jo-hannes

Profil użytkownika: jo-hannes

Kęty Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 4 dni temu
40
Przeczytanych
książek
40
Książek
w biblioteczce
40
Opinii
227
Polubień
opinii
Kęty Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

„Historia nie jest bowiem czarno-biała. Jest szara. I piekielnie skomplikowana. Jak mówi jeden z bohaterów tej książki: Nie ma złych i dobrych narodów. Są tylko źli i dobrzy ludzie.”
Takimi słowami we wstępie Piotr Zychowicz zachęca nas do lektury jego najnowszej książki, jednak tym razem zgodnie z duchem czasu autor bierze na warsztat naród ukraiński. Pisarz wybrał chyba najlepszy moment na jej napisanie. Trwa wojna. Ukraina walczy z rosyjskim agresorem, a my jesteśmy świadkami tej niewyobrażalnej tragedii. Pomagamy, wspieramy i trzymamy kciuki za Ukrainę. Wielu komentatorów tych zdarzeń twierdzi, że to też nasza wojna. Warto więc sięgnąć po tę lekturę by choć po części poznać na ile te słowa są prawdziwe.

Czy „Ukraińcy” Piotra Zychowicza z perspektywy dnia dzisiejszego to lektura obowiązkowa? „Ukraińców w III Rzeczypospolitej jest niewiele mniej niż przed wojną. Znowu żyjemy razem. Ale tym razem bez sporów terytorialnych i konfliktów”. Autor pisze, że jedyne co nas dzisiaj dzieli to historia. Zastanówmy się, czy warto tę kwestię zamieść pod dywan i rozpocząć nowy rozdział? Kategorycznie nie. Warto poznać genezę tych historycznych zaszłości i straconych wspólnych szans oraz wspólną historię by nie odwracać się do niej tyłem, przepracować ją wspólnie i czerpać z niej, jak również by nie stracić a zyskać jak najwięcej i nie powtórzyć historycznych błędów.

Piotr Zychowicz zafundował nam lekturę bardzo przystępną, nie dzieło naukowe tylko książkę dla przeciętnego czytelnika, która zarazem jest trudna do przełknięcia dla polskiego patrioty, ponieważ pisarz nie bierze jeńców, a rozprawia się z naszą wspólną historią bezpardonowo. Nie możemy w żaden sposób liczyć na taryfę ulgową ani w naszym przypadku, ani w przypadku Ukraińców. Zychowicz bezwzględnie obnaża polskie błędy, ukraińskie decyzje jak i okrucieństwo jednej i drugiej strony. „Ukazuje obie strony medalu” - kto choć raz sięgnął po książki Zychowicza wie jak autor traktuje historię, wyciska z niej niczym sok z cytryny samą prawdę, bo zgodnie ze słowami Józefa Mackiewicza, do którego pisarz niejednokrotnie się odwołuje, „(…) tylko prawda jest ciekawa”. Mam tę nadzieję i wierzę, że w przypadku Zychowicza właśnie tak jest, podkreślając przy tym po raz wtóry, że nie możemy tej lektury traktować w kategoriach naukowych, mimo iż autor pisze, że czytelnik dostaje kwintesencje historycznej prawdy, a nie „politykę historyczną”. Warto więc sięgać po Zychowicza za to jak spogląda na historię i choć czytając „Ukraińców” od samego początku mamy do czynienia z chronologicznym chaosem, nie przeszkadza nam to w poznawaniu trudnej wspólnej historii. I tak zaraz na początku książki otrzymujemy szereg wywiadów z historykami zajmującymi się wschodnimi tematami, które dają nam nie tylko solidną lekcję historii, ale również konfrontują nas z ich poglądami na minione czasy. Kolejno dowiadujemy się skąd się wzięli Ukraińcy i kiedy Rusini stali się Ukraińcami oraz o wspólnej walce z bolszewikami i trudnym dla obu stron pakcie Piłsudski-Petrula.
Poznajemy również w jednym z wywiadów „Tajemnice Stepana Bandery” i kolejno wiele ukraińskich i polskich postaci, o których przeciętny mieszkaniec kraju nad Wisłą nigdy nie słyszał. Profesorowie z którymi rozmawia autor pozwalają nam zajrzeć w głąb duszy Ukrainy, nie tylko by obnażyć straszliwe poczynania jej mieszkańców, ale dodatkowo zrozumieć tragizm sytuacji w jakiej się niejednokrotnie znajdowali. Oczywiście to niejednostronny przekaz, bo ukazuje też beznadziejną sytuację ludności polskiej na kresach i także jej grzechy tam dokonane. Autor „Paktu Ribbentrop-Beck” zadaje niewygodne pytania, historycy odpowiadają. Z wywiadów wyłania się pomału, choć można powiedzieć trochę chaotycznie, obraz budzącego się do życia w Europie narodu ukraińskiego z własnym państwem, któremu zagraża z jednej strony agresywny, straszliwy bolszewizm, a z drugiej odradzające się państwo Polskie. Po czym w kolejnych rozmowach Zychowicz przenosi nas w czasie do tragicznego Wołynia z roku 1943 i pyta dlaczego? Takich skoków w chronologii wydarzeń mamy w pierwszej części sporo, nic tu nie następuje po sobie. W rozdziale pt. „Rozmowy o Ukraińcach” działa prawo wywiadu, ale trzeba jasno podkreślić, że to autor zadaje pytania.

