Horrory dorastania. Komiks „Locke & Key“ Joego Hilla według Netflixa
Znane powiedzenie głosi, że wypada uważać na to, czego sobie człowiek życzy. Snute przezeń marzenia, te piękne sny, los łatwo może przekuć w koszmar. A magia to może i namiętna, ale kapryśna kochanka. Zwłaszcza kiedy ma się te naście lat, jak rodzeństwo Locke’ów – Bartek Czartoryski pisze o „Locke & Key”, nowym serialu Netflixa na podstawie komiksu Joego Hilla, mistrza horroru, a prywatnie syna Stephena Kinga.
Parę lat temu, kiedy byłem akurat w Londynie, zupełnie przypadkiem natknąłem się na facebookowy post, że za godzinę w jednej z księgarni zaczyna się spotkanie z Joem Hillem, który przyjechał promować swoją powieść „Rogi”. Jak stałem, a raczej jak siedziałem, rzuciłem się do metra. Zdążyłem tuż przed rozpoczęciem. Nie będzie to z mojej strony żaden, jak to się mówi, podkarmiający próżność ego-trip, którym chciałem się pochwalić, raczej ciekawostka, bo wtedy Hill, będący jeszcze przed czterdziestką, miał wyjątkowo sentymentalny nastrój.
Opowiadał dużo o komiksach, o swojej młodzieńczej fascynacji superbohaterami i pierwszych próbach scenariuszowych, których po latach się jakby trochę wstydził („Nikt ich nie chciał, co mocno mnie dobiło”, komentuje po latach). Może rozprawiał o tym więcej niż o swojej książce, bo był świeżo po odebraniu nagrody Eisnera, która była niezbitym dowodem niejakiej legitymizacji jego pozycji pełnoprawnego twórcy komiksowego. A i dla mnie, kiedy sięgnąłem po pierwszy zeszyt serii „Locke & Key”, przestał być powieściopisarzem jedynie bawiącym się obrazkami.
Nowa Anglia, stare strachy
Bo ten stosunkowo niedługi cykl to rzecz świeża i osobna. Nic dziwnego, że prędko zainteresowała się nim telewizja. Zaledwie rok po rzeczonym spotkaniu, kiedy przy jakiejś okazji chciałem zaprosić Joego do Polski, odparł, że generalnie bardzo chętnie, ale ma teraz pełne ręce roboty, bo jest na planie serialu, który kręcą na podstawie „Locke & Key”. Kilka miesięcy później na Comic-Conie pokazano pilota, ale ostatecznie Fox ukręcił projektowi łeb.
Pod wieloma względami wypadł świetnie. Był bardzo kubrickowski i mroził krew w żyłach. Trzymał widza na pewien dystans i wymagał zaangażowania – opowiada z perspektywy czasu Hill.
Niemal dekadę później rękawicę podjął Netflix i tym razem udało się doprowadzić sprawę do końca. A sam materiał nie jest łatwy do adaptacji. Hill rozpiął swój komiks pomiędzy naszpikowaną fantastyką opowieścią o dojrzewaniu a mrocznym horrorem. Toć pierwszy zeszyt rozpoczyna się od pokazanego sugestywnie brutalnego morderstwa ojca Tylera, Kinsey i Bode’a, którzy po tragedii razem z matką przenoszą się do Nowej Anglii, gdzie stoi rodzinna posiadłość rodu Locke’ów.
Nieprzypadkowo miasteczko w stanie Massachusetts nazywa się Lovecraft, bo i sam finał całej tej opowieści domknie się na krajobrazie zarysowanym przez legendarnego pisarza, lecz główna oś fabularna komiksu oparta jest na innych filarach. Hill, razem z chilijskim rysownikiem Gabrielem Rodriguezem, odwołuje się bowiem chętniej do tradycji (o)powieści młodzieżowych, miejscami prawie że zahacza o segment „young adults”, tyle że, jak przystało na postmodernistyczny gotycki horror, przetkany jest on osobliwościami i powleczony grozą podaną bez przymrużenia oka. Tak czy inaczej, Hilla niezbyt interesują dorośli, ci są zwyczajnymi mugolami, bo magia otaczająca dom nie pozwala im przypomnieć sobie przeżytego dzieciństwa. Komiksowa rzeczywistość podzielona zostaje zatem na dwie płaszczyzny: młodzieńczą/magiczną oraz dorosłą/zubożoną. Tym samym „Locke & Key” staje się przede wszystkim historią typu coming-of-age, bo Tyler, Kinsey i Bode zostają sami ze swoimi kłopotami, a cała awantura, jaka rozkręci się, gdy znajdą posiadające nadnaturalne moce klucze i uwolnią nikczemnego demona, stanie się dla nich rytuałem przejścia. Opowiedziana niechronologicznie historia, oparta na retrospektywach tłumaczących teraźniejsze zdarzenia, buduje piętrową narrację, która nosi cechy rodzinnej sagi, gdzie jedno pokolenie przekazuje drugiemu swoistą klątwę upozowaną na istny cud.
