rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Literatura ma wiele wcieleń, a każdy jej miłośnik z czasem wybiera te, które odpowiada mu najbardziej. Szereg najróżniejszych gatunków pozwala czytelnikowi odkrywać co rusz nowe - całkowicie różne od siebie - historie i przeżywać je na swój indywidualny sposób. Są opowieści, które przenoszą w fantastyczny świat, odrywają od rzeczywistości i pobudzają wyobraźnię do granic możliwości - tym samym oddalając zmartwienia dnia codziennego na dalsze tor. Istnieje jeszcze inna kategoria książek - powieści, o których nie da się zapomnieć. Opowieści poruszające i zmuszające do refleksji, a także przedstawiające świat w jak najbardziej realnych - a więc i brutalnych - barwach. Takie właśnie jest "Drzewo migdałowe" autorstwa Michelle Cohen Corasanti.

Nie jest to bestseller jakich możemy znaleźć wiele na półkach księgarni. Porusza sprawy niezmiernie ważne, a jednak dla większości z nas obojętne w karuzeli życiowej rutyny. "Drzewo migdałowe" rzuca światło na konflikt dobrze znany, trwający od lat i ukazuje jego prawdziwe oblicze - biedę, śmierć i ciągły niepokój o życie. Zawiera w sobie przesłanie, które jest cichą nadzieją autorki na pokój między Izraelem a Palestyną.

To właśnie ta różnica między sytuacją w rodzinnej, spokojnej Europie, a miejscem rozgrywanej akcji w książce poruszyła mnie najbardziej. Autorka swoją historią wprowadza w zupełnie inny - jakże okrutny - świat, zalany krwią i falami przemocy. Leżąc wygodnie we własnym, bezpiecznym łóżku z zapartym tchem czytałam o wyjątkowo obrazowo opisanych aktach ludobójstwa, które przyprawiały o dreszcz. Przewracając kolejne kartki i dziękując w duchu za stosunkowo zgodną sytuację we własnym kraju, czułam niepokój względem mieszkańców terenów arabskich, którzy codziennie zmagają się z własnym strachem, niepewni własnej przyszłości. To jeden z powodów, dla których uznałam tę książkę za wyjątkową, a jednocześnie wstrząsającą - wywołała u mnie skrajne emocje i chęć do przemyśleń oraz - co nieczęsto się zdarza - podziw dla autorki za publikację tak wartościowych treści, wmieszanych umiejętnie w łatwą w odbiorze powieść dla każdego.

Nie warto w tym przypadku bać się o ciężką historię nacechowaną wyłącznie politycznymi i ideologicznymi wartościami. Owszem, pojawiają się i takie wątki - jak na taką tematykę przystało - ale nie przysłaniają głównej fabuły. A to właśnie za nią Michelle Cohen Corasanti należy się największy szacunek, jako dla autora obdarzonego niezwykłą empatią i umiejętnościami pisarskimi. "Drzewo migdałowe" to przedstawienie punktu widzenia zaledwie dwunastoletniego Palestyńczyka Ahmada, który w młodym wieku musi zmagać się z okrucieństwami wojny. Spotyka go wielka tragedia, która zmusza go do wielkich zmian. Nagle musi dorosnąć i odkryć w sobie nadzieję, która pomoże mu i jego bliskim odnaleźć dla siebie nowe miejsce w krainie drzew migdałowych. Pisarka, cały czas powołując się na bliskowschodnie warunki, wykreowała postać matematycznie uzdolnionej ofiary wojny, która na początku jej historii jest jeszcze dzieckiem. Nie da się zaprzeczyć, że ten fakt sprawia iż opowieść jest bardziej poruszająca, ale również zmusza do docenienia talentu i wiedzy, które pomogły wczuć się autorce "Drzewa migdałowego" w psychikę małego wystraszonego, a jednak obciążonego odpowiedzialnością, chłopca.

