rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Maria Duszka

W oczekiwaniu na „Maestro”

„Maranta” – litewska powieść o poszukiwaniu prawdy i miłości

Jak czuje się człowiek, który dowiaduje się, że od dziecka były okłamywany, oszukiwany przez własną rodzinę? Który co pewien czas odkrywa nową, starannie ukrywaną przez najbliższych tajemnicę. Akcja powieści Birutė Jonuškaitė „Maranta” toczy się w litewskiej rodzinie mieszkającej w Polsce nad jeziorem Sejwy. Główna bohaterka skupia się na poszukiwaniu własnej tożsamości. Pełno jest tutaj zaskakujących zwrotów akcji. Właściwie można byłoby powiedzieć, że to powieść detektywistyczna.

Birutė Jonuškaitė to Litwinka urodzona i wychowana w Polsce. Dzieciństwo i wczesną młodość spędziła na Sejneńszczyźnie. I z tym regionem czuje się związana emocjonalnie, mimo że od wielu lat mieszka w Wilnie. Jak trafiła do stolicy Litwy? Była uczennicą liceum ogólnokształcącego w Puńsku. W latach siedemdziesiątych tylko jeden absolwent tej szkoły, który w danym roku uzyskał najwyższą lokatę, mógł wyjechać na studia do Wilna. W roczniku Birutė Jonuškaitė to właśnie ona była tą najlepszą uczennicą. Ukończyła dziennikarstwo na Uniwersytecie Wileńskim. Jest poetką, powieściopisarką, eseistką i tłumaczką literatury polskiej. Opublikowała sześć powieści i siedem zbiorów opowiadań, tom wierszy oraz wiele esejów i szkiców literackich. W swoim dorobku ma również przekłady wierszy Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej, powieści Hanny Krall, Magdaleny Tulli i Jacka Dehnela. Przełożyła także mój wybór wierszy. Jest osobą, która łączy i zbliża do siebie kulturę Polski i Litwy. Otrzymała za to wiele nagród i odznaczeń. Od kilku lat pełni funkcję prezesa Związku Pisarzy Litwy.

Litewska powieść wydana u nas to ewenement. Natomiast na Litwie nasza literatura jest powszechnie znana – nie tylko w przekładach, ale i w oryginale. Tak było już zresztą w okresie komunizmu – nasi wschodni sąsiedzi uczyli się języka polskiego, aby móc poznawać nie tylko naszą, ale i światową poezję i prozę. U nich bowiem przekłady literatury zachodniej się nie ukazywały.

Powieść „Maranta” otwiera motto i dedykacja: „Nie żyje ten, kto ciągle boi się śmierci. Wszystkim, którzy żyją. Zwłaszcza Nijolė”. Nijolė jest przyjaciółką Birutė, którą i ja miałam okazję poznać. Jest nauczycielką lituanistką. Osobą, która od wielu lat zmaga się z nieuleczalną chorobą, porusza się na wózku inwalidzkim. Swoją energią, zaradnością i optymizmem mogłaby jednak zarażać ludzi, którym życie układa się o wiele łatwiej.

Główna bohaterka „Maranty” to Rasa – najpierw mała dziewczynka, potem uczennica liceum pielęgniarskiego, studentka akademii sztuk pięknych dążąca, mimo wielu przeszkód, do realizacji swojego pragnienia, aby być malarką. Bohaterowie powieści to silne osobowości, barwni ludzie z (czasem niełatwym) charakterem. Oto Dominika, osoba, której nikt w rodzinie nie jest w stanie się przeciwstawić:

„Matka leży w szerokim małżeńskim łożu (…) Ostre krawędzie tej kobiety ojciec zawsze szlifował łagodnymi słowami, przysłaniał dłonią, nieraz kalecząc się do krwi, najważniejsze, żeby dzieci nie widziały, nie odczuły, żeby nie zraniła ich zbyt głęboko swoją twardą bezwzględnością, żeby nie pozostawiła im blizn na całe życie.”