W części drugiej „Ukraińców” pisarz przenosi nas do Rzeczpospolitej Trojga Narodów. „Wielu historyków uważa, że ugoda hadziacka była największą spośród licznych zaprzepaszczonych szans w dziejach Polski. Gdyby wielki wizjonerski projekt Rzeczpospolitej Trojga Narodów przetrwał próbę czasu, historia popłynęłaby innym korytem” – pisze z nostalgią Zychowicz o straconych szansach i późniejszych konsekwencjach, które zaprowadziły według autora Rzeczpospolitą na prostą drogę do upadku.

Kolejne części książki konsumujemy już w miarę chronologicznie i tak kolejno autor opisuje zagładę ziemiańskiego świata Ukrainy w wyniku zderzenia z rewolucyjnym chaosem, które przeważnie kończyły się pożogą i niejednokrotnie śmiercią mieszkańców pałaców i wielkich majątków ziemskich. Jednak najbardziej przerażającą częścią „Ukraińców” jest rozdział pt. „Wielki Głód i wielka głupota”. Zychowicz opisuje historię Wielkiego Głodu, w wyniku którego na Ukrainie zmarło około 4 miliony ludzi. W telegraficznym skrócie przedstawia genezę tego aktu ludobójstwa. W opisach tej makabry przychodzą mu w sukurs między innymi relacje ocalałych zaczerpnięte z książki Anne Applebaum pt. „Czerwony Głód”. Zychowicz często korzysta z opisów świadków tamtych zdarzeń, czym potęguje makabryczne, niewyobrażalne obrazy ukazane czytelnikowi. To najbardziej sugestywny przekaz zaplanowanej zbrodni, która dotknęła ukraiński naród, a rozdział zatytułowany „Trupojady na Ukrainie” dobitnie podkreśla co ówczesny system zrobił z ludzi.

W następnych częściach ponownie cofamy się w czasie, ten chronologiczny bałagan to poniekąd atrybut książki. Każdą część a nawet rozdział możemy czytać niezależnie, każdy sam w sobie stanowi całość, to daje czytelnikowi w każdej chwili możliwość wyboru tematu, który go najbardziej absorbuje. I tak z kolei cofamy się do czasów cesarza Franciszka Józefa, czasów kiedy: „Europa monarchii zaczęła się powoli przeobrażać w Europę narodów”. Pierwsza wojna światowa była, a raczej jej wynik, był sygnałem do działania dla narodów, odradzająca się Polska musiała zaangażować się w otwartą wojnę z Zachodnią Ukraińską Republikę Ludową. Zychowicz podkreśla trudne relacje polsko-ukraińskie, które w trakcie konfliktu eksplodowały do niebotycznych rozmiarów i żadna ze stron nie przebierała w środkach. Po której ze stron stała racja? Polacy odwoływali się do historycznej przynależności Galicji, Ukraińcy przywoływali zaś argumenty etniczne. Znajdziemy również w „Ukraińcach” ciekawe wzmianki o polskich bohaterach, spotkamy po drodze polskich generałów, ciekawą bliżej nieznaną historię generała Andersa i jakże diametralnie innego „bohatera” Świerczewskiego bolszewika, pijaka i zbrodniarza. Poznamy polskie grzechy, przymusową polonizację Wołynia i brutalne traktowanie narodu ukraińskiego przez młode państwo polskie. Autor tworzy trudne obrazy, nie chce przekonać nas do żadnej z racji, stara się opowiedzieć historię taką jaka była. Czytelnik musi nieraz przyjąć niewygodne fakty, oswoić się z nimi, dla niejednego z nas treści zawarte w książce mogą powodować niezmierny dysonans poznawczy, bo nie takie kresy wschodnie, nie tyle znaliśmy, co sobie wyobrażaliśmy i nie taki wizerunek relacji polsko-ukraińskich chcielibyśmy pamiętać.

