cytaty z książek autora "Irena Małysa"
Nie bój się zwierząt, największe bestie spotkasz wśród ludzi.
Starała się oddychać głęboko. Już się zaczęło. Znała te emocje, gdy wciągała się w jakąś sprawę. Nie potrafiła myśleć ani rozmawiać o niczym innym.
[...]
Dlaczego rodzice tak się zamykają na pragnienia dzieci, czekając, aż staną się im zupełnie obce? Aż zaczną ukrywać, kim są i co je uszczęśliwia?.
Nie chciała zachować się niegrzecznie. Ślepy entuzjazm Halinki bardzo ją denerwował. Cieszyła się ze wszystkiego jak głupia. A Marylce coraz mniej było do śmiechu. Z każdą chwilą ogarniał ją większy niepokój.
Chciwość byłą zarazą ludzkości. Od początku cywilizacji człowiek wykorzystywał swój dar myślenia, aby krzywdzić i niszczyć. Czy rozum był przekleństwem? "Dlaczego nie potrafimy się wyzbyć ciągłego pragnienia posiadani?, myślała Zajda.
Ruda kocica bez ucha przyjęła odejście kuny jako osobistą wygraną. Oblizała jeszcze raz ranną łapkę i podeszła do mężczyzny siedzącego na ławce przed domem. Wskoczyła mu na kolana, miaucząc przeciągle.
Na wspomnienie Grześka budził się w niej gniew. Głównie na siebie samą. Był taki miły, naturalny, gdy ze sobą rozmawiali. Nie potrafiła się z tego otrząsnąć.
[...]
– Dziadku, miałam ci załatwiać aparat słuchowy, ale widzę, że ci niepotrzebny. Chyba tak przed moją Celinką głuchego udajesz, jak ci suszy głowę o badaniach i lekarzach. Ale gumowe ucho działa świetnie.
Uciecha śmiał się na całego.
– Widzis, sikorecko. Starość mo swoje zalety. Mozna na przykłod udawoć głuchego abo niekumatego, jak jest tako potrzeba.
[...]
wszystkie tu nosiły kamień – lub ciężki krzyż, jak kto woli. Udręka, która przenikała każdą tkankę ich ciała, każdy strzępek myśli, marzeń, planów, do których nie miały prawa. Życie z chorym dzieckiem było jak rollercoaster, pełne
wzlotów i upadków.
[...]
Baśka poczuła silne emocje. Miała ochotę skoczyć za nimi i wyrwać im Marecką z rąk. Gdzieś w głębi dochodziła jednak do jej świadomości drażniąca myśl. Doświadczenie zdobyte w policji podpowiadało jej, że nawet najniewinniejsza osoba jest czasem zdolna do zabójstwa.
[...]
Całe życie przy chorym dziecku walczysz, jesteś wojowniczką, a tu nagle każą ci przestać. Nie da się przestać. To już w człowieku zostaje.
[...]
To były raczej drobne złośliwości. Każdy policjant to miał – ba, każda nauczycielka, pracownik urzędu i ksiądz. To był efekt wypalenia zawodowego. Wydawało mu się, że tylko w Polsce nikt tego nie bada, że tak po prostu musi być. A jak ma być inaczej, skoro od najmłodszych lat uczy się akceptacji tej drobnej przemocy?.
[...]
Często rodzice nie dostrzegają tego, co dla obcych jest takie wyraźne.
[...]
– Słuchaj, Krzysiek, ja wiem, że wy się już nie spotykacie, ale proszę cię o jakiekolwiek informacje o mojej córce. Z kim się kolegowała, spotykała, gdzie chodziła na imprezy?
Chłopak rozłożył ręce.
– Serio? Pani mnie pyta, z kim zadawała się pani córka? Dzisiejsi starzy… .
[...]