Rasa najbardziej czuje się związana ze swoją siostrą Saulė:

„Twój Boziulek ma baranki na ręku, czapkę wciśniętą na czarne loki i pognieciony liścik z twoimi modlitwami za wszystkich tych, którzy zasypiają obok ciebie, ale najbardziej za siostrę, za jej ramiona, w których czujesz się tak bezpiecznie, za jej gruby warkocz, który teraz opasał was obie w jednym śnie i spaja was jak woda dwa brzegi jeziora. „

Jednak ukochana siostra Rasy już wkrótce okaże się… Judaszem. Nagle wyjedzie do Ameryki. „Wyjechała z solidnym chłopem pod koniec lata siedemdziesiątego siódmego roku, z dwiema walizkami w białych lakierowanych pantofelkach, w plisowanej niebieskiej spódniczce, pozostawiając w domu gromadkę zmartwiałych domowników. Wtedy ojciec po raz pierwszy zapłakał w obecności dzieci: „Zgasło, słońce zgasło na wieki…”.

Nie tylko ojciec boleśnie przeżywa wyjazd Saulė. Cała rodzina pogrążona jest w rozpaczy. Najbardziej jednak cierpi jeden z braci – Tadulek.

„Czy to jest możliwe? – zastanawiałaś się brnąc przez zaspy. Czy można stracić coś, co się dostało na całe życie? Przecież każdy mówi: mówią Lonia i Werutka, mówi wujek Jurgis, nawet Kazys od czasu do czasu coś mówi.

Dowiedziałaś się, że to jest możliwe, krótko po wyjeździe siostry. Po wielkim płaczu na pagórku. Tadulek mówił coraz mniej, aż wreszcie całkiem przestał się odzywać: komunikował się z wami gestem dłoni, skinięciami głowy, wzruszaniem ramion.”

Rasa dorasta, kończy wymarzone studia plastyczne, podróżuje po świecie – do Ameryki, Francji, Ziemi Świętej. I przez cały czas usiłuje się dowiedzieć prawdy o swoim pochodzeniu, o tajemnicach (czasem mrocznych), w które uwikłani są jej najbliżsi.

A kiedy już wszystko wychodzi na jaw, Rasa ma do nich wielki żal. Wujek Vladas próbuje jednak usprawiedliwiać rodzinę: „Nie przez złość tobie nie powiedzieli… Czy źle się tobie działo? Czy kto ciebie bił, popychał? Dla mnie z boku się widziało, że to ciebie, najmniejszą, wszyscy najbardziej kochali…”

To powieść, której poszczególne wątki układają się jak puzzle. Język , którym posługuje się Birute jest niezwykle żywy, barwny, czasem dosadny, inkrustowany zwrotami zaczerpniętymi z gwary litewskiej. Autorka ma wyjątkowy dar pięknego i interesującego opowiadania.

Świetna powieść Birute Jonuskaite i znakomity jej przekład dokonany przez Agnieszkę Rembiałkowską, wykładowczynię w Zakładzie Bałtystyki na Uniwersytecie Warszawskim. „Maranta” ukazała się na Litwie w 2015 r., a w Polsce w 2020 r. w Wydawnictwie „Pogranicze” w redagowanej przez Krzysztofa Czyżewskiego serii „Meridian”. Czekamy na ciąg dalszy, czyli powieść „Maestro”, która na Litwie została wydana w 2019 r. Miejmy nadzieję, że wkrótce jej przekład ukaże się także u nas.

Maria Duszka
http://www.gazetakulturalna.zelow.pl/index.php/1012-birute-jonuskaite?fbclid=IwAR0X7VT7pPZyZDq5KDPCWhBwQX5GA_JQDXPGWVQjKZq-UH0xmofomYuoZ5g

Maria Duszka

W oczekiwaniu na „Maestro”

„Maranta” – litewska powieść o poszukiwaniu prawdy i miłości

Jak czuje się człowiek, który dowiaduje się, że od dziecka były okłamywany, oszukiwany przez własną rodzinę? Który co pewien czas odkrywa nową, starannie ukrywaną przez najbliższych tajemnicę. Akcja powieści Birutė Jonuškaitė „Maranta” toczy się w litewskiej rodzinie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