Trudne życie Palestyńczyków przedstawione jest w sposób, który nie mydli oczu czytelnikowi, a sprawia, że przeżywa się całą historię wraz z głównym bohaterem, dzieląc z nim lęki - ale i nie tylko. "Drzewo migdałowe" to przede wszystkim opowieść o miłości, sile przebaczenia, honorze oraz radzeniu sobie z nienawiścią. Zwraca uwagę na problemy współczesnego świata, i porusza, mimo tego, że miejsce akcji oddalone jest o setki kilometrów. Autorka przelała w treść wiele morałów, lecz dla mnie jednym z najważniejszych jest przypomnienie o tym, że w życiu nie należy tracić ani chwili i warto pielęgnować w sobie nadzieję na lepsze czasy.

Sięgając po tę książkę nie spodziewałam się, ze wywrze na mnie aż takie wrażenie, choć poniekąd wiedziałam, że będzie życiowa i pełna smutku. Te niecałe czterysta stron zawiera jednak o wiele większą gamę emocji i dlatego polecam ją każdemu, kto szuka w książce czegoś więcej - wartościowej treści, która pozostanie na dłużej gdzieś w naszym sercu. Również osobom, które interesują się bliskowschodnią kulturą, sytuacją, która tam panuje, jak i zwyczajami. Uważam jednak, że każdy czytelnik otwarty na tego typu gatunki powinien chociaż spróbować, bo na pewno nie pożałuje sięgnięcia po tę pozycję. Wzrusza, zmusza do refleksji, szokuje - czy można żądać więcej?

Literatura ma wiele wcieleń, a każdy jej miłośnik z czasem wybiera te, które odpowiada mu najbardziej. Szereg najróżniejszych gatunków pozwala czytelnikowi odkrywać co rusz nowe - całkowicie różne od siebie - historie i przeżywać je na swój indywidualny sposób. Są opowieści, które przenoszą w fantastyczny świat, odrywają od rzeczywistości i pobudzają wyobraźnię do granic...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szukając prawdy w książkach natrafiam często na wiele morałów i wartości, które w codziennym życiu bardzo się przydają. Nie każda książka jednak stworzona jest po to, by przekazywać wyższą, symboliczną treść, choć teraz nawet fantastyka potrafi mnie - choć niejedną wiosnę przeżyłam - czegoś nauczyć. Jak powszechnie wiadomo, na naukę nigdy nie jest za późno, a i przez różne gatunki książek trzeba przejść, jeśli chce się zasłużyć na miano prawdziwego bibliofila. Trochę zbiegiem okoliczności, trochę szczęśliwym trafem, w moje ręce wpadła pozycja o interesującym tytule Mechanik Dusz: Autowiwisekcja. Po odebraniu paczki z poczty i jej rozpakowaniu, moim oczom ukazał się ogromny, prawie 900-stronicowy tom powieści yaoi, czyli innymi słowy, skupiającej swoją fabułę na związkach homoseksualnych. Ale nie tylko! Gdy już pierwszy szok spowodowany widokiem tego opasłego egzemplarza minął i spokojnie zajęłam się lekturą... Zaskoczyło mnie dosłownie wszystko! I polubiłam tę książkę bardziej niż kiedykolwiek mogłam się tego spodziewać.

Główny bohater, Piotr Skalski to student psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Jest samolubnym, zadufanym w sobie egoistą, który poprzez sarkazm próbuje zatuszować swoje prawdziwe oblicze. Jego głównym problemem jest jednak prawdopodobnie to, że sam do końca nie wie, co mu w duszy gra. W gruncie rzeczy jego życie było poukładane na tyle, na ile pozwalała mu na to dość specyficzna rodzinna sytuacja i inne niemożności losu, jak na przykład konieczność koegzystowania z populacją ludzką. By być jak najdalej od "ukochanych" krewnych, Piotrek mieszka na stancji we Wrocławiu wraz z Marcinem "Judoką" - studentem AWFu. Jak to w życiu bywa, wszystko zaczyna się komplikować, gdy na horyzoncie pojawia się nowy lokator - EMO! Bardzo pasiasty, podręcznikowy i niezwykle denerwujący przedstawiciel gatunku Emo o imieniu Jacek. Wraz z jego pojawieniem się w domu życie Skalskiego nabiera barw, choć niekoniecznie w pozytywny sposób. Nie każdy w końcu musi lubić niespodzianki! A z pewnością nie każdy lubi artystów z kompletem "Małego Samobójcy" pełnym żyletek (lub nożyków do tapet).