Książka Zychowicza to tylko mały wycinek polsko-ukraińskiej historii, didaskalia sklejone w opowieść o Ukraińcach, to krótki obraz zwaśnionych narodów Europy, którym nacjonalizm w najgorszym słowa tego znaczeniu nie pozwolił wykorzystać wspólnych szans, a na domiar złego pozwalał korzystać na tym państwom trzecim. Dla czytelnika znającego kresy z sienkiewiczowskich opowieści „Ukraińcy” to książka, która pozwoli przybliżyć dzieje narodu ukraińskiego, aby jednak zrozumieć jego poczynania i je oceniać trzeba nam wnikliwej analizy dziejowej, a książka Zychowicza to jedynie doskonały wstęp do kolejnych lektur o naszych sąsiadach i trudnych wspólnych relacjach.

„Historia nie jest bowiem czarno-biała. Jest szara. I piekielnie skomplikowana. Jak mówi jeden z bohaterów tej książki: Nie ma złych i dobrych narodów. Są tylko źli i dobrzy ludzie.”
Takimi słowami we wstępie Piotr Zychowicz zachęca nas do lektury jego najnowszej książki, jednak tym razem zgodnie z duchem czasu autor bierze na warsztat naród ukraiński. Pisarz wybrał chyba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„ …książka, którą państwu przedstawiam, rodziła się znacznie dłużej, niż była pisana. Jest ona nie zawaham się tak tego ująć, skutkiem mojego wieloletniego, praktycznie od pierwszych pisarskich prób, „chorowania na Polskę”, stałego zastanawiania się nad nią”.

Czytelnik, który zetknął się już z twórczością Rafała Ziemkiewicza zapewne dużo wcześniej zdiagnozował chorobę autora, o której tu wspomina. Jego publikacje naznaczone są chorobliwą wręcz troską o Polskę. Sięgając po „Chama niezbuntowanego” dowiemy się na jaką Polskę choruje autor, jak widzi ojczyznę trzydzieści lat po odzyskaniu niepodległości i z jakimi problemami będzie musiała lub nie borykać się niedalekiej przyszłości. Polska to również Europa więc nie sposób nie zadać pytania jaką rolę będzie odgrywać nasz kraj na europejskiej arenie, a tym samym rodzi się pytanie o Europę. W którym kierunku podąży stary kontynent? W kierunku Europy ojczyzn silnych państw narodowych, czy raczej Stanów Zjednoczonych Europy zarządzanych przez brukselskie elity? To tylko wycinek problemów jakie porusza autor w swoim dziele.

