rozwiń zwiń

Ginczanka i Kowalska wydobyte z cienia. Biografie samotnych

Remigiusz Koziński Remigiusz Koziński
04.03.2021

Zuzanna Ginczanka – poetka, lśniąca, lekka, rozkochana i rozkochująca w sobie. Anna Kowalska, pisząca prozę, mocnej budowy, zawsze w cieniu: męża, którego szanowała i kobiety, którą kochała. Różne pochodzeniem, różnie też w biografiach opisane, równe w wyborze drogi – indywidualnej i, mimo uczuć i związków, samotnej. Obie prawie zniknęły w cieniu, na półkach pokrywających się kurzem. Dzięki autorkom biografii wracają do światła. Żywe – dzięki temu, co napisały: Ginczanka wierszem, Kowalska prozą.

Ginczanka i Kowalska wydobyte z cienia. Biografie samotnych

„Zuzanna Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt”

Jej życie przerwała kula... Czy przerażającym dla kogoś, kto zginął jest to, że nie wiadomo kiedy i gdzie się to stało? Czy po drugiej stronie są przerażenie, zagubienie? Może ulga? A może nie ma zupełnie niczego: żadnego „czuję”, żadnego „ja”. Choć przecież „ja” poetów i pisarzy żyje dłużej niż ich ciała. „Ja” z potencjalną energią zmartwychwstania, inne niż odciśnięte w skałach muszle amonitów martwe od milionów lat. Ludzie pióra żyją, albo ożywają, gdy choćby tomik ich twórczości, ledwie strona, wyciągnięte zostaną z regału zasnutego pajęczynami. Czytanie słów wskrzesza te, co je napisały. Izolda Kiec inkrustuje biografię Sany (tak nazywali Ginczankę Skamandryci z Julianem Tuwimem na czele) wierszami i ich fragmentami. Tropi rozstrzelaną przez Niemców poetkę we wspomnieniach innych.

Buduje atmosferę okolicy Równego cytując zarówno ogłoszenia z lokalnej prasy, wiersze innych poetów, fragmenty prozy i przewodników turystycznych. Podobnie prezentuje Warszawę z jej kawiarnią „Ziemiańską” i cyganerią. Szuka tropów zawiewanych piaskiem, niknących, rwanych śladów w listach, wspomnieniach, aktach procesów. Zadaje pytania dotyczące spraw na pozór od dawna wyjaśnionych, cytuje, odtwarza, zasięga opinii – często znów cytując. Czasem frazy zapadają głęboko w pamięć, jak ta z utworu Władysława Milczarka, rówieśnika poetki, który wojnę przeżył i który żegnał się z Ginczanką, już po jej śmierci użyczając jej swojego pióra. Zdanie skarga, zdanie pożegnalne, pełne żalu: „Tak bardzo nie chciałam, by było cokolwiek między mną a światem”. Zapada w pamięć. Memento na nieistniejącym nagrobku.

Piękno, lekkość, tortury, upodlenie i śmierć od kuli. Dlaczego? Z powodu pochodzenia rodziców. Rodziców, którzy, obydwoje, Zuzannę opuścili, zostawiając ją pod opieką babci. „Nie upilnuje mnie nikt”  jest opowieścią otwartą, Izolda Kiec nie daje definitywnych odpowiedzi na wszystkie pytania. Wskazuje źródła, kontaktuje się z tymi, którzy cokolwiek mogą pamiętać i, co najważniejsze, wskrzesza piękną Sanę. Poetkę z bursztynowo-zielonymi oczami, która zdążyła za życia wydać jeden tomik wierszy.

Jako dziewiętnastolatka. Cztery lata starsza od Krzysztofa Baczyńskiego, tyle samo od Zdzisława Stroińskiego, pięć lat od Tadeusza Gajcy. Wszyscy zginęli w 1944. Imię jego…

Zuzanna Ginczanka

Anna Kowalska – niesłusznie w cieniu

Tytuł biografii autorstwa Sylwii Chwedorczuk „Kowalska. Ta od Dąbrowskiej” pozycjonuje bohaterkę. Od razu, z punktu, na drugim planie. Za Marią Dąbrowską, z którą połączyło ją namiętne i niełatwe dla obu uczucie. Miłość i pożądanie, które często były podporządkowane ambicjom jednej i drugiej.

Gdy się poznały, obie miały mężów. Anna urodziła córkę. Relacja zawikłana także pod względem uczuciowym nie ułatwiała parze pisarek pielęgnowania więzi. Nie sprzyjał też fakt, że obie pisały. Maria ta bardziej znana i poważana; Anna pisząca najpierw z mężem, później niezależnie. Lubiła krótkie pisarskie formy, z precyzyjnie formułowanymi, pozbawionymi zbędnych wyrazów zdaniami. Teoretycznie nie rywalizowały, jednak były, wzajemnie, swoimi czytelniczkami, a tu choćby zawoalowane słowo krytyki mogło ranić, nawet jeśli było przyjmowane z uśmiechem.

O ile Zuzannę Ginczankę bardzo często „opowiadają” inni , to w przypadku Anny Kowalskiej fakt pisania dzienników przez nią samą, a także przez jej partnerkę, ma wpływ na konstrukcję „Tej od Dąbrowskiej”. Sylwia Chwedorczuk czerpie garściami z bogatych pamiętnikowych źródeł i stara się pamiętać o subiektywizmie takiego spojrzenia. Pisarki były ze sobą związane ponad dwadzieścia lat. Kochały się, pożądały, szanowały, ale żyć ze sobą nie były w stanie.

Anna Kowalska

Gdyby z tekstu powyżej wyekstrahować Marię Dąbrowską, Anny Kowalskiej pozostałoby bardzo niewiele. Bardzo trudno traktować ją, przynajmniej po 1943 roku, jako byt osobny. Tymczasem przecież pisała – może nie wielkie, epickie dzieła, niemniej jej opowiadania i powieści warte są przypomnienia. Może, na skutek biografii Sylwii Chwedorczuk, także książki Kowalskiej wrócą do czytelniczych łask. Na pewno są tego warte.

Podczas śledzenia skomplikowanych relacji między Anną Kowalską a Marią Dąbrowską nasuwa się porównanie do innej literackiej pary – z międzywojennego Paryża. Gertrude Stein i Alice B. Toklas wydawały się jednak dużo bardziej zgodne, choć może po prostu były bardziej dyskretne...

Motyl i kariatyda. Poezja i proza. Emocje i intelekt. Ogień i… żar, nie woda. Zuzanna Ginczanka i Anna Kowalska. Dobrze, że są. Nieskamieniałe – ożywione biografiami prowadzącymi za rękę do twórczości… Obydwu wydobytych z cienia.


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Remigiusz Koziński 04.03.2021 10:45
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post