Romans z ludożercą. Opowiadania niezwykłe Renata Zwożniakowa 6,0
ocenił(a) na 64 lata temu To trudna do jednoznacznej interpretacji proza. Z jednej strony jest wyraźnie poetycka, cyzelowana literacko, obliczona na zaprezentowanie pełnej palety wrażeń okraszonych szczyptą emocji. Z drugiej jednak całość jest w pewnym sensie gorzkim podsumowaniem szarego życia, z silnymi tendencjami do popadania w roztkliwianie się nad sobą. Bo praktycznie każda z bohaterek bądź sama rozpamiętuje złe życiowe wybory i szarość egzystencji, bądź z rozmemłania i codziennej nieporadności jest rozliczana przez innych. W ogólnym wydźwięku jest to więc proza smutna, przygnębiająca, aczkolwiek autorka oddaje tę szarość w tak krzywym zwierciadle, i tak ubarwia ją kolorowymi odpryskami groteski i nadprzyrodzoności, że opowiadane historie wtrącają czytelnika nie w depresję, a w rodzaj subtelnej melancholii, której towarzyszy błąkający się po ustach uśmiech zrozumienia i akceptacji.
Żeby jednak dotrzeć do tych lepszych opowiadań, dopieszczonych do ostatniego detalu, trzeba przebić się przez trzy, a w zasadzie cztery słabsze teksty - napisane bardzo porządnie, bogatą polszczyzną, ale jakby porzucone w pół drogi, z finałem nie tyle przemyślanym, ile przypadkowym. Tak jest zarówno z otwierającym książkę "Bardzo daleko" (dziewczynka wyobraża sobie coraz bogatszy ogród, namacalny wyłącznie dla niej),jak i "Miastem" (ściągnięta do metropolii kobieta wyczuwa niechęć miasta i wciąż natyka się na zmiany w jego geografii),"Kłopotami ze skórą" (udająca lepszą wersję siebie kobieta łapie w końcu partnera i zaczyna przesadnie o niego dbać) oraz "Chityną", choć ta ostatnia akurat przynajmniej potrafi skutecznie zagrać surrealistycznym klimatem (małżeństwo spędzające wakacje w ośrodku wczasowym wciąga się w cowieczorny rytuał zabijania szczypawek).
Przełom w jakości następuje wraz z "Zaczarowaną kolumną", w której w pewnym momencie po szarym, sennym miasteczku zaczynają biegać kolorowe kangury i fruwać barwne słoniki. Opowiadanie jest przeurocze i chyba jako jedyne posiada męskiego głównego bohatera. Następne dwa opowiadania, "Własnoręcznie pisany życiorys" (marzenie o posiadaniu barwnego życiorysu z mnóstwem życiowych problemów) i "S.O.S." (donos na kółko opiumistów),są krótkie i sympatycznie przewrotne, choć jednocześnie pozbawione fantastyki. "Nieznajomy na śniegu" (rozmowa z ojcem) i "Dzień beze mnie" (szeregowa urzędniczka opisuje swoją bezbarwną egzystencję) stanowią podsumowanie nieudanego życia, podane jednak z różnej perspektywy, i na odmienny sposób zakończone. Tytułowy, najdłuższy w zbiorze, "Romans z ludożercą" prowadzi do dość szalonego finału, choć ściśle wynikającego z przyjętej konwencji. Zaś kończący książkę "Sąd w łazience" wykazuje zbieżność tematyką i wyrazem z "Dniem beze mnie", aczkolwiek podąża raczej surrealistyczną ścieżką (w trakcie kąpieli pojawiają się w łazience dawni współpracownicy i szefowie, by wydać na bohaterkę wyrok).
Z pobieżnego streszczenia może to nie wynika, ale opowiadania Zwoźniakowej są naprawdę nietuzinkowe i potrafią wytworzyć specyficzny, słodko-gorzki klimat, całkiem interesujący w odbiorze.