dr hab. Marek Konecki - polski fizykochemik, specjalista od spraw pożarnictwa, wykładowca akademicki, poeta, taternik oraz autor aforyzmów. Urodził się w Konstancinie-Jeziornej. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (chemia) Specjalista z zakresu fizyki chemicznej, własności pożarowych materiałów budowlanych oraz bezpieczeństwa pożarowego budynków. Po studiach pracował w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej, a później, po zmianie nazwy, w Szkole Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie. Taternik. Członek Zarządu Mazowieckiego Klubu Górskiego Matragona. Pisał o tematyce górskiej na łamach wielu czasopism i periodyków. Jeden ze współzałożycieli i członków Stowarzyszenia Polskich Artystów Karykatury. Współzałożyciel grupy kabaretowej Lewatywa. Współpracownik Radia WNET. Tworzył rysunki, wiersze i aforyzmy.https://nauka-polska.pl/#/profile/scientist?id=73312&_k=rimyeq
Konecki to mój ulubiony autor, rysunków i humoresek. Poznaliśmy się kiedyś Tatrach, ale pewnie mnie nie pamięta.Nawet wspinaliśmy się gdzieś na Granatach.Od początku śledzę jego rysowanie i pisanie, od końca lat 70, po jego debiucie w piśmie Taternik. Człowiek renesansu (patrz Wikipedia, można sobie o nim tam poczytać),chyba tak, chociaż kiedyś powiedział, że wolałby renesans człowieka. Niezwykle skromny, z cechą, którą ze świecą szukać, bo to mistrz autoironii.Zresztą potwierdza to jego ostatnia książka, o której chcę napisać kilka słów. Większość jej zawartości to właśnie autoironiczne rysunki i teksty. Cóż, przeglądając to co wydał Konecki i to co już opublikował,można rzec, że książka jest takim "wyciągiem" z tego co powstało w ciągu lat 40, co zresztą jako info. zostało podane na okładce. Mimo tego, że jako baczny obserwator jego oryginalnej twórczości znam większość prac, zgromadzenie w jednym miejscu tak smacznych kąsków dla oczu i umysłu, sprawia doznania, które trudne są do opisania. No chyba, że widok Mnicha z Morskiego Oka. Trochę inaczej jest z tekstami, z których zaledwie część ujrzała światło dzienne w formie publikacji. Część z nich dobrze przylega do ilustracji, a inne znów stanowią swobodne wariacje, flirtują z obrazem. Jest to ciekawe, i moim zdaniem, daje przestrzeń do namysłu i własnej interpretacji. To jest książka, album z pisanymi kawałkami (nieczęsty rodzaj pozycji wydawanej przez rysowników satyrycznych, którzy wydają zwykle serie rysunków)) pozornie jedynie do śmiechu, raczej skłania do myślenia głownie ludzi kochających góry, i alpinizm. Choć zawarte treści są moim zdaniem uniwersalne. W końcu wspinamy się wszyscy czy w górach czy na nizinach!
A tu niespodzianka. Konecki wydawał ostatnio prozę w postaci "Kalendarium kpin" i Księgi kpin"i zebrało mu się na wydanie najlepszych swoich rysunków o wspinaniu ze swej wieloletniej kariery rysownika. Chyba to takie podsumowanie działalności na tym polu.Zawartość, jak pisze autor, głownie dla dziewczyn i chłopców taterników z "tamtych" lat 70. ale jak podkreśla Konecki, nie tylko. Sentyment, sentymentem ale trzeba iść z duchem czasu,prawda. Mamy więc coś "na ząb" o ceprach, którzy zawsze robili tłok w górach, o biurokracji, która do tej pory nie ustępuje nam o krok, może tylko niektóre jej formy są łagodniejsze, niż za "komuny". Wspinanie skałkowe, a jakże, a ostatnio tak modne "nowoczesne" dykta i panele, czyli coś dla współczesnych łojantów! Jest lato i zima w ukochanych przez Autora Tatrach.Zmienił się sprzęt, technologie ale na szczęście mentalność i górskie grzechy główne pozostają te same jak przed 40 laty. Bo inaczej o czym Konecki miałby rysować. Są w książce Himalaje, alpinizm kobiecy (a jakże). Jakby na zachętę dla czytelnika otwiera ją kalendarium ostatniej narodowej wyprawy na K2, napisane zdarzenie po zdarzeniu ale lekko i przyjemnie, rysunki, jak pozostałe pyszne.Na zakończenie książki jest mała wyliczanka wybranych postaci alpinizmu. Wybór jak wybór, ktoś inny jedne postaci by pominął a jeszcze wiele dodał. Autor uprawiając te ryzykowną grę, bo każdy wybór żywych postaci jest taki, pomijając np. Tytusa Chałubińskiego, który nie może mieć do autora pretensji, zrobił to zapewne z taternickim spokojem. Bo przecież alpinizm to w ogóle ryzykowna gra. Miłej lektury wszystkim...