I boję się snów Wanda Półtawska 7,9
ocenił(a) na 82 tyg. temu Cóż mogę napisać? Wstrząsające przeżycia Pani Wandy Półtawskiej od schwytania, przesłuchiwania i więzienia w zamku w Lublinie po życie w 2 obozach koncentracyjnych aż do powrotu do domu. [Życie w obozach w Ravensbrück i Neustadt-Gleve nie są jedynymi tematami książki!] Mam wrażenie, że wiele osób pomija opis życia w więzieniu na zamku jak i podróży do Polski do Lublina, ale także i wydarzenia późniejsze, jak czynienie przez stronę niemiecką masy problemów, aby wmurować tablicę upamiętniającą polskie ofiary czy obchodzenie uroczystości wyzwolenia obozu bez jakiegokolwiek polskiego akcentu, przemówienia czy modlitwy. To także były traumatyczne przeżycia! Sama autorka stwierdza, że "Dlaczego, DLACZEGO nikt z Polski oficjalnie tu nie wystąpił? DLACZEGO???!!!" i dodaje nieco później "[...] i wtedy te trzy dni w Ravensbrück w kwietniu 1995 r. musiałabym doliczyć do tamtych 1530 dni, które tam spędziłam!" str. 198
Poza tym jeśli ktoś po przeczytaniu tej książki i zobaczeniu co Pani Wanda [ale i inne więźniarki] widziała, robiła, jak pomagała cierpiącym kobietom, będzie twierdził, że Pani Półtawska i jej działania jakkolwiek przyczyniły się do ich wyimaginowanego nieszczęścia kobiet, to radziłbym takiemu komuś zamilczeć na zawsze, bo nie wie co mówi. (nawiązanie do pewnego artykułu na portalu Onet. Z racji, że nie mam zamiaru tego dziadostwa promować nie podam żadnych innych szczegółów)
Nie rozumiem ludzi, którzy piszą, że to co Pani Wanda pisała jest relacją "po latach". "W jakiś słoneczny poranek lipca czy może sierpnia 1945 roku skończyłam, schowałam do szuflady i ... istotnie zasnęłam po raz pierwszy od powrotu bez snów." str. 8
Albo, że autorka chciała coś czytelnikowi przekazać, kiedy pierwotnym jej zamiarem było pisanie wspomnień dla siebie jako forma psychologicznej terapii po traumatycznych przeżyciach obozowych i jest to odnotowane WYRAŹNIE przez samą autorkę! Wspomnienia były dla niej i tylko dla niej. Sama mówi, że skreślała wiele fragmentów "zbyt intymnych i zbyt makabrycznych". str. 9
Zastanawia mnie tylko po co tak bredzić jak użytkownik ilo99?
Widzę, albo ktoś tu perfidnie kłamie, albo nie potrafi czytać ze zrozumieniem.
Mała uwaga na koniec
Użytkownik emmak 2 odpowiedzi na jego zarzuty
1. Nie daje wiary temu, co autorka przeszła i podważa jej relacje, bo są dla niego zbyt irracjonalne. Dla mnie są to rzeczy niezwykłe i wręcz niemożliwe, aby miały miejsce, A JEDNAK miały miejsce. Jest to zwyczajnie to, co ludzie wierzący określiliby jako Opaczność Boża. W każdym razie, to że się komuś coś wydaje niemożliwe etc. etc. to nie znaczy, że się nie wydarzyło. Sama niemożność zrozumienia nie neguje prawdziwości wydarzenia. Sama Pani Wanda pisze, że "Nie wierzyłam własnym oczom. Strasznie, ale to strasznie się bałam tego psa." str. 145 jakoś tych zdań użytkownik emmak nie podał, że autorka sama w to nie wierzyła.
2. Pani Wanda wyraźnie mówi, że po tym jak leżały, władze obozowe wezwały, aby zwabić je zachętą wolności. A chowanie się było po to by, np. ich władze obozowe nie złapały i nie poddały kolejnym operacjom. Był to podstęp władz obozu. Myślałem, że to dość oczywiste dla każdego, ale jak widać jednak nie.
###################################
str. 41
"Tylko czasem wieczorem przed zaśnięciem chwytał nas żal: przecież mnie tak strasznie bolą kości, czy możliwe, że było się kiedyś człowiekiem, że było inaczej?"
str. 81
"Z powrotem założyli nam skorupę gipsową i zabandażowali. Zdjęli ją dopiero po tygodniu pierwszym numerom, a mnie i Zielonkowej po 2 tygodniach.
Potem były dni podobne do siebie. Temperatura trzymała się w okolicy 39° do 40°. Spod gipsowej „sztylpy" przy poruszaniu nogą sączyła się żółtobrązowa, cuchnąca ciecz. U Zielonkowej na łóżku ciągle stała kałuża, do której zlatywały się brzęczące roje much.
Teraz już nie trzeba było pochylać się, aby wąchać nasze nogi. Teraz dr Oberheuser, wchodząc, krzywiła nos: - Es stinkt hier. - O tak, śmierdziało! Słodkomdlący odór ropy i gnijącego mięsa.
Zielonkowej wygniła w nodze dróżka, po której spływała ropa. Oprócz cięcia miała jeszcze ubytek w mięśniach na skutek wygnicia. Nogi bolały, głowy bolały, morfina - dawana nam najpierw trzy, a potem dwa razy dziennie - prawie nie skutkowała.
Czasem przybiegła pod okno któraś z naszych dziewczynek. Krysia stawała chuda, blada i usiłowała mieć wesołą minę. Władka przybiegała z jabłkiem albo z garścią porzeczek - zupełnie nie mogłam zrozumieć, jakim cudem je zdobyła. Zjadałyśmy natychmiast i na moment pachnące jabłko tłumiło ropny odór."
str. 182
"Ja też się odwróciłam. Pod stopami taki sam czarny węglowy miał, nic się nie zmieniło. Kiedyś, pod koniec już, szłyśmy z Krysią tą uliczką, niosąc kocioł zupy. Napadły nas Goldstücki, wyrwały nam kocioł, zupa rozlała się na ten czarny miał. Rzuciły się na ziemię i lizały zupę wprost z czarnego pyłu, razem z nim. Przyskoczyła aufzejerka, waliła pejczem po głowach, rękach, plecach. Lizały do końca. Pozostała wilgotna plama."