Trudno było jej zrozumieć ich śląską gwarę, ale kobiety były tu równie pracowite jak góralki. Harowały nieraz na równi z mężczyznami w kopalniach i hutach. Ładowały węgiel, sortowały go na płuczce, zjeżdżały szybami do podziemnych chodników. Męska praca sprawiała, że stawały się podobne do innych górników. Miały twarde dłonie, silne ramiona i serce z węgla.
[...]
Celina Zajda, gdy tylko dostrzegła w niej pierwsze objawy
dojrzewania, goniła Baśkę do kościoła na wszelkie możliwe nabożeństwa. Jakby klęczenie przed ołtarzem mogło powstrzymać siły natury. Do tej pory Zajda miała problem z publicznym okazywaniem czułości. Inna sprawa, że nie miała komu jej okazywać.
Znowu Babia żniwo zebrała. Znowu ktoś na dół nie zejdzie i ostanie tu na zawsze.
Co ten internet w sobie ma? Otwiera ludzi i pozwala im wylać z siebie wszystkie brudy. Nie trzeba już hipnozy, aby pokazać prawdziwe oblicze człowieka wystarczy wrzucić jakieś gorące post, jakiegoś newsa, który zagotuje naród.
Mikołaj się zarumienił. Popatrzył na swoje odbicie w lustrze. Do tej pory postrzega się jako zupełnie innego niż „takie” dzieci. Dopiero teraz, gdy stał nad tą dziewczynką i widział, że cieszy ją to samo co jego, że chce się bawić, zrozumiał ją. Byli tacy sami, tylko ona była uwięziona w skorupie, w swoim upośledzonym ciele. Niczym innym się od niej nie różnił.
Tak bardzo chciał, żeby już poszli. Czekał na tę wizytę, lecz gdy tylko przestąpili próg oddziału onkologicznego, wiedział, że to zły pomysł. Babcia i dziadek nie potrafili ukryć przerażenia.
Tomek Witkowski widział już wiele "spadochroniarzy". Tak nazywali w policji samobójców decydujących się na skok z wysokości.
Jego ciałem wstrząsnął szloch. Wsadził do ust róg poduszki, aby stłumić płacz. Nie chciał być już pocieszany. Przez nikogo. Nigdy więcej.
Niech to się wreszcie skończy. Pomyślał przez chwilę, jak by to było, gdyby się nie obudził. Wreszcie by nie bolało. Widział już wiele śmierci na oddziale. Wiedział, że nic się wtedy nie dzieje. Świat nie staje ani na chwilę. Ani na ułamek sekundy nie zaprzestaje gonitwy.
Niebo nad miastem wyglądało jak mokra szmata. Wszędzie panoszyła się bura szarość.
Kraków, jak perz w ogrodzie, rozpleniał się z roku na rok, wydzierając z natury kolejne hektary. Zapełniał je marketami, blokami i domami jednorodzinnymi. Pochłaniał w swych czeluściach drzewa, krzewy i łąki.
Owszem, kochała córkę. Kasia była najlepszym, ale i najgorszym, co ją w życiu spotkało. Dziewczynka rosła i opieka nad nią stawała się ponad jej siły.
Chwasty wdzierały się na zamknięty teren z każdej strony. Jakby natura odbierała to, co ludzie skradli jej wiele lat temu. Kopalnia zdała się Baśce obumarłym sercem miasta. Matką, którą niewdzięczne dzieci okradły ze wszystkiego, co ma wartość, i pozostawiły na samotną śmierć. Przez nią przetaczały się kolejne rządy okupantów, tu tworzyła się historia miasta, stąd torami wysyłano węgiel na wszystkie strony kraju.
Uniósł jasne oczy na Babią, którą obserwował już od godziny. Zachodzące słońce zdawało się zalewać górę ogniem. Już dawno takiego krwawego zachodu nie widział.
Dopiero dziś rano, gdy szykowały się na pogrzeb, Baśka zdała sobie sprawę, że mama strasznie zmarniała. Stara garsonka wisiała na niej jak na wieszaku, sprężysty krok stracił impet, a czerwone policzki jakby spłowiały. Nieubłagany czas przemykał się między jej palcami.