MYŚLI JAK SZPILKI


Wydawnictwo Psychoskok z Konina wydało drugi obszerny zbiór aforyzmów Wojciecha Łęckiego „Szpilki w rozsypce”. Pierwszy, tego autora, bibliofilski, wysoko oceniony przez badacza aforystyki prof. Uniwersytetu Opolskiego Joachima Glenska i Tadeusza Różewicza, ukazał się w 1992 r. pt. „Bezładny zgiełk” w krakowskim wydawnictwie „Miniatura”. Nowa książka zawiera około 1300 zapisanych w ciągu ostatniego ćwierćwiecza sentencji, skrzydlatych, rozbrykanych facecji, zadziwiających różnorodnością formy i treści. Autor przyszpila nimi męczące, ulotne i obleśne urywki rzeczywistości. Aforystyka wymaga bowiem niezwykle wysmakowanego operowania słowem, przemilczeniem, aluzją, ironią, paradoksem, interpunkcją... i wyczucia języka często większego niż poezja.
Nie od rzeczy będzie przypomnienie w tym miejscu Czytelnikom tego ważnego w literaturze współczesnej płockiego poety, satyryka, krytyka literackiego, autora opowiadań i utworów dramatycznych, wieloletniego dziennikarza, który wymienione powyżej profesje uprawiał poza stałym zatrudnieniem (ponad 40 lat) w płockim koncernie petrochemicznym jako mechanik-automatyk-logistyk. Zasłużony racjonalizator, laureat Nagrody im. Ignacego Łukasiewicza za 1978 r., był autorem pierwszych w Polsce programów komputerowych do projektowania układów automatyki w latach 1974-84. Był współzałożycielem pierwszej w kombinacie rafineryjnym komórki Solidarności w 1980 r. Prowadził agitację i zapisy do tego związku. Pisał również felietony polityczne, ogłaszane w prasie podziemnej i radiowęźle zakładowym. Wykształcenie techniczne zdobywał w bydgoskiej ATR (obecnie Uniwersytet Technologiczno-Przyrodniczy), Politechnice Warszawskiej, SGH oraz w Centrum Edukacji Logistycznej w Poznaniu, gdzie uzyskał certyfikat europejski w zakresie logistyki transportu. Jednocześnie, zwłaszcza po 1989 r., prowadził ożywioną, wieloletnią działalność społeczną, poświęconą płockiemu środowisku literackiemu (słynne Noce Poetów, konkursy literackie, spotkania autorskie i wyjazdowe plenery literackie). Był założycielem w 2002 r. płockiego oddziału ZLP, który opuścił po przejściu na emeryturę w 2009 r. Za swoją działalność otrzymał w 1987 r. Nagrodę i Medal 750-lecia Płocka, w 1990 r. Odznakę Zasłużonego Działacza Kultury, w 1998 r. Srebrny Krzyż Zasługi, a w 2006 r. został nominowany przez UM Płocka do nagrody Marszałka Województwa Mazowieckiego. Równocześnie od 1978 r. realizuje się w twórczości literackiej, doskonaląc systematycznie swój warsztat literacki.
Dotychczas wydał 13 zbiorów wierszy, 7 tomów utworów satyrycznych, napisał dwie wystawione sztuki teatralne. W latach 1985-2008 wykonywał również zawód dziennikarza – założył w 1990 roku tygodnik samorządowy Goniec Obywatelski, a w roku 2000 periodyk literacki nawias. Był redaktorem naczelnym obu pism. Swoje recenzje literackie, teatralne, muzyczne i plastyczne drukował m.in. w Sztuce, Poradniku Muzycznym, Gońcu Teatralnym, Akancie, Gazecie Kulturalnej. Wielokrotnie był laureatem ogólnopolskich konkursów poetyckich, m. in. „XV Dni Leśmianowskich“ (2001), czy XXX Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu (2007) na książkę roku. Jego wiersze przełożono na angielski, niemiecki, norweski, czeski i litewski, zaś Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza wydała w 2017 r. jego "Poezje zebrane" w renomowanej serii "Biblioteka Poetów" na 50-lecie jej edytowania. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Stowarzyszenia Autorów ZAiKS oraz Stowarzyszenia Kultury Europejskiej.
Łęcki wciąż pracuje twórczo w zaciszu rodzinnego domu, owocniej nawet niż za czasów aktywności zawodowej. Wydał w tym czasie 6 ważnych, prawie niezauważonych przez media książek, wysoko ocenionych przez takich krytyków jak Andrzej K. Waśkiewicz, Jan Zdzisław Brudnicki czy Karol Maliszewski. Jego utwory przyciągają głębią myśli i kunsztem słowa, humorem, wyważoną ironią, sarkazmem... którymi zwłaszcza jako satyryk zwykle trafia w istotę rzeczy. Jest mistrzem pure nonsensu - potrafi z absurdalnego skojarzenia pojęć wydobyć zaskakująco trafną, okraszoną dowcipem prawdę o życiu.
Literacki warsztat Łęckiego przyciąga spektakularnymi metodami wydobywania uroków codzienności (mowa o aforyzmach), jej wysublimowanych smaków i dyskretnych tajemnic. Pozwala mu on wydrwić wiele niuansów współczesności przy pomocy niezwykle skrótowych, przeważnie jednozdaniowych, nierzadko nawet równoważnikowych wypowiedzi. Opublikowane w omawianej książce aforyzmy, niezależnie od ich zaproponowanej we wstępie klasyfikacji, są kondensacją myśli, zmuszających odbiorcę do intelektualnego wysiłku, do odkrywania ich wieloznaczności w warstwie zarówno znaczeniowej, jak i formalnej.