Trudno jest być studentem. Szczególnie studentem psychologii. Zwłaszcza, gdy sam jesteś nie do końca "poukładany", a na każdym kroku, wbrew swojej woli, spotykasz "interesujące przypadki" - czyli po prostu Ludzi.

Jest to powieść niezwykle wciągająca, która praktycznie na każdej stronie potrafiła wywołać u mnie atak śmiechu. Gdybym miała wybrać i wypisać ulubione cytaty, musiałabym prawdopodobnie przepisać 3/4 książki. Autorka spisała się moim zdaniem na medal, bo nie łatwym jest trafić w poczucie humoru czytelnika, a myślę, że akurat w tym przypadku każdemu uniosłyby się chociaż kąciki ust przy niektórych fragmentach. Nie jest to jednak książka głupia, jak pewnie część czytelników mogłaby stwierdzić po przeczytaniu kilku pierwszych stron. Język jest specyficzny, bardzo młodzieżowy, pojawia się w treści wiele przekleństw, ale autorka zadbała też o wartościowe elementy. Autorka posiada z pewnością niezwykły pisarski warsztat i przelała ten talent na strony Mechanika Dusz. Piotr Skalski, jako student psychologii, dostarcza dużej dawki wiedzy popierając swoje wypowiedzi przeczytanymi książkami i mądrościami filozofów. Czarny humor głównego bohatera wbrew pozorom idealnie łączy się i z tymi fragmentami, a cała ta kombinacja wznosi pozycję na zupełnie inny poziom. Pojawia się tutaj wcześniej wspomniana przeze mnie prawda. Prawda o blaskach i ciemniejszych stronach studenckiego życia, i o tym, że życie w żadnym wypadku nie jest tylko czarne lub białe. Realia ukazane w książce, może i w karykaturalny sposób, pozwoliły mi częściowo się z jej bohaterami utożsamić.

Najbardziej zafascynowała mnie właśnie psychika Piotra. Zamknięty w sobie student o sercu skutym lodem... A jednak okazuje się, że każdy, nawet najtwardszy kamień, ma jakieś uczucia. Autowiwisekcja, o tym jest tak książka. Z każdą stroną czytelnik, jak i sam główny bohater dowiaduje się o sobie czegoś nowego. W tym grubym tomie dzieje się tyle, że aż trudno nadążyć a jego zwariowanym żywotem. Nowy sublokator to nie wszystko, może być o wiele gorzej... I ciekawiej! W środku znajduje się wiele barwnych postaci, idealnie dopracowanych, choć czasami aż trudno uwierzyć, że takie rzeczy mogły wydarzyć się naprawdę. Zdziwilibyście się!

Na psychologię idą najczęściej ci, którzy sami ze sobą mają problemy i liczą, że dzięki studiom je rozwiążą!

Mechanik Dusz: Autowiwisekcja posiada ograniczenie wieku (od lat 16) ze względu na obecność w niej treści wulgarnej, o narkotykach i innych używkach oraz scen intymnych. Cóż, czego innego czytelnik może się spodziewać po opowieści yaoi, w dodatku o studenckich realiach? Ja jednak poleciłabym ją każdemu. Tak, każdemu! Jedną z niewielu jej wad jest grubość. Mam na myśli wygodę czytania, ponieważ przy tak grubej książce trudno było mi ją gdziekolwiek ze sobą wziąć, a lubię czytać, gdy jestem poza domem. Spokojnie można było podzielić ją na chociaż dwie części, ale nie narzekam. Nawet nie wynosząc jej z domu udało mi się ją pochłonąć w całości - kto by pomyślał!