Tak naprawdę sprawa toczy się wokół polskiego chama i narodowego mentalu. Autor lubi bawić się słowami. O ile niezbuntowanego chama dużo łatwiej nam zdefiniować to z polskim mentalem, ktoś kto pierwszy raz styka się z Rafałem Ziemkiewiczem może mieć problem. Cham w dodatku niezbuntowany i narodowy mental to celowy zabieg autora. Użycie tych słów w tytule ma wzbudzić kontrowersje i tym samym chęć sięgnięcia po książkę celem rozszyfrowania tych zagadek. Zanim z pomocą autora spróbuję odkryć rąbka tajemnicy chama, warto nadmienić, że tym którzy nie mieli jeszcze przyjemności obcować z twórczością pisarza, to jest to nie tylko pisarz, ale również dziennikarz, publicysta i komentator polityczny. Choć nie udziela jawnego poparcia partiom politycznym, to utożsamiany jest głównie ze środowiskiem polskiej prawicy. Sam zaś deklaruje się jako „nowoczesny endek”, przez co śmiało można powiedzieć, że ma tylu zwolenników co i przeciwników.
W swojej kolejnej pozycji autor „Polactwa” przedstawia nam rzekomego chama, wokół którego wszystko oscyluje. Jak sam autor twierdzi to książka o wszystkim, pisana techniką felietonową, książka czasów Google. To jej zalety i wady, bowiem czyta się ją bardzo dobrze, ale nawarstwienie tylu spraw może w pewnym momencie przyprawić czytelnika o ból głowy. Mimo iż wszystko kręci się wokół niezbuntowanego polskiego chama to dopiero w dalekim rozdziale pt. „Niewolnicy w ojczyźnie wolności” mamy realny przedsmak i wizerunek jak autor widzi tytułowego bohatera swego dzieła. To trochę karkołomna narracja, ale nie można nie przyznać autorowi racji. Kimże w końcu jest ten cham? Jak się okazuje to nie osoba bezczelna czy też ordynarna. Pisarz podąża w kierunku chama jako człowieka gorszego, ale to nie do końca człowiek niskiego pochodzenia, chłop czy parobek, choć tak właśnie określa go przeciwstawna strona ujmując utartym stwierdzeniem, „ale wiocha”, jednak cham nie musi mieć wiejskiego rodowodu i choć autor co rusz przywołuje go w swoim dziele, to tak naprawdę nie skupia na nim szczególnej uwagi. Interesuje go głównie pogarda dla chamstwa, która jest szczególną cechą naszego społeczeństwa. Próbuje nam wyjaśnić skąd dzisiejsze elity biorą tyle nienawiści do chama, który stoi do nich w kontrze. W celu odkrycia genezy tego zagadnienia autor musi się daleko cofnąć. Zauważa, że to uwarunkowania historyczne stoją za tym problemem, odwołuje się przy tym do licznych katastrof narodowych, w których Polska straciła swoje najbardziej wartościowe jednostki, w wyniku czego nowe elity powstały z tak zwanego awansu społecznego. Można zatem brutalnie stwierdzić, że na chamach wszystko i tak się zaczyna i kończy. To swoiste kuriozum, elity wywodzące się z plebsu chcąc zamanifestować swoją elitarność poprzez otwarte gardzenie nim: „(…) dają rozpaczliwe znaki gotowości bycia kimś innym, niż są – choć nie wiedzą, kim by właściwie być chcieli”.