Uderza, co typowe dla twórczości aforystycznej, wielość i różnorodność treści, rodzajów i form, ale też osobowościowy i charakterologiczny wymiar tekstu, widoczny zwłaszcza w formie zaczepnej, prowokującej do refleksji często pojawiającym się na końcu pytaniem retorycznym. Pytaniem zachęcającym do zagłębienia się w sens spraw niekiedy pozornie oczywistych, a jakże trudnych do zwerbalizowania. Do poszukiwania odpowiedzi na podstawie osobistych doświadczeń, ale też do skonfrontowania prawd własnych ze spostrzeżeniami i optyką autora.

W zbiorze obok wielości sensów znajdujemy również wielość inspiracji różnorodnej proweniencji. Donośny jest np. ton biblijny, wydawało by się, że przez wieki wyeksploatowany. Łęcki dowodzi, że jest on nadal aktualny w zderzeniu ze współczesnością:
Przykład Kaina uczy, że i bestia może liczyć na sukces. I co z takiej nauki?
Po Barabaszu każdy łotr liczy na bezkarność.

W warstwie tematycznej aforyzmów widać silne oddziaływanie filozoficzno-etyczne starożytnych klasyków śródziemnomorskich, głównie sokratyków, zwłaszcza w sferze teorii poznania i dochodzenia do prawdy. Epistemologiczny weryzm staje się tutaj pewną syntezą kategorialną, będącą kwintesencją współczesnej rzeczywistości, co ilustrują celne spostrzeżenia typu:
Z prawdą można się minąć, ale nie można jej wyprzedzić.
Deszcz głupich słów ciągnie za sobą grad kłopotów.
Zlikwidowano etat błazna. Stąd tylu błaznów na innych etatach?

Obok przywołanej tradycji kulturowej najżywotniejszą inspiracją jest dla autora codzienność, zwłaszcza wnikliwa obserwacja obyczajów, rodzących dylematy moralne, pozostających w dysonansie do zapisów dekalogu:
Czy twórca może się poczuć bogiem, gdy stworzy własny świat?
Dlaczego czas przysługuje również tym, co go wykorzystują do niecnych celów?

Niczym w zwierciadle odbija się w zawartych w zbiorze myślach współczesna rzeczywistość polityczna, poddana tu ocenie z pozycji trzeźwo myślącego patrioty, zirytowanego brakiem wyobraźni i odpowiedzialności decydentów:
Upadek narodu hańbi jego przywódców.
Polscy patrioci Solidarnością zadziwili świat i... roztrwonili cały do niej entuzjazm Polaków.

Krytyczny ton dostrzegamy również wobec instytucji Kościoła, którego bigoterię wyszydza:
Kościół wyświęca męczenników. Niosący radość na to nie zasługują?
I porządek boży czasem bies układa.

W omawianym zbiorze aforyzmów autor obnaża ludzkie słabości, rzutujące na jakość życia i obyczajów, chociażby instytucji małżeństwa, uszczypliwie skubiąc bluszcz kobiecej uczciwości:
Miał trudne życie z łatwą kobietą.
Ukochana kobieta bez trudu ukrzyżuje mężczyznę na własnych ramionach.
Jednocześnie przytomnie podkreśla, że: Wrogowie rodziny są wrogami ludzkości!

Co krok potykamy się w zbiorze o paradoksalne prawdy, będące nośnikiem smutnej refleksji nad słabościami i ograniczeniami człowieka, Chociażby:
Wierna żona najdłużej nosi żałobę po kochanku.
Każda wolność ma swojego pana.

Wyrafinowana ironia, oddająca poetycką błyskotliwość autora, stanowi rys charakterystyczny całego zbioru, czego dowodem są m. in. sentencje:
Tęcza: wstążka we włosach krajobrazu.
Człowiek zszedł z drzewa, bo nie mógł się utrzymać na wysokim poziomie.