Moim skromnym zdaniem to bardzo ciekawa, zaskakująca, naszpikowana czarnym humorem pozycja opowiadająca o tym, jak życie może płatać sobie z nas figle. Idealna lektura na jesienne wieczory ociekające nudą, gwarantuję, że rozbawi Was do łez, nawet jeśli styl nie będzie odpowiadał tym bardziej wymagającym czytelnikom (ale i oni przekonają się, że jest warta ich czasu). Warto jednak wspomnieć, że momentami bywa prawdziwa... Bardzo, bardzo prawdziwa. Choć zrozumienie niektórych spraw z pewnością zależy od wieku. Ale sami wiecie: ludzie są, jacy są, choć często się co do nich mylimy. I mylimy się również co do samych siebie.

W środku, przy każdym z 40 rozdziałów, pojawiają się ilustracje. Wzbogacenie treści obrazkami to też forma jej urozmaicenia, choć mało osób zwraca na to uwagę. Na jej końcu znajdziemy podobizny głównych bohaterów, które mi jak najbardziej przypadły do gustu. Podsumowując, oprawa graficzna na plus, włącznie z okładką!


Na koniec wspomnę, że książka znajduje się pod kategorią "Pióro Złote" - dla powieści i zbiorów opowiadań, które dotyczą m.in. relacji homoseksualnych, ale cechują się bardzo wysokim poziomem warsztatu pisarskiego autora. I ja się z tym zdecydowanie zgadzam!

Szukając prawdy w książkach natrafiam często na wiele morałów i wartości, które w codziennym życiu bardzo się przydają. Nie każda książka jednak stworzona jest po to, by przekazywać wyższą, symboliczną treść, choć teraz nawet fantastyka potrafi mnie - choć niejedną wiosnę przeżyłam - czegoś nauczyć. Jak powszechnie wiadomo, na naukę nigdy nie jest za późno, a i przez różne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasami tak się dzieje, że dopada mnie kompletna rutyna. Próbuję coś zrobić, ale nic nie idzie po mojej myśli. Obiecuję sobie, że zmienię coś w swoim życiu, ale następnego dnia okazuje się do niemożliwe, po prostu nie do spełnienia. W innych okolicznościach pomyślałabym, że to przez zbliżający się koniec wakacji, jednak dla mnie jeszcze trochę one potrwają. Poszukując inspiracji wszędzie gdzie się dało, natknęłam się na kilka zapowiedzi jednej z książek Veronici Rossi, a dokładniej "Przez bezmiar nocy". Okazało się, że jest to druga część z serii, o której zobaczyłam same pozytywne opinie. Nie będąc osobą, która wiernie podąża za tłumem postanowiłam jednak sprawdzić co w trawie piszczy. Zainteresowana fabułą książki w końcu po nią sięgnęłam i jak się okazało - to był bardzo dobry wybór! Od pierwszych stron wiedziałam, że moja przygoda z "Przez burze ognia" będzie idealną odskocznią od ponurej rzeczywistości. Książki mają w sobie coś takiego, że wolę czasem zagłębić się w świat fikcyjny i zapomnieć o "tu i teraz", o ile historia jest wystarczająco ciekawa i wciągająca... Ta z pewnością jest.

Historia opowiada o dwóch skrajnie od siebie różnych bohaterach, których drogi w pewnym momencie się spotykają. Narracja zmienia się co kilka rozdziałów, więc jesteśmy w stanie poznać sposób patrzenia na świat z obu perspektyw, a muszę przyznać, że są one całkowicie odmienne, co jeszcze tylko bardziej trzymało mnie w napięciu i nie pozwalało odłożyć książki na bok. Autorka zbudowała według mnie dwa światy, które pozornie tylko stanowią jedność, ponieważ nic dobrego nie wynika ze spotkania mieszkańców jednego z drugimi. I choć Aria zaintrygowała Perry'ego za pierwszym razem, później już tylko obwiniali się nawzajem za los, który ich spotkał z charakterystyczną wobec ich odrębnych społeczności pogardą.