Jednak by dopełnić charakterystyki Ziemkiewiczowskiego chama musimy jeszcze wyjaśnić na czym polegała jego „niezbuntowaność”. Po raz kolejny w swoich dywagacjach autor musi się cofnąć do czasów I Rzeczypospolitej, która również jak inne kraje miała swoich niewolników i dopiero w miarę upływających stuleci coraz bardziej źle traktowanych. Kształt państwa polskiego, rozbiory, walki niepodległościowe spowodowały, iż grzechy wyzysku najbiedniejszej części społeczeństwa nigdy nie zostały przepracowane. Ta niewolnicza, pańszczyźniana bezczynność to cała kwintesencja interpretacyjna przewijające się w dziele Ziemkiewicza. Tak zwana niezbuntowaność polskiego chama to głównie jego bierność. Od początku w dziejach narodów co rusz do głosu dochodziły najuboższe warstwy społeczne, a rewolucje i bunty były częstym zjawiskiem. Natomiast ciemiężony polski lud pozostawał bierny i możemy wprawdzie wspomnieć o rabacji galicyjskiej, ale zryw ten był inspirowany głównie przez austriackiego zaborcę. Z całą pewnością możemy powiedzieć, że polski cham nie buntował się pomimo wielu krzywd jakich doświadczał z racji wszechobecnej pańszczyzny, ale przysłowiowy dziedzic nie był jego jedynym ciemiężycielem. Odkrywając genezę tego współzjawiska autor porusza bardzo dzisiaj drażliwy temat Żyda. Dekonspiruje przy tym swoisty trójkąt Pan, Żyd, chłop – taka konstrukcja obnaża Żyda, którym to Pan się wysługiwał. To on był często pośrednikiem między Panem i chamem, co było niestety iskrą zapalną dla przyszłych konfliktów między chłopem i Żydem. Głównie w żydowskich poczynaniach możemy upatrywać źródła przyszłych, nieszczęsnych pogromów. Jednakże dzisiejsza poprawność polityczna nie pozwala nam na snucie takich wniosków, jesteśmy uwikłani w narzucone nam schematy – możemy obrażać się na Pana i chłopa, na wszelki wypadek Żyda musimy zostawić w spokoju, postrzegając go jedynie jako przysłowiowego Jankiela z „Pana Tadeusza”. Ktoś dociekliwy może zapytać: „Dlaczego mamy się obrażać na biednego chłopa, skoro sprawcą jego nieszczęść był Pan, który równie bezlitośnie wykorzystywał pozycję Żyda?” W tym miejscu autor dochodzi po raz kolejny do konkluzji i sedna chama niezbuntowanego – otóż swoją pozycje i złe jego traktowanie (nawet przez dzisiejsze elity) zawdzięcza on właśnie dzięki swojej bierności i to on sam ponosi za to największą winę.

Chociaż cham przewija się prawie przez całą książkę Ziemkiewicza, to nie jest on jedynym bohaterem tej opowieści. Jak już wcześniej wspomniałem autor trochę chaotycznie, ale również drobiazgowo, prowadzi nas po zakamarkach „polskiego mentalu”, aż począwszy od czasów współczesnych. Przy tym wszystkim wyjaśniając jak dzisiaj oświecone elity interpretują demokrację: „Demokracja polega na tym, że większość wybiera władzę oświeconą, mądrą, na pewnym poziomie. Jeśli głosująca większość taką władzę odrzuca na rzecz nieoświeconej i nieposiadającej tytułu do rządzenia. To już nie jest demokracja, tylko „populizm”.

Tytuły kolejnych podrozdziałów mówią same za siebie. Nastrajają nas do odkrywczego czytania i zapewniają, że będzie tylko ciekawiej i kontrowersyjnie – równie dobrze każdy z nich byłby bardzo dobrym tematem nowego bloga, przykładowo:

„Autorytety na krawędzi załamania nerwowego”,
„Tęczowa tresura”,
„Tolerancja z natury”,
„Wytresowani na tęczowo”,
„Nacjonalizm czyli nie wiadomo co”.
To tylko niektóre z współczesnych zagadnień, z którymi próbuje zmierzyć się autor.

W rozdziale pt. „Pięćset lat przed Unią Europejską” rozprawia się między innymi z tak zwanym „urojonym kolonializmem”. Wskazuje nam źródła i przyczyny, dlaczego „fałszerze historii wrabiają nas w polski kolonializm”? Najciekawszym i chyba najbardziej spornym tematem tej lektury jest antysemityzm, o który cały czas posądzany jest autor tego dzieła. W rozdziale „Antysemityzm, z którego powinniśmy być dumni” spiera się ze zbrodnią w Jedwabnem punktując co rusz narrację Jana Tomasza Grossa w książce „Sąsiedzi”, która „(…) oparta została praktycznie na jednym źródle: spisanej relacji niejakiego Szmula Wasersztajna (używającego też nazwiska Stanisław Całka), a wówczas już nieżyjącego.” Dodatkowo krytycy książki udowodnili jego brak obecności na miejscu zbrodni.

