Wszystkie języki świata. Korespondencja z Międzynarodowych Targów Książki we Frankfurcie
Wczoraj skończyły się 66. Międzynarodowe Targi Książki we Frankfurcie, o których mówi się, że są największe na świecie i że stanowią obowiązkowy punkt w kalendarzu każdego wydawcy. Rzeczywiście, nie ma drugiej takiej branżowej imprezy jak ta: Frankfurt od lat cieszy się pozycją lidera i choć są inne targi również bardzo ważne dla sektora wydawniczego (jak te w Londynie czy literatury dziecięcej i młodzieżowej w Bolonii), a ponadto znakomita część państw ma własne imprezy tego typu (niektóre naprawdę ogromne, jak choćby te w meksykańskiej Guadalajarze), to Frankfurt pozostaje Frankfurtem.
Tegoroczna edycja mieściła się w sześciu ogromnych halach, przy czym część z nich ma po dwa lub trzy piętra. Obejście całych targów to dłuższe przedsięwzięcie. Z dwupoziomowego Forum, gdzie mieści się przestrzeń poświęcona gościowi honorowemu – tym razem była to Finlandia z jakże skandynawskim hasłem „Finland cool” – przejść można do pawilonu numer pięć, zajętego przez wystawców z całego świata: są tu zarówno stoiska kolektywne z poszczególnych państw, jak i mniejsze indywidualne. I tak idąc górnym poziomem mija się przestronny sektor turecki, by po przejściu przez stoiska państw bałkańskich wkroczyć w strefę hiszpańskojęzyczną, ze sporą wyspą wydawców brazylijskich, a zakręcając w strefie katalońskiej nawrócić do obszaru włoskojęzycznego. Z kolei na dolnym poziomie mijamy przestronny sektor nordycki, ciągnący się obok obszarów niderlandzkich i flamandzkich, a potem trafiamy na szachownicę państw środkowo- i wschodnio europejskich, gdzie Polska graniczy z Rosją, Gruzją, Czechami i Litwą, a kawałek dalej ciągną się Rumunia i Węgry, zaś tuż obok kraje blisko i daleko wschodnie.
A to wszystko raptem jedna hala… W tej z numerem sześć znajdują się agenci literaccy i więcej wydawców z całego świata, w ósmej głównie Amerykanie, w czwartej, trzypiętrowej, wydawnictwa naukowe i edukacyjne, ale też dział papeteryjny i tzw. publishing solutions, z antykwariatami na dokładkę, zaś halę trzecią opanowali przede wszystkim wydawcy niemieccy z wydzielonymi sektorami dla produkcji dla najmłodszych czytelników i komiksów.
Trzeba jednak zaznaczyć, że jest to impreza, jak wspominałem, zasadniczo branżowa: owszem, w weekend trafia tu tzw. normalna publiczność, ale to nie ona jest celem tych targów. To przede wszystkim miejsce spotkań profesjonalistów: wydawców, agentów, tych, którzy szukają książek do wydania, i tych, którzy szukają chętnych do wydania ich książek, a także wszelkiej maści instytucji zajmujących się literaturą. Choć co roku słyszy się komentarze, że to już nie to, co kiedyś, że w dobie komunikacji internetowej, masowego meilingu i obrotu plikami PDF znaczenie bezpośrednich spotkań spada i najgorętsze tytuły wystawiane bywają na sprzedaż jeszcze przed imprezą, to jednak wciąż wydawcy i agenci uwijają się tu jak mrówki, miewają po kilkadziesiąt spotkań i często kompletują swoje kalendarze miesiące wcześniej. Wydaje się, że bezpośredni kontakt, nawet krótki i intensywny – spotkania rzadko przekraczają pół godziny – jest jednak cenny i trudy do zastąpienia mejlem; tutaj inicjuje się wiele rozmów, później finalizowanych już na odległość, ale też i bywają przypadki kupna na miejscu czy wręcz licytacji.
Targom nie towarzyszy zbyt rozbudowany program literacki – wyjąwszy gościa honorowego, który tradycyjnie prezentuje się z mocnym przytupem. Finowie zaprosili około pięćdziesięciu pisarzy, na uroczystym otwarciu przemawiała Sofi Oksanen, która zresztą sporą część wystąpienia poświęciła sprawom politycznym, a ściślej niespokojnym relacjom z putinowską Rosją. Dla kraju zaproszonego udział w tej roli na targach to ogromny wysiłek finansowy i organizacyjny, ale też wielka szansa na zaprezentowanie się szerokiemu światu wydawniczemu: kiedy Polska pojawiła się w tej roli w roku 2000, liczba przekładów polskiej literatury w Niemczech wzrosła skokowo i w ogóle można śmiało powiedzieć, że było to nowe otwarcie w obecności polskich autorów w świecie.
Polskie stoisko, jak co roku, zorganizowane zostało przez Instytut Książki, miało charakter kolektywny i prezentowało się na nim ponad trzydzieści wydawnictw, ale też drukarnie i warszawskie oraz krakowskie targi książki, a do tego pokazaliśmy to, co w ostatnich miesiącach wydarzyło się na polskim rynku wydawniczym: literackie nowości, nominacje do polskich nagród literackich, nagradzane książki dla dzieci i wybór nieznanej klasyki XX wieku. Nowy element stanowiły polskie jabłka, oferowane gościom, przechodniom i sąsiadom z pobliskich stoisk. Jedni dopatrywali się w tym związku z embargiem, inni nawiązania do roku 2000, kiedy to symbolem polskiego specjalnego wystąpienia było właśnie czerwone jabłko. W każdym razie były soczyste i słodkie. Zupełnie jak uczucie po lekturze dobrej książki!
Tomasz Pindel
Organizatorzy w końcowym komunikacie poinformowali, że liczba odwiedzających powinna sięgnąć 270 tys. osób.
komentarze [5]
Polska obecność na targach we Frankfurcie to dobra robota ze strony Instytutu Książki i przy okazji przykład udanej współpracy instytucji państwowej i prywatnych wydawnictw.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postUżytkownik wypowiedzi usunął konto
W teorii dla wydawców, ale ja, jako studentka, spokojnie weszłabym nawet w te dni niedostępne dla "cywilów" :) A gdybym nie miała tak daleko do Frankfurtu to z chęcią bym pojechała, prawdę mówiąc, głównie dlatego, że moja ulubiona piosenkarka opowiadała o swojej autobiografii, która wkrótce się ukaże :)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postA ja się ślinię na krakowskie targi... Na tych we Frankfurcie trzeba by mnie było chyba trzymać na smyczy, żebym nie zaginęła gdzieś w akcji ;) Nawet jeżeli to impreza bardziej dla wydawców niż dla 'cywilów'.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post