Autor niewątpliwie uczy nas poczucia humoru. Śmiejąc się z nim, sprawdzajmy czasem, czy ten śmiech nie wraca do nas smutnym echem lub czy nie śmiejemy się z siebie. To pierwsze zmusi do refleksji, to drugie może nam wyjść tylko na dobre. Łęcki-ironista mocny ton sarkazmu niekiedy tylko przełamuje delikatną nutą optymistycznej wiary w mądrość człowieka – kreatora rzeczywistości.

Te stosunkowo rzadko występujące myśli-motywatory warto ponieść w sobie, by uczynić znój codziennych zmagań interesującym, a nawet fascynującym. Poniżej zacytowane przekonania warto powtarzać jak mantrę, aż się wpiszą w naszą naturę:
Jeśli wierzyć, to jednak w człowieka. W końcu wymyślił niejednego boga!
Zło powstaje nawet z dobrych pobudek. Dobro ma zwykle pod górę.
Niosąc w pamięci te myśli, zapewne łatwiej iść pod wiatr.

Urszula Ambroziak-Bereszczyńska


Wojciech Łęcki, Szpilki w rozsypce, 123 str. Wydawnictwo Psychoskok, listopad, 2019 r.

MYŚLI JAK SZPILKI


Wydawnictwo Psychoskok z Konina wydało drugi obszerny zbiór aforyzmów Wojciecha Łęckiego „Szpilki w rozsypce”. Pierwszy, tego autora, bibliofilski, wysoko oceniony przez badacza aforystyki prof. Uniwersytetu Opolskiego Joachima Glenska i Tadeusza Różewicza, ukazał się w 1992 r. pt. „Bezładny zgiełk” w krakowskim wydawnictwie „Miniatura”. Nowa książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

LESZEK ŻULIŃSKI
Autobiografia?

Już kolejny taki tomik czytam… O pierwszym na koniec, a drugi istnieje jeszcze w maszynopisie i napisała go Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz. Pomysł jest taki: rok po roku, od roku urodzenia aż po obecny, obrazy własnego dzieciństwa, ale z szerokim tłem i klimatem kolejnych lat, w których dorastaliśmy razem z Polską i wszystkim, co się działo w nas i wokół nas. Osobliwa biografia wewnętrzna i zewnętrzna, wierszowane annały własnego życia z jego pejzażami wewnętrznymi i „eksterytorialnymi”.

