Bardzo chciałbym móc powiedzieć, że ta książka to czarnowidztwo i ekologiczny radykalizm. Niestety autor zebrał rozproszone fakty (sprawdziłem samodzielnie ok. 15 przypisów na chybił-trafił i się zgadzały),a następnie wysnuł dość bolesne wnioski. Jakie? Przekonajcie się sami, ale w skrócie sprowadzają się one do rozważań nad pytaniem - jak bardzo mamy przerąbane z powodu zmian klimatycznych? I kto ucierpi najbardziej - być może my w Europie będziemy musieli przyzwyczaić się jedynie do letnich nawałnic i bezśnieżnych zim. W tym samym czasie kilka pacyficznych państw zniknie pod powierzchnią oceanu a wybrzeże Afryki uschnie z braku deszczu. Czy można temu przeciwdziałać? Można. Czy skutecznie? To pytanie padło trochę za późno, przez co jedyna właściwa odpowiedź dziś to dość oschłe "nie wiadomo".
Pod koniec spójnej i wciągającej opowieści autor dodaje nam nieco otuchy, wskazuje jasne punkty i drogi wyjścia z kryzysu. Warto jednak pamiętać, że książka została wydana przed pandemią COVID-19 i inwazją Rosji na Ukrainę. Te tragiczne wydarzenia odciągnęły nieco naszą uwagę oraz wysiłki od przeciwdziałania zmianom klimatu. A w tej kwestii liczy się dosłownie każdy miesiąc.
Kiedy nie dało się ignorować doniesień o coraz gwałtowniej zmieniającym się klimacie David Wallace-Wells postanowił gruntownie zbadać temat. Na podstawie licznych rozmów ze specjalistami z różnych dziedzin, mniej lub bardziej powiązanych z badaniami klimatu przedstawił wizję, co może już wkrótce się stać; jakie będą skutki globalnego ocieplenia dla życia na Ziemi. Obraz, jaki się rysuje powinien przerazić każdego, tymczasem, jak wynika z przypisów, najbardziej przeraził niektórych miliarderów, którzy już teraz lękają się o to, co zrobić, by - kiedy już będą kryć się w swoich bunkrach - nie zostali pozbawieni życia przez swoją ochronę. Większość z nas zaś bardziej niż konsekwencji zmian klimatu lęka się konsekwencji prób zapobieżenia im.