cytaty z książek autora "Artur Nowak"
(...) kiszenie emocji to jest świetna recepta na katastrofę. Bo tłamszenie trudności w sobie zawsze wyjdzie gdzieś z boku. Jest cała galeria psychosomatycznych dolegliwości, które dojrzewają właśnie na tak użyźnionej glebie. Kumulujemy w sobie tony nieszczęścia i w końcu gdzieś to znajdzie ujście.
Jestem przekonany, że to katolickie wychowanie w modelu grzeczności i usłużności, mam na myśli stosunek dzieci do starszych i kobiet do mężczyzn, to jest jądro przemocy w rodzinach i małżeństwach. Na co dzień możesz być ostatnim skurwysynem, bić żonę, lać pasem dzieci, ale jak się w niedzielę ładnie ubierzesz w garnitur i pójdziesz do kościoła, to jesteś fajnym facetem.
Alkoholik może stworzyć jakieś pozory i po wierzchu pływać ładnie, zakamuflować problem, ale na dłuższą metę tak się nie da.
Można na jakiś czas stworzyć zakłamaną przestrzeń współuzależnienia, kiedy żona dba o nieskrępowane pijaństwo męża, ba, można to nawet nazwać miłością. Ale to się prędzej czy później wyczerpie i takim absolutnym sufitem tego typu związku jest dobro dzieci. No bo nie da się dobra pijaka i dobra dziecka po prostu pogodzić. Prędzej czy później będzie jakaś kraksa, przemoc, długi.
Marek, jak popełnisz błąd, spieprzysz coś, to od bliskiej osoby oczekujesz opierdolu czy przytulenia? A zakładam, że po popełnieniu błędu jest ci przykro.
Dzieciństwo ma tę cechę, że wszystko wyolbrzymia (...).
MARTA
On się spieszył na mszę. Mówił, że nie ma czasu. Odprowadziłam go do wejścia do zakrystii. Wtedy drugi raz włożył mi rękę pod bieliznę. Miałam długą kurtkę. Najpierw włożył pod nią rękę, potem rozpiął zamek i zaczął mnie dotykać w miejscach intymnych. Oglądał się, czy nikt nie patrzy. Stałam jak wryta, a on tam grzebał. Trwało to chwilę. Z zakrystii wyjrzał ministrant i chyba nas tak zobaczył. Ksiądz skoczył jak oparzony i wyjął rękę. Spóźnił się na mszę, wszyscy na niego czekali.
Statystyki są nieubłagane. Niestety można powiedzieć, że zasadą jest, że alkoholicy wracają do picia. Zaledwie kilka procent uzależnionych na trwałe zrywa z nałogiem i trzeźwieje. Większość nigdy nawet nie podejmuje próby wyzdrowienia, tylko trwa w tych silnych mechanizmach, nie dostrzegając problemu.
(...) trening jest tylko i wyłącznie dodatkiem. Bo chudnięcie odbywa się w kuchni.
(...) marzenia są po to, by je realizować, a nie o nich ciągle myśleć. Uświadomienie sobie, że życie jest tylko jedno i nie da się go cofnąć ani powtórzyć, jest bezcenne. Warto próbować.
Uzdrowienie relacji z samym sobą odbija się na relacjach z innymi.
Terapia to nieustanny proces transformacji. Kończysz pracę nad jednym problemem i nagle odsłania się coś nowego, nad czym chcesz dalej pracować. Czasem zmiany przychodzą po latach spotkań z psychologiem. Każda zmiana, nawet drobna, pociąga za sobą dalsze.
Czego uczę swoich krzywdzicieli, odpuszczając im winy, których się wobec mnie dopuścili? Otóż zachęcam ich do eskalacji, do kolejnej agresji wobec mnie, ponieważ nie reaguję. A przecież mam moralne prawo do zakreślenia swoich granic, których innym przekraczać nie wolno.
Ksiądz to przecież zawód jak każdy inny. Mówi się oczywiście o powołaniu, ale przecież nauczyciel czy lekarz to też zawody z powołania. Tak przynajmniej mówimy. Tyle że jak lekarz przestaje być lekarzem, a nauczyciel nauczycielem, to społeczeństwo przechodzi nad tym do porządku dziennego. Nit się nad tym nawet przez chwilę nie zastanawia. Afera jest wtedy, kiedy z powołania rezygnuje ksiądz. To elektryzuje wszystkich.
Cechuje nas ogólnospołeczna niedojrzałość wobec wielu wyzwań. Przeciętny Polak ma problem z zaakceptowaniem nowych zjawisk: nie chodzi tylko o pedofilię, ale też o stosunek do uchodźców, cudzoziemców czy mniejszości seksualnych. Jesteśmy konserwatywni, przy czym nie mam na myśli sfery religijnej. Żeby dojrzeć do mówienia o tych zjawiskach, trzeba je opisać, poznać. Tak się dzieje w technice, poezji, medycynie. Pierwszym etapem postępu jest opisanie danego zjawiska. Potem można iść dalej. Niedojrzałość polega na reakcji lękowej, wyparciu.
(...) warto poznać historię swoich rodziców, żeby lepiej zrozumieć samego siebie.
Myślę, że jestem też typowym produktem socjalizacji katolickiej, która może wyrządzić wiele krzywd. Otóż byliśmy typową rodziną, w której ocena zewnętrzna i nasze samopoczucie były definiowane związkiem z Kościołem. Kościołem, który wszystko spłaszcza, nie uczy, że uczucia trzeba przerobić, rozstrząsnąć. Tam to wszystko zastępuje przecież system zakazów i nakazów. Trzeba w imię boże cierpieć i to swoje cierpienie, w imię boże, afirmować.