Świat Arii to wręcz utopijne miejsce. Riverie jest otoczone szczelną kopułą, która oddziela je od prawdziwej dzikiej natury i wszystkiego, co mogłoby zagrażać życiu Osadników. Nie ma tutaj chorób, głodu ani biedy. Ludzie nie wiedzą co to ból ani strach. Cały swój wolny czas spędzają w wirtualnych Sferach, do których przenoszą się za pomocą specjalnego Wizjera. Pozwala on im znaleźć się w dowolnym miejscu i robić tam co dusza zapragnie. Rozwinięta technologia zastępuje Osadnikom prawdziwe doznania: deszcz, ogień, a nawet dotyk to tylko imitacja. Poza Sferami nikt niczym się nie wyróżnia, ale czy żyjąc w tak idealnym świecie, ktoś ma prawo na cokolwiek narzekać?

Perry żyje w plemieniu, które różni się od Riverie tak jak czarny od białego. Tereny te nękają ciągle eteryczne burze, które niszczą plony, a także zagrażają życiu. Mieszkańcy plemienia smagają się z głodem i wojnami, żyjąc w brutalnym świecie z dala od zabezpieczonej kopuły. Perry ma wyjątkowy dar, który pozwala mu wyczuć ludzkie uczucia i zbliżające się niebezpieczeństwo. Nie potrafi on jednak odnaleźć się w tym miejscu, głównie ze względu na kłótnie ze swoim bratem, który jest Wielkim Wodzem Krwi. Młody chłopak popełnia kilka błędów, które niosą za sobą trudne wybory i zmiany.

Nie jest szczęśliwym trafem ani przypadkiem, że Aria i Perry mieli okazję się spotkać. Doszło do tego z powodu okrutnego losu, który spotkał obojga z nich. Dziewczyna została oskarżona o coś, czego nie zrobiła a wymierzona kara pozostawia jej nikłe szanse na przeżycie. Jedynie Dzikus, bo tak nazywano osoby pokroju Perry'ego, jest w stanie jej w tym pomóc. Współpraca może sprawić, że ich los się odmieni.

W książce zaskoczyły mnie tak bardzo kontrastujące ze sobą wątki. Z jednej strony poznajemy dziewczynę, z pozoru nijaką, dopóki nie wkracza do wirtualnego świata oddając się zabawie, śpiewaniu i wypełnianiu życia barwami. Nie zna ona jednak okrucieństwa i brutalności, które od zawsze towarzyszą chłopakowi. Od najmłodszych lat uczył się walczyć i patrzył na śmierć, która nigdy pod Kapsułą Podu nie zdarzała się przed czasem. Ta znajomość wydaje się tak nierealna a zarazem fascynująca, że po prostu musiałam się przekonać jak się dalej rozwinie. Spodobało mi się podejście Veronici Rossi do wykreowania poszczególnych bohaterów. Nie brakowało mi niczego, a jednocześnie wiele mnie zaskakiwało. Niecodzienne zwroty akcji są wielką zaletą tej książki. Zdecydowanie kierowana jest ona do nastolatków, lecz to nie znaczy, że nie ma w niej wystarczającej dawki śmierci i cierpienia, by dopełnić historię o dodatkowe "wow". Opowieść opiera się na wielu płaszczyznach, zdecydowanie nie jest zbyt kolorowo, czy przewidywalnie. Z resztą, sami musicie to koniecznie sprawdzić!

Jak już mówiłam, po prostu nie mogłam się oderwać od tej książki! Czyta się ją lekko, lecz nieco różni się od typowych "lekkich książek". Styl autorki jest o wiele bardziej wyniosły, ale nie odstrasza, a budzi wyobraźnię do życia. Udało mi się poznać każdą najmniejszą cząstkę świata, który chciała mi przedstawić autorka poprzez obserwację bohaterów i nie ukrywam, że bardzo przypomina mi on jedną z moich ulubionych pozycji. Nie uważam, by podobieństwo do Igrzysk Śmierci choć trochę odbierało zalet "Przez burze ognia" - wręcz przeciwnie! Panem również podzielone było na dystrykty - w większości nieznające dobrobytu - i Kapitol, którego mieszkańcy nie przejmowali się byle czym. Utopia i antyutopia to bardzo popularna tematyka książek i jak najbardziej trafia w moje gusta, choć niektóre z tych historii są niezwykle oklepane. Veronica Rossi połączyła jednak science fiction i fantastykę w taki sposób, że wszystkie próby porównywania to strata czasu. Uważam, że obie książki są jak najbardziej warte znalezienie się zarówno w mojej, jak i Waszej przydomowej biblioteczce.