Maria Duszka wydała właśnie taki tomik w serii dwumiesięcznika „Topos” (pismo to – jak wiadomo – zawsze drukuje i dołącza do kolejnych numerów dwa tomiki; książka Duszki ukazała się wraz z numerem sierpniowym). Wiersze są tytułowane kolejnymi latami. Tak więc pierwszy to 1960, potem 1961, 1962 i tak aż do 2010. Ciekawy pomysł, no nie? Nawiasem mówiąc, powinien on być kontynuowany przez autorów co dwie, trzy dekady… – ech, zostawić tak po sobie taką specyficzną, poetycką kronikę całego życia… U Duszki pierwszy wiersz (1960) brzmi tak: moja mama / wydała mnie na świat // (urodziłam się / w najokrutniejszym miesiącu // urodziłam się poetką / w rodzinie rzeźnika) // moja mama jest dobra / łagodna / i prostolinijna / jak dziecko // nie mogę jej mieć za złe / że mnie wydała światu natomiast wiersz ostatni (2010) to zapis autorki o jej udziale w niemieckim festiwalu poetów polskich: Polnischer- Sommer / – festiwal chmur i tęcz / przelotnych opadów / i uśmiechów słońca // centrum Hamburga tętniło muzyką / i spokojnie kwitły słoneczniki Szlezwiku // przeciw cieniom samolotów / w Bundesfeiertag // na przekór szalonemu wiatrowi / na nadmorskich wrzosowiskach // przeciw odwiecznej polsko-niemieckiej / – nasza pokojowa misjo poetycka. Tak wygląda ta „klamra”, te ramy „sprawozdania” z 50- letniego życia… Cymes jednak – moim zdaniem – kryje się nie w tych dwu wierszach, lecz w wielu, które między nimi… Zaskakujące zapisy, konstatacje, refleksyjki, wielekroć zupełnie „drugorzędne” impresje i wspominki, ale właśnie oddające „interior” pamięci i smakowite drobiażdżki, z których składa się całe nasze życie, ech!, życie… Np. rok 1979: z czego / składa się / samotność? // z pustki. Albo rok 2006: co się stało z naszą szkołą? // puste klasy / wybite szyby / – wygląda jak po wojnie // nienaruszona stoi tylko / ta metalowa barierka / na której po raz pierwszy / pocałowałeś mnie / nie całując. Dominują epigramaty. To dobrze – przebłyski, okazujące się po latach czymś ważnym. Takie szumy, zlepy, ciągi, a w tej potłuczonej mozaice czas czasami umie przeglądać się najlepiej. I – czytając ten tomik – nieustannie pamiętajmy, że nie jest to historia półwiecza, lecz osobista historia „epizodów”, a z nich, właśnie z nich składa się na ogół coś więcej niż „biografia uporządkowana” i faktograficzna. Nie chcę tego tomiku przeceniać, nie chcę twierdzić, że Duszka jest w ścisłej czołówce swoje pokolenia poetyckiego. Jednak napisała coś, co zrobiło na mnie wrażenie. Sparafrazuję słowa pewnego poety: to był strzał, który poderwał we mnie chmarę śpiących wróbli! Dlaczego? Otóż czytam coraz więcej tomików prześcigających się w „nowej dykcji”, szukających skomplikowanych struktur słownych, wyszukujących odniesień i skojarzeń, które koniecznie trzeba znać, żeby wiersz zrozumieć. Szyfry są coraz bardziej skomplikowane, niepowtarzalne i nie do końca czytelne nawet dla wyrobionego czytelnika. Nie mam, oczywiście, nic przeciw tym poszukiwaniom, ale też sądzę, że częstokroć dajemy się nabierać „nowej dykcji”, bowiem „nie wypada” udawać, że jej nie rozumiemy. Ostatnio przeczytałem kilka tomików, które uważam za dobre, jednak nie chcę o nich pisać tylko dlatego, że jest mi obcy ich timbr, ich język tak osobny, że aż nazbyt osobny, bym się z nim utożsamiał. Mody życia literackiego wyzwalają bezkrytyczną na nie modę. We mnie z tego powodu narasta tęsknota za prostotą, a prostota – jak wiadomo – nie oznacza prostactwa. Kwestia „języka osobnego” to też zresztą pojęcie względne. Czyż nie miał go np. Grochowiak? I on do dzisiaj jest bardziej rozpoznawalny w poezji tamtego czasu niż osobni na słońcach swych autorzy nowych roczników. Maria Duszka dała sobie spokój z tego typu ambicjami. Czy tym samym przekreśliła swoje szanse? Ależ nie! Ten tomik przekonuje swoim autentyzmem, subtelną refleksyjnością i subiektywna siłą wyznań. Na jego drugim planie są zaś – o czym już wspomniałem – reminiscencje świata obiektywnego, tego, który towarzyszył naszemu życiu, czy chcemy tego, czy nie. Duszka zawierzyła najdalej idącej prostocie, „mówieniu wprost”, mówieniu „tak po prostu” – i to mnie ujęło. I jeszcze jedno: to już siódmy zbiór wierszy tej autorki. Jest on poniekąd i być może reakcją na tomik Marka Czuku pt. Forever, który także ukazał się nakładem „Toposu” (w roku 2010). Krzysztof Kleszcz pisał o nim: Powstała specyficzna autobiografia – migawki, chwilomyśli. Właściwie – proza życia, która staje się poezją, dopiero wtedy, gdy pojawi się w naszym umyśle konstatacja: „tamten świat uleciał, błahe to nasze życie”. Myślę, że po książkach Czuku, Duszki i zaanonsowanej tu Tomczyszyn- Harasymowicz pomysł już nie powinien być kontynuowany przez innych. Ta trójka zrobiła sporo, inni naraziliby się na epigoństwo. Choć warto się nie bać powrotu do prostoty – ona nigdy epigoństwem nie będzie! Maria Duszka Freienwill, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2012, s. 62.

LESZEK ŻULIŃSKI
Autobiografia?

