cytaty z książek autora "Jagoda Ratajczak"
Język nie jest abstrakcją, ale tkanką współtworzącą człowieczeństwo - dziwnym zbiegiem okoliczności na prowadzącym do takiego wniosku stwierdzeniu otworzyłam zakurzony podręcznik do nauki angielskiego z lat sześćdziesiątych XX wieku: "nie jest on [język] zbiorem faktów i informacji, jak geografia czy historia, ale ludzką czynnością. Na najwyższym poziomie mowy i pisma jest złożonym, intelektualnym, emocjonalnym i estetycznym doświadczeniem. Łatwość posługiwania się językiem nie przychodzi wraz z umiejętnością składania w całość pojedynczych słów zgodnie z regułami gramatyki, których wyuczamy się tak, jak wyuczamy się wzorów matematycznych". A więc slalom między kolejnymi zagadnieniami gramatycznymi i kolejnymi listami słówek - rzekoma gwarancja sukcesu w nauce języka - daje jedynie namiastkę tego, co w nim najważniejsze. Bo to nie sama umiejętność podstawiania do wzoru i sklejania słów otwiera drzwi do innej językowej rzeczywistości. Przynajmniej jeśli założymy, że prócz drzwi z napisem "Umiem powiedzieć, że nie chcę zestawu powiększonego", istnieje w niej jeszcze wiele innych, wartych tego, by je otworzyć.
Vladimir Nabokov spisywał swoje wspomnienia najpierw w języku ojczystym, a potem angielskim - z tylko nieznacznym zdziwieniem stwierdził, że zapis jego życia różni się w zależności od użytego języka. Językowy filtr, przez który przepuścił wspomnienia, nadał im inne brzmienie, a czasem inny kształt. To język kazał mu zadać sobie pytanie: co i jak tak naprawdę się wydarzyło? Czy język jest w stanie zadecydować o tym, co i w jakich ilościach do nas dociera, jak to rozumiemy i jak zapamiętujemy? Czy język jest tylko zbiorem słów i reguł gramatycznych używanych zależnie od okazji, czy czymś znacznie bardziej nieuchwytnym? Czy jest jedynie sposobem opisywania rzeczywistości, czy samym jej postrzeganiem? Jednym i drugim? Może jego znaczenie i istota są nam obojętne, dopóki nie zaczniemy poznawać drugiego języka, co każe nam się przyjrzeć temu, co już wiemy, a czego nie wiemy o języku?
Dwu- i wielojęzyczność to przede wszystkim wyzwanie rzucone interpretacji świata, ukształtowanej przez język ojczysty.
Po niderlandzku "śmietana" to room. Zupełnie jak "pokój, pomieszczenie, sala" (room) po angielsku. Takie słowa z różnych języków - identycznie zapisywane, a znaczące zupełnie różne rzeczy - to homografy ineterlingwalne.
Głębokie rozmowy o życiu, światopoglądzie, swobodne dyskusje z rodziną i znajomymi męża, przysłuchiwanie się temu, co i jak mówi przy i do innych? To jeszcze nikogo nie uchroniło przed rozwodem. Ale może uchroniłoby przed pewnym zawstydzeniem, gdy na pytanie, co właściwie wiesz o człowieku, z którym żyjesz, odpowiadasz: niewiele, bo i niewiele rozumiem. Miłość może być ślepa, ale lepiej, żeby nie była niema.
Język ojczysty nie daje się jednak tak łatwo zepchnąć w kąt. Można wyemigrować na koniec świata, ale język, który służył nam do opisywania rzeczywistości w najwcześniejszych latach i w którym tę rzeczywistość poznawaliśmy, nie ugnie się tak łatwo pod naporem językowej asymilacji z nowym środowiskiem. Alexander Guiora i jego współpracownicy uznali go wręcz za podstawę "ja", już nie tylko język emocji i pierwotnych instynktów, ale stanowiący kręgosłup tożsamości, składową i nieusuwalną część naszego ego.
Czy w ogóle można myśleć i czuć w dwóch językach? Ano można. Myśleć i czuć tak samo w dwóch językach? Prawdopodobnie nie można. Każdy język to przechowalnia innych emocji i procesów myślowych.
Słowa nigdy nie są emocjonalne same w sobie, niezależnie od tego, czy mają status wulgarnych czy tylko silnie nacechowanych. Są jedynie przyciskiem uruchamiającym kontekst, i to on w rzeczywistości odpowiada za to, dlaczego na określone słowa reagujemy w taki czy inny sposób, dlaczego słowa - na przykład padające w sytuacjach nerwowych - są uważane za wulgarne i niestosowne. Słowa nie są wypowiadane w próżni, wraz z nimi rejestrujemy też - choćby nieświadomie - okoliczności, w jakich padają i towarzyszące im emocje. Tak tworzymy kolejne sieci skojarzeń, za pomocą których się uczymy.
(...) Trudno też oprzeć się wrażeniu, że motywacja makiaweliczna rodzi się często na tle politycznych i historycznych napięć i konfliktów. Jeśli więc motorem ambicji i ciekawości może być w równym stopniu miłość i pozytywne nastawienie, co nienawiść i żądza zniszczenia, wychodzi na to, że naprawdę fatalna dla intelektualnego dobrostanu jest jedynie obojętność.
Holendrzy ostrzegali swoich krajanów przed językową ignorancją, wypuszczając reklamę z wesołą rodzinką nieświadomie podrygującą w takt anglojęzycznej piosenki. I pewnie na nikim by ten filmik nie zrobił wrażenia, gdyby nie to, że rzeczona piosenka sławiła uroki seksu analnego. Na niektórych działa tylko argument strachu, towarzysko-językowego upadku z wysokości. O ileż lepszy jest jednak argument fascynacji. Takiej, na której skrzydłach Ikary lecą w zupełnie nowe rejony.
(....) w okresie krytycznym nauka języka pierwszego i nauka języka drugiego tak naprawdę przebiegają podobnie. Jeśli wierzyć Chomskiemu, bez względu na to, ile i jakich języków uczymy się na tym etapie życia, baza gramatyki uniwersalnej stoi przed nami otworem. Mając do niej bezpośredni dostęp, nasz język drugi nie musi - jak to dzieje się później - żerować na języku pierwszym. Praktycznie nie wspomagamy się wcześniej nabytą wiedzą o języku ani nie korzystamy z pomostów zbudowanych przez język ojczysty.
Nauka słówek jest procesem świadomym, w trakcie którego korzystamy z pamięci deklaratywnej. Ta, w odróżnieniu od pamięci proceduralnej, niezwykle silniej na etapie przyswajania języka pierwszego, nie ulega osłabieniu. Korzystając z pamięci deklaratywnej, uczymy się więc świadomie, często sięgając przy tym po indywidualnie obmyślone sposoby i korzystając ze stworzonych przez siebie skojarzeń.