciwstawiał się funkcjonującej w tym kraju dyktaturze wojskowej. Został aresztowany i skazany na dożywocie, jednak w roku 1982 opuścił więzienie na mocy obowiązującej amnestii. Nie zmieniło to jednak wspomnień poety, który często wracał do tego czasu w swojej twórczości. W wierszu „Słońce” więzienie nazywał „ciemnią fotograficzną” i „trumną z ciałem”. Poeta w tym czasie odczuwał ogromną samotność, czuł, że ciężar losu przygniata ludzi i oddala ich od siebie. Wiedział też jednak, że jego cierpienie nie jest jedyne, o czym świadczy bezpośrednie nawiązanie do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Ko Un powiedział kiedyś: „Zanim ktoś stanie się poetą, musi płakać przez wiele dni.” „Raptem deszcz” to moje pierwsze literackie spotkanie z poezją tego poety-filozofa. Muszę przyznać, że nie była to dla mnie łatwa i przyjemna lektura, niemniej jednak uważam, że jest ona wartościowa. Odczytanie jej w sposób powolny i świadomy ubogaca wewnętrznie, zmienia perspektywę patrzenia na świat, sprawia, że choć na chwilę chciałoby się znaleźć w jednej z koreańskich świątyń buddyjskich i tam na miejscu odczytać te wszystkie wiersze jeszcze raz, zadumać się i docenić piękno świata, którego na co dzień nie zauważamy. Polecam lekturę wierszy zawartych w zbiorze „Raptem deszcz”, trzeba być jednak świadomym, jaki ładunek emocjonalny kryje się pod słowami poety i jak bardzo ta niepozorna wydawać by się mogło lektura może odmienić życie wrażliwego czytelnika.
https://www.facebook.com/literackakorea/posts/pfbid02MSyutPuRntkn8qxaMdK6xRMnJPC1yTp1M2wmS4WHZrX2fcjY1M5q6jhXTMdvRfd1l