Już kolejny taki tomik czytam… O pierwszym na koniec, a drugi istnieje jeszcze w maszynopisie i napisała go Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz. Pomysł jest taki: rok po roku, od roku urodzenia aż po obecny, obrazy własnego dzieciństwa, ale z szerokim tłem i klimatem kolejnych lat, w których dorastaliśmy razem z Polską i wszystkim, co się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Arkadiusz Frania: CHMARA CHMUR WOLNOŚCI
Wiersze Marii Duszki są jak drzazgi. Co prawda w swojej znakomitej większości odznaczają się niewielkimi rozmiarami, ale wbijają się we wrażliwe ciało czytelnika i jątrzą jego myśli, pobudzają mięśnie (pod)świadomości. Im krótsze teksty, tym głębiej zakotwiczają się, a więc w pięknej konsekwencji zostają, są, ssą.
Pojawiła się okazja, aby ponownie napisać kilka zdań o strunie lirycznej Marii Duszki: mianowicie dwujęzyczne, polsko-litewskie wydanie nakładem „Homo liber” pod koniec 2016 roku wyboru wierszy „Wolność chmur” / „Debesų laisvė”. Ta propozycja edytorska czyni dużo dla poprawy stosunków między sąsiadującymi krajami, tym bardziej iż z uzyskanych od samej poetki informacji wynika, że będzie ona gościem Międzynarodowego Festiwalu „Wiosna Poezji”, organizowanego przez Związek Pisarzy Litwy. Planowany jest cykl spotkań autorskich Marii Duszki w litewskich szkołach i domach kultury, także z udziałem tłumaczki Birutė Jonuškaitė, popularyzatorki piśmiennictwa polskiego na Litwie, której należy się szacunek za podjęcie trudu translatorskiego zmierzającego do przybliżenia rodzimym odbiorcom książek z kraju nad Wisłą. O powodzenie misji „Lithuania” można być spokojnym, albowiem poetka posiada – żeby nawiązać do nazwiska – Duszkową charyzmę, szybko nawiązuje kontakt z czytelnikami i, co ważne, nie pozostawiając ich obojętnymi wobec prezentowanych perełek lirycznych, z urokiem wciska kolec za kolcem. Do bólu, co nie boli, do krwi, co nie krwawi.

Maria Duszka przędzie swoją poetycką unię polsko-litewską jak nić, pragnąc odbudować zaufanie do słów, które mocniej ranią niż czyny, lecz i koją lepiej niż medykamenty, poza tym bez namysłu wywołują wojny i ogłaszają nagłe rozejmy. Autorka nie używa dmuchanych fraz i obrazów, gdyż sukces tej liryki tkwi w niepospolitej prostocie środków, zbiorów głosek.

Bohaterka zachwyca się światem, ale jest to mądra euforia, bowiem poprzedza ją doświadczenie życia w mniej jasnych rewirach: „poetkom / Bóg plącze życiorysy / aby rodziły wiersze” (s. 56). Mimo iż twórczość literacka z założenia stanowi esencję psycho-somatyczną, niektóre obrazy-opisy zdarzeń mają zapewne u Marii Duszki swój przykry „pierwodruk” w rzeczywistości; wówczas tekst wywołuje dreszcze, ciarki, jak choćby 1996 z pijanym „zakochanym” kryminalistą naruszającym spokój domowy.

Dotknąwszy ciemności (antidotum: „modlitwa / – odpychanie ciemności”, s. 72) zazwyczaj w postaci złych mężczyzn, codzienna zwyczajność staje się objawieniem. Liryka Marii Duszki jest zatem dyskretnym peanem na cześć istnienia botanicznego: „leżę w lesie // brzozy błogosławią mnie / gałęziami” (s. 54), „drzewa / – to co pozostało nam / z raju” (s. 68). Przyroda bodaj najmniej zdaje się być skażona demonami, powołana przez Boga (panteizm) w swojej namacalności do rwania i upajania się jej szmerami, woniami. Natura stanowi składnik mitu dzieciństwa, chwil szczenięcej radości: „to podwórko / łąka / rzeka / na zawsze przesłonią mi świat” (s. 86), „z podwórza wychodziło się / do świętej brzeziny” (s. 88).

Niech będzie mi wolno zauważyć, że sieradzka twórczyni ma w swoim dorobku autentyczne klasyki-kosy ścinające, do których zaliczam wiersze o schowanym we mgle świecie („spojrzał w okno / w bardzo mglisty poranek: / »o, nie ma świata…«”, s. 66) oraz sukniach tulących się do męskiej marynarki („powiesiłam w mojej szafie / twoją marynarkę // wszystkie moje ubrania / chcą być blisko niej”, s. 6).