Jeżeli jesteście ciekawi jak połączą się losy Arii i Perry'ego i czy uda im się razem przetrwać - sięgnijcie po tę książkę. Znajdzie się tu coś dla fanów science fiction, jak i typowej fantastyki, a nawet wielbicieli zupełnie innych gatunków. Jeśli tak jak ja na chwilę (lub dłużej) potrzebujecie oderwać się od szarości niektórych dni, mogę Wam zdecydowanie polecić tę pozycję, a nawet jeżeli mi nie wierzycie, to musicie sprawdzić sami, czy kłamię.

Czasami tak się dzieje, że dopada mnie kompletna rutyna. Próbuję coś zrobić, ale nic nie idzie po mojej myśli. Obiecuję sobie, że zmienię coś w swoim życiu, ale następnego dnia okazuje się do niemożliwe, po prostu nie do spełnienia. W innych okolicznościach pomyślałabym, że to przez zbliżający się koniec wakacji, jednak dla mnie jeszcze trochę one potrwają. Poszukując...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od dawna planowałam, by sięgnąć po historię Sookie Stackhouse, którą wykreowała Charlaine Harris w prawdopodobnie jednej z najbardziej znanych serii o wampirach. Los chciał, że jednak pierwsza książka tej autorki, która wpadła mi w ręce, opowiadała o losach zupełnie innej bohaterki - a dokładnie (wciąż) niezamężnej bibliotekarce, która w wolnych chwilach zajmuje się analizowaniem starych morderstw i przeklinaniem swojej matki za nadanie jej niecodziennego imienia - Aurorze "Roe" Teagarden.

Lawrenceton to spokojne miasteczko, lecz niektórzy z jego mieszkańców mają dość nietypowe hobby, które pewnego dnia z zupełnie nieszkodliwego zamienia się w bardzo niebezpieczne. Podczas jednego z comiesięcznych spotkań klubu o nazwie Prawdziwe Morderstwa jego członkowie mieli rozpocząć dyskusję o śmierci Julii Wallace, najprawdopodobniej zamordowanej przez swojego męża w 1931 roku. Niestety Aurora nie miała okazji wygłosić przygotowanej przez siebie przemowy i opinii na ten temat, ponieważ w tym samym budynku chwilę przed jej przyjściem odbyła się łudząco podobna zbrodnia. I choć bibliotekarka dostrzegła wiele zbieżności to policja wcale nie wydaje się być przekonana do teorii kopiowania starych zabójstw. Aż do odnalezienia kolejnych zwłok. Każdy członek klubu jest zarówno podejrzanym jak i potencjalną ofiarą. Komu się narazili lub kto tak bardzo chce z nich wszystkich zakpić?

Nigdy nie postrzegałam siebie jako fanki thrillerów ani detektywistycznych książek, choć lubię kryjące się w książkach tajemnice. Seria o Aurorze Teagarden zmieniła moje nastawienie, ponieważ wciągnęła mnie już od pierwszych stron i nic nie było w stanie mnie od niej oderwać. Główna bohaterka to inteligentna, obdarzona niezwykłą intuicją i w dodatku samowystarczalna kobieta. Zbliża się do trzydziestki, lecz wciąż gdzieś znajduję się zabiegający o jej względy mężczyzna. Czasem jednak ludziom trudno jest zrozumieć jest zainteresowanie Kubą Rozpruwaczem, ale może nadejdzie dzień, kiedy Aurora będzie mogła dzielić pasję z drugą połówką?

