Polowanie na El Chapo Andrew Hogan 7,2
![Polowanie na El Chapo](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/4859000/4859303/687485-352x500.jpg)
ocenił(a) na 55 lata temu Szybka akcja. Tak to się robi w Ameryce. Sadzamy bohatera przed sprawnym dziennikarzem i nagrywamy. Niestety, nawet jeżeli jest to najsprawniejszy dziennikarz na świecie, rzeczywistość nie zawsze jest tak ciekawa, jak fikcja.
„Spying is waiting” napisał przed laty John le Carré. To jedno z jego najlepszych zdań. Prawdopodobnie najlepsze, jakie podsumowuje pracę tajnych służb. Tyle, że owo „waiting” jest zabójcze dla kultury pop, która się zażera tymi tajnymi służbami.
Douglas Century jest zapewne znakomitym dziennikarzem. W końcu zatrudniono go, by spisał i zredagował opowieść Andrew Hogana – faceta, który w największym stopniu przyczynił się za ujęcia Joaquína Guzmána, „El Chapo” – jednego z najsłynniejszych i największego handlarza narkotyków ever. Na pewno Century jest prawdziwym dziennikarzem – nie ubarwia i nie stosuje tanich chwytów. Ale dla produktu pop, jakim jest książka, to zabójcze.
Choć „Polowanie na El Chapo” ma zawrotne tempo, książka nudzi. To po prostu, umajona tylko w pierwszej części narracyjną grą czasem, relacja gości, którzy podsłuchiwali. Ich jedynym problemem było to, że dzięki informatorom w meksykańskich służbach oraz ich politycznej nadbudowie, „El Chapo” i jego ekipa orientowali się w działaniach amerykańskich służb i co jakiś czas zmieniali swoje BlackBerry. Żadnych zaskakujących zwrotów akcji, kilku trupów i tym podobnych atrakcji z arsenału kultury akcji. Emocji tu tyle, co podczas zjazdu sankami z górki. Niezbyt wysokiej.
Na dodatek Hogan, wzorem innych dorabiających tworzeniem prozy użytkowej kolegów z tajnych służb, co jakiś czas chwali kolegów i przełożonych. Tu nie wyłamuje się z szeregu – mówi o dzielnych, oddanych sprawi patriotach i bohaterach. Tak, jakby świat amerykańskich służb był zaludniony przez ocean klonów kapitana Żbika. Zresztą jest tu niekonsekwentny. Bo, i to chyba największa atrakcja tej książki, wspomina jakby mimochodem, że przed nim nikt się nie zajmował „El Chapo”. Przed większą część jego działalności, przez kilkanaście lat. A więc setki milionów dolarów szły w błoto. Wydawano je na nie wiadomo co. To była fikcja mająca uspokoić/oszukać obywateli/podatników. To najlepiej definiuje całą tę światową operacją nazywaną „wojna z narkotykami”. To fikcja, gra w łapnie króliczka. Megakróliczka. Króliczka doskonałego, którego nie da się złapać, dopóki będą ludzie, którzy będą mieli ochotę na odlot.
Wrażenie robi też relacja z pierwszych przesłuchań Guzmána. „El Chapo” sprawiał wrażenie człowieka, który odetchnął, że zakończył się pościg, jego nieustająca tułaczka po nrach i kanałach. No i to jego oburzenie, że chcą go oskarżyć o 13 tysięcy morderstw. Stwierdza, że było ich tylko kilka tysięcy. Szkoda, że tych kilka zdań ginie w natłoku słów – o bohaterstwie amerykańskich urzędników i meksykańskich marines oraz setkach, może tysiącach sztuk telefonów BlackBerry.