Ziemkiewicz stara się w nim również dowieść, że polski antysemityzm był całkowicie inny niż niemiecki czy francuski. Przy czym po raz kolejny sięga po swoisty trójką Pan, Żyd, chłop by odkryć karty i udowodnić tym samym, że nie miał on podłoża rasowego, a był jedynie walką o przetrwanie. Swoje frustracje o bezpodstawne oskarżenia Polaków o antysemityzm, wyraża autor już na wstępie swojej książki: „A teraz byle łajza z Holandii czy Luksemburga pozwala sobie traktować nas jak małpy, które ledwo co zlazły z drzewa?! Stawiać nas do pionu, pouczać, wychowywać obietnicami szklanych paciorków i straszeniem „sankcjami”? Byle pętak z krajów, których okupacyjne rządy kolaborowały z Hitlerem, wyłapując swoich żydowskich obywateli i dostarczając ich Niemcom własnym transportem wprost do pieca, mądrzy się, że Polacy „mogli zrobić więcej dla ratowania żydowskich współbraci”?!”

W wędrówce po polskim mentalu pisarz stara się również obnażyć dotychczasowe elity polityczne i intelektualne, nikomu nie pozostaje dłużny, a najmocniej krytykuje tych dążących do tego: „żeby było tak jak na zachodzie”.
Mimo tak dogłębnej analizy naszego mentalu i argumentów iż nie jesteśmy „jakąś niedorobioną, zacofaną wersją innych nacji” autor nie stawia diagnozy. Twierdzi, że wschodni wzorzec narzucony nam kilkadziesiąt lat temu, ani system liberalnej demokracji w stylu zachodnim nam nie pasuje. Cały czas szukamy rodzimego wzorca, ale przestrzega nas przed szukaniem go w przedwojennej Polsce. Jak go stworzyć, jak wymyślić? Autor „Chama zbuntowanego” jak sam twierdzi nie wie, nie jest na tyle mądry.

„ …książka, którą państwu przedstawiam, rodziła się znacznie dłużej, niż była pisana. Jest ona nie zawaham się tak tego ująć, skutkiem mojego wieloletniego, praktycznie od pierwszych pisarskich prób, „chorowania na Polskę”, stałego zastanawiania się nad nią”.

Czytelnik, który zetknął się już z twórczością Rafała Ziemkiewicza zapewne dużo wcześniej zdiagnozował chorobę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy zapewne chciałby zamieszkać w raju, ale czym tak naprawdę jest raj? Każdy z nas inaczej postrzega to zjawisko, dla jednego będzie to wieczny błogostan albo życie bez trosk, a dla innych wyobrażenie mitycznego ogrodu będzie się sprowadzać do leniuchowania pod kokosowymi palmami nad oceanicznym brzegiem, jeszcze ktoś inny będzie wyobrażał sobie świat bez chorób i wojen, natomiast dla człowieka żyjącego w skrajnej nędzy codzienna porcja strawy i w konsekwencji tego pełny brzuch może być rajskim spełnieniem. Inaczej jednak widział raj dziewięćdziesiąt lat temu na kartach swojej powieści „Nowy wspaniały świat” Aldous Huxley i choć stworzony przez niego nowy świat od razu nasuwa czytelnikowi skojarzenia z ziemskim rajem, to tylko efekt poboczny. Autor nie tworzy nowej arkadii, pomimo że czytelnik ma nieodparte tego wrażenie. Świat Huxleya to antyutopia w pełnym tego słowa znaczeniu. Hedonistyczny eden pozbawiony konfliktów, chorób i trosk zamieszkały przez zmodyfikowany ludzki gatunek, społeczeństwo subtelnie zorganizowane i podporządkowanie systemowi władzy.
Zacznijmy jednak od początku, akcja powieści toczy się w roku 2541 czyli w 632 roku nowej Ery Forda. Dzisiejszy czytelnik może tylko podziwiać kunszt autora, który tak sprawnie umiał wykorzystać ówczesną pozycje Henry’ego Forda, człowieka który zrewolucjonizował produkcję samochodów, wprowadzając ruchomą taśmę produkcyjną. Analogia jest prosta, tak jak na linii produkcyjnej montowano fordowski model T, tak w powieści Huxleya powstawał obywatel Republiki Świata. Człowiek podobny do mrówki i pszczoły, schematycznie zaprogramowany i co więcej szczęśliwy.

Na wstępie powieści autor przenosi nas do Ośrodku Rozrodu i Warunkowania w Londynie Centralnym, gdzie niczym w fordowskiej fabryce produkuje się społeczeństwo. Biologia rządzi tu na całego, nowoczesny proces zapładniania