Klucze do koszmaru
Locke’owie odkrywają bowiem poukrywane na terenie posiadłości klucze, z których każdy ma inną moc. Przy pomocy jednego otworzymy sobie głowę (dosłownie!) i zajrzymy nawet do podświadomości, drugi uchyli nam drzwi do każdego miejsca, które tylko potrafimy odtworzyć z pamięci, a trzeci pozwoli na podróż astralną poza okowy ciała. A jest owych kluczy znacznie, ale to znacznie więcej. „Myślę, że uchwyciłem spielbergowskie poczucie zachwytu, coś, co czuje zafascynowane otaczającym je światem dziecko”, mówi Hill, zapytany o rodowód pomysłu. Rzecz jasna „Locke & Key” to nie tylko historia o eksploracji starego domostwa i zderzeniu się z magicznymi przedmiotami, nie brak tu i adwersarza, lecz losy tajemniczej istoty z przydomowej studni lepiej przemilczeć, bo jest ona, nomen omen, kluczem do rodzinnej tajemnicy („Najlepsze horrory, czy też utwory dark fantasy, to te z dobrze napisanymi czarnymi charakterami – komentuje Hill – jak Drakula i jego lodowate narzeczone albo potwór z Czarnej Laguny grasujący na bagnach Amazonii”). Słowem, komiks Hilla i Rodrigueza to niełatwa rzecz do adaptacji i, przyznaję bez bicia, po obejrzeniu trailera serialu Netflixa byłem nastawiony sceptycznie, wydał mi się on bowiem ugrzeczniony, bez pazura i z niefortunnie rozmieszczonymi akcentami.
„Locke & Key” w serialowej wersji Netflixa
Myliłem się. Bo choć faktycznie serialowe „Locke & Key” jest przyjaźniejsze młodej publice, a znaną z komiksu historię nanosi ono na formułę opowieści szkolnej, to traktuje pierwowzór na tyle swobodnie i lekko, że potencjalne minusy okazują się jego atutami. Udało się wyodrębnić esencję opowieści snutej przez Hilla i Rodrigueza i przełożyć ją na telewizyjny język. Stąd może się wydawać, że akcja goni na złamanie karku, a bohaterowie niemalże potykają się o kolejne klucze, bo gdzie nie rzucą spojrzeniem, to tam jakiś leży. Buduje to ciekawość, jakąż to mocą obdaruje dzieciaki ich kolejne znalezisko, ale i pozwala rozkręcić niesłabnące tempo konieczne dla serialu, jakby nie było, fantastycznego. Intryga pędzi ekspresem i, zważywszy na odbiegający od oryginału finał pierwszego sezonu, pozwala dumać, jak się to wszystko potoczy dalej. „Mam nadzieję, że po zobaczeniu ostatniego odcinka pierwszego sezonu [widzowie] poczują bolesną pustkę”, mówi Hill. Chyba tak, bo odbębniono już niemal cały komiks – znaczy się jego teraźniejszą linię fabularną – po drodze zostawiając swoiste punkty kontrolne, od których można się odbić i pójść dalej, już niekoniecznie trzymając się napisanego przezeń scenariusza.
I nie ma w tym absolutnie niczego złego, adaptacja rządzi się przecież swoimi prawami – ba, zmieniono również miejsce akcji na… Matheson, i trzeba jednak przyznać, że lepiej odpowiada to klimatowi serialu niż komiksowe Lovecraft – a praktyczna rezygnacja z grozy na rzecz mrocznej fantastyki dla młodzieży nie uszczupliła potencjału opowieści wymyślonej przed przeszło dekadą przez Hilla. Serialowi Netflixa udała się stosunkowo rzadka sztuka ulepienia dobrego z… dobrego.
Fot. otwierająca: kadr z serialu „Locke & Key”, Netflix
komentarze [6]
Serial mam na liście produkcji do obejrzenia :D
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postdla mnie horrory dorastania to serialowo: Dzieci Syriusza i Tajemnica wygasłych wulkanów, może netflix jak już tak przejmuje wszelakie projekty młodzieżowo/horrorowe zdecydowałby się na dołożenie tych dwóch serii do swojej oferty, książkowo to Dean Koontz, Północ, Opiekunowie i Odwieczny Wróg do tej pory wywołują u mnie lekkie ciary, z Kinga za młodu jedynie Miasteczko...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejwidziałem i napisze ze bdb podobało mi się i czekam na 2 sezon
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post