Zaintrygowała mnie dokładność autorki w mieszaniu faktów prawdziwych z tymi fikcyjnymi. Każde stare morderstwo, o którym dyskutowano w klubie było inspiracją dla mordercy, który starał się dobrać ofiarę po zawodzie, cechach charakteru lub innych charakterystycznych rzeczach, by potem zabić ją w ten sam okrutny sposób w jaki potraktowano pierwowzór. Szukanie sprawcy i odkrywanie nowych kart jest raczej głównym wątkiem tej książki, który nie pozwala na lepsze rozwinięcie się bohaterów czy wątków pobocznych. Może to przyczynić się do tego, że Roe zapamiętamy tylko jako nudną bibliotekarkę lub "tę, która znalazła ciało". Może to jedna z cech tego gatunku, że każdy musi się skupić tylko na odpowiedzi "kto zabił", a to w tym przypadku nie jest takie łatwe do przewidzenia. Moim zdaniem akcja rozwija się bardzo szybko, jest dużo niespodziewanych zwrotów i dziwnych okoliczności, które policja nieudolnie stara się wyjaśnić. I jak to zazwyczaj bywa, im dalej, tym mniej wydaje się oczywiste.

Może to nie jest najambitniejsza książka pod słońcem, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda? Biorąc pod uwagę, że najbardziej lubię czytać w nocy i to, że pochłonęłam ją w chwile, mogę z czystym sercem polecić ją każdemu, kto lubi lekkie książki z kryminalną nutką. I choć realia w niej są trochę inne, bo w Polsce pojawiła się po ponad dwudziestu latach, to wciąga, i nawet tak bardzo nie przeszkadzała mi bezradność postaci w niektórych sytuacjach. Bo z pewnością teraz, w 2013 roku, niewiele osób biega od domu do domu, by zadzwonić, zamiast wyciągnąć komórkę z kieszeni. Uspokajające jest jednak to, że znam wiele osób posiadających nadal w pokoju spory zapas książek, a nie tylko skupiających się na nowych technologiach, które w Prawdziwych Morderstwach są nieobecne.


Pierwsza książka z serii na pewno zachęciła mnie do sięgnięcia po kolejne. Jak na tamte lata uważam pomysł Charlaine Harris za oryginalny, choć wiele osób pewnie stwierdzi, że można było go lepiej dopracować. Ja jednak szczerze nie lubię doszukiwać się mało widocznych negatywnych cech w czymś, co bez względu na uszczerbki mi się podobało. Zapraszam Was więc do Lawrenceton - kiedyś cichego miasta, a teraz pełnego zagadek. A jeżeli dzieje się coś złego, to w pobliżu znajdzie się nie to inny, jak Aurora Teagarden. Ja się nie zawiodłam.

Od dawna planowałam, by sięgnąć po historię Sookie Stackhouse, którą wykreowała Charlaine Harris w prawdopodobnie jednej z najbardziej znanych serii o wampirach. Los chciał, że jednak pierwsza książka tej autorki, która wpadła mi w ręce, opowiadała o losach zupełnie innej bohaterki - a dokładnie (wciąż) niezamężnej bibliotekarce, która w wolnych chwilach zajmuje się...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Przysięga Smoka Kristin Cast, Phyllis Christine Cast
Ocena 7,1
Przysięga Smoka Kristin Cast, Phyll...

Na półkach: , ,

Jestem fanką serii Dom Nocy, która oprócz książek opowiadających historię młodych naznaczonych adeptów w szkole dla przyszłych wampirów, zawiera również bardzo ciekawe dodatki mające uzupełnić niektóre wątki. Zastanawiałam się, czy wyjdą one w Polsce, ponieważ w Ameryce pojawiło się ich już kilka. Byłam naprawdę zadowolona, gdy dowiedziałam się, że pierwsza z nich - Przysięga Smoka - pojawiła się już na półkach polskich księgarni.