Ostatni cytat sygnalizuje, iż ważnym elementem bytów lirycznych będą relacje damsko-męskie, łaknienie uczucia, stracone złudzenia, gorączkowe pożądanie czułości, bliskości, namiętności, odpoczynku w ramionach ukochanego. Najtrudniej osiągnąć właśnie taki spokój, albowiem rzadko kiedy obie pary rąk mają taką samą temperaturę stałą i oba serce biją w tym samym kierunku. No cóż, najlepsze wiersze powstały z rozczarowań i nieszczęśliwej miłości, z jęku nad ruinami rozwalonego gmachu. Mamy wszak wyznania zagubień, zatraceń w miłości, jak i deklaracje pełnego, bezwarunkowego oddania się dziewczęcego „ja” partnerowi: „twój pocałunek / – dowód na istnienie Boga” (s. 16), „przytulić się / do myśli o tobie / i zasnąć” (s. 20). Jednak po okresie rozczarowania bohaterka stwierdza: „kochałam kiedyś / pochowałam w sobie tę miłość // jestem trumną” (s. 30), „jesteśmy tu / tylko na chwilę / złapani / w pułapkę życia” (s. 32).

Zauważmy, że nie ma w tych bądź co bądź gorzkich konfesjach głupiej skargi na los, świeci za to zrozumienie (wyrozumiałość?) przeznaczenia, pogodzenie się i odwaga, by pozostać sobą („lubię wiedzieć / na czym stoję // nawet jeżeli to jest / dno”, s. 46), choć najtrudniejsza rzecz do osiągnięcia to wypracowanie umiejętności wymazywania z pamięci smutnych przeżyć, stąd i wyjawienie bezradności: „żadnego postępu w zapominaniu” (s. 10).

Autorka zastanawia się również nad rolą poety we współczesności. Podskórnie zadaje pytanie, chcąc dociec: jakie pisarze mają skazy, wrażliwość, co decyduje o ich predyspozycjach do przenoszenia bliższego czy dalszego wszechświata w obręb wiersza. W jednym z utworów czytamy: „wszystko obróciło się / w poezję” (s. 88). „Wszystko”, czyli życie. Bez prze-życia trudno mówić o z-życiu (się) ze słowem. Gdzie indziej mamy skrócony poradnik pisarski dla początkujących autorów: „zatrzymaj się / popatrz w okno / (tam / prawie zawsze / jest jakiś / wiersz)” (s. 4). Cała filozofia: obserwacja, wstrzymanie oddechu, ruch pióra na papierze. W jakimś sensie tekstem programowym jest wiersz „2000”, gdzie wejście w zasugerowane tytułem nowe milenium zaowocowało autoanalizą: „mam głowę w chmurach / mam wiersz w głowie / niekończący się wiersz o tobie” (s. 126). Tu można stwierdzić, że sieradzka poetka to przede wszystkim współczulna piewczyni miłości.

Śledzę twórczość poetycką Marii Duszki od prawie ćwierćwiecza, tj. od naszego spotkania podczas Krakowskiej Nocy Poetów w czerwcu 1994 roku. Z wciąż niezawiedzionymi nadziejami wdaję się w lekturę kolejnych jej książek i utwierdzam w przekonaniu, że jednak warto pisać wiersze, bo, choć niby nie wywracają porządku świata jak rewolucje, to ciut zmieniają ludzi, przynajmniej każą zastanowić się rodowi sapiens nad sobą i swoim miejscem w nicości, jaką z każdym rokiem coraz bardziej staje się ziemia: „z czego / składa się / samotność? // z pustki” (s. 98). Niech wolno mi będzie przywołać Ryszarda Milczewskiego-Bruna, który w odpowiedzi na pytanie „Co dla pisarza jest sprawą główną, najważniejszą?”, zadane w 1973 roku ankietowanym autorom przez „Magazyn Pomorze, Fakty i Mity”, wyznał: „Piszę siebie i to, co mnie obchodzi. Co się tyczy poezji: ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej!” Czy Maria Duszka podpisałaby się pod taką konkluzją sprzed ponad czterech dziesięcioleci?

_______________________________________________
Maria Duszka, „Wolność chmur” / „Debesų laisvė”, przekład Birutė Jonuškaitė, „Homo liber”, Wilno 2016, ss. 136.

Arkadiusz Frania: CHMARA CHMUR WOLNOŚCI
Wiersze Marii Duszki są jak drzazgi. Co prawda w swojej znakomitej większości odznaczają się niewielkimi rozmiarami, ale wbijają się we wrażliwe ciało czytelnika i jątrzą jego myśli, pobudzają mięśnie (pod)świadomości. Im krótsze teksty, tym głębiej zakotwiczają się, a więc w pięknej konsekwencji zostają, są, ssą.
Pojawiła się okazja,...

więcej Pokaż mimo to