PRL to była taki czas, który kojarzy mi się z tym, że ludzie skupiali się tym, jak wyglądasz, tym, co siedzi w nas w środku, interesujemy się stosunkowo od niedawna.
Relacje z rodzicami to jest najczęściej początek tych wszystkich naszych późniejszych skrzywień. Pijący rodzic często wywołuje u dziecka permanentny strach. Już samo odezwanie się do takiego rodzica-alkoholika może budzić lęki, niepokój. Przecież można go rozdrażnić, może warknąć. A jednocześnie staje się w zasadzie kimś obcym. No bo jak nawiązać bliższą relację z człowiekiem skoncentrowanym tylko na sobie, swoich obsesjach i wódzie. Pijąc nałogowo, nie krzywdzimy tylko siebie, ale też partnerów, a zwłaszcza dzieci.
Miałem wbite w głowę, że nawet jeśli coś złego mi się stało w Kościele, to jednak ten Kościół jest nietykalny, bo ma jakiś taki patent na zbawienie, i że poza Kościołem nie ma w tym świecie światła.
Znam wielu facetów i wiele kobiet z dorosłymi już dziećmi, którzy w czasach podstawówki byli gwałceni przez księży po plebaniach i zakrystiach, ale którzy nic z tym nie zrobią, bo mamie będzie przykro, a ojciec dostanie zawału. Gdzie oni wszyscy byli, jak nas zbrukali ci świętoszkowaci zbrodniarze? Modlili się przy ołtarzu. A ty masz, kurwa, siedzieć cicho i cierpieć, bo cierpienie uszlachetnia i jak się wycierpisz, to może nawet zostaniesz świętym (...). Morda w kubeł! To jest typowo polsko-katolickie.
(...) wiele tysięcy lat przed Biblią w innych kulturach istniał stwórca, pradziadek Boga chrześcijańskiego. Mit chrześcijański został jednak skomercjalizowany, był fundamentem zawiązania kasty trzymającej władzę nad człowiekiem. Ta kasta to esencja tej instytucji.
Myślę, że we wszystkich ludziach jest taka wielka potrzeba, żebyśmy mówili bliskim to, co czujemy, o naszych zranieniach, bo to pozwala zrozumieć, co się dzieje w naszych relacjach. Nie mamy prawa wymagać od innych zrozumienia, jeśli nie zrobiliśmy nic, by inni nas zrozumieli. Bo potem na lata tworzy się taka blokada, piętrzą się konflikty, jakieś żale, i wiele spraw, które można by dość prosto rozwiązać, jest nie do rozwiązania. (...) To działa w dwie strony. Bo kiedy zamykasz się przed bliskimi ze swoimi uczuciami, oni też się zamykają.
(...) osobie uzależnionej, która jest aktywnie pijąca albo ćpająca, nie wolno pomagać. Nie wolno tuszować jej błędów, nie wolno zawozić na tę terapię, ta osoba musi sama wziąć odpowiedzialność za swoje życie. I to też jest element terapii, tego uczenia się, by samemu zadbać o siebie, porobić rzeczy, które są czasem nieprzyjemne, ale skuteczne i właściwe.
Nie fruwać gdzieś w przyszłość, nie dłubać namiętnie w przeszłości, żyć dzisiaj, bo to życie dzieje się właśnie teraz, a nie jutro ani przedwczoraj.
(...) człowiek, który nie kocha sam siebie, nie jest zdolny do dawania miłości drugiej osobie.
(..) najboleśniejszy temat w konfrontacji z osobami współuzależnionymi: wytłumaczenie im, że tak naprawdę najlepsze, co mogą zrobić, to okazać tej bliskiej osobie bardzo surową wersję miłości. Twarde warunki postawić i absolutnie nie głaskać, nie sprzątać brudów, nie naprawiać błędów, tylko dać jej ponieść konsekwencje własnych czynów. Często najskuteczniejsze jest spakowanie delikwentowi walizki i wyrzucenie z domu. Albo wyprowadzenie się samemu. Wiem, że to potwornie trudnie, ale głaskanie po głowie i proszenie nie zadziała.
Według badań często najbardziej niebezpiecznymi kierowcami są ci, którzy tylko trochę przekroczyli dopuszczalną normę. Zamiast jednego małego piwa wypili dwa-trzy duże. Taki kierowca czuje się całkiem nieźle, ale wie, że przesadził, i uruchamia mu się tunelowe myślenie i widzenie. W napięciu koncentruje się zbytnio na tym, żeby czegoś nie odwalić. I wtedy kompletnie nie ogarnia tego, co się dzieje dookoła. Nie patrzy na boki, w lusterka. Jest tylko on i wąska ścieżka z przodu. I nie jest w stanie zareagować na żadne zagrożenie.
Jeden z podstawowych objawów uzależnienia. Jeśli próbujesz kontrolować swoje picie, myślisz o tym, planujesz, kiedy ci wolno, a kiedy nie - to znak, że relacja z alkoholem jest co najmniej zaburzona.
Wypicie dwóch, trzech piw nie powoduje jakiegoś kaca, ale organizm się męczy. Takie regularne podtruwanie się tą trucizną powodowało u mnie rosnące zmęczenie, niewyspanie, znużenie po prostu życiem, brak energii. Ciężko mi się wstawało rano, byłem rozdrażniony, czasami wkurwiony nawet. I miałem takie pierwsze momenty, kiedy zacząłem dostrzegać związek między samopoczuciem a alkoholem.