Smok Lankford to według mnie jedna z barwniejszych postaci w cyklu Dom Nocy. Przez kilka ostatnich tomów pełnił ważną rolę, ukazując cechy charakteru, które ukrywał dotąd pod maską profesora. Dramat, który przeżył pozwolił tej postaci wyraźnie się rozwinąć i stać się kimś więcej niż tylko wybitnym nauczycielem szermierki. W tej książce poznajemy jednak jego przeszłość, historię Bryana - środkowego syna Lorda Lankforda, którego ojciec postanowił wydziedziczyć, zostawiając mu tylko i wyłącznie pamiątkowy miecz. Bryan nie zdawał sobie sprawy, że jego przyszłością mogą pokierować wampiry. Zostawiając jednak rodzinny dom daleko za sobą, odkrył w sobie prawdziwego Smoka i nietuzinkowy talent do walki.

Większość akcji obsadzona jest w czasach młodości Smoka. W Domu Nocy był obiektem westchnień wielu adeptek jak i adeptów. Czarował swoim uśmiechem, imponował zdolnościami, ale jak to w życiu bywa, jego sukcesy chodziły też w parze z arogancją. Nowa nauczycielka zaklęć i obrzędów zapragnęła, by inni uczniowie zauważyli, że Bryan nie jest tak idealny, jak im się wydaje. Zaklęcie, które miało przyciągać prawdę wymknęło się jednak spod kontroli i jego wynik przyniósł zupełnie inne skutki.

Choć w Domu Nocy jest wielu ważnych bohaterów, postaci nauczycieli schodzą nadal na dalszy plan. Dzięki takim "pobocznym książkom" możemy się dowiedzieć o wiele więcej o z początku mniej znaczących osobach i uznać, że te fakty wcale nie są takie bez znaczenia. Czytając tę poniekąd odrębną historię byłam pod wielkim wrażeniem. Moim zdaniem autorki stworzyły całą postać od nowa pozwalając czytelnikom na zagłębienie się w jej przeszłość, która - jak się okazuje - miała niewiarygodny wpływ na dalsze życie Lankforda. Błąd, który popełnił dziesiątki lat temu sprawi, że już jako dorosły wampir będzie on musiał zdecydować czy chce wciąż żyć pod przysięgą, którą złożył swojej jedynej ukochanej.

Nie spodziewałam się, że taka cieniutka książka może mnie tak wzruszyć. Jest w niej ten strzępek talentu, który moim zdaniem autorki ukrywały w tomach poświęconym czasom teraźniejszym. Przysięga Smoka uświadomiła mi, że wcześniej trochę nie doceniałam P.C. i Kristin. Okazało się, że potrafią stworzyć wyjątkowo dopracowane opisy i przyprawiające o paletę uczuć dialogi. Historia nie jest tak banalna jak mogłoby się wydawać, lecz wciągająca i idealnie uzupełniająca poprzednie części. Nie tylko dowiadujemy się o początku wiecznej miłości, ale również o powodach negatywnych uczuć Smoka Lankforda, które nie okazały się tak oczywiste.

Polecam tego rodzaju książki jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej o intencjach danych bohaterów. Nie są one zazwyczaj jednak konieczne do przeczytania, by móc zrozumieć główne wątki, ale są za to ciekawym dopełnieniem całości. Przysięga Smoka pojawiła się przed dziesiątą częścią serii (Ukryta), ale znamy z niej tylko dwoje bohaterów, więc przeczytanie jej wcześniej lub później nie miałoby większego znaczenia, choć wydaję mi się, że w tej kolejności będzie lepiej zrozumiana.

Jestem fanką serii Dom Nocy, która oprócz książek opowiadających historię młodych naznaczonych adeptów w szkole dla przyszłych wampirów, zawiera również bardzo ciekawe dodatki mające uzupełnić niektóre wątki. Zastanawiałam się, czy wyjdą one w Polsce, ponieważ w Ameryce pojawiło się ich już kilka. Byłam naprawdę zadowolona, gdy dowiedziałam się, że pierwsza z nich -...

więcej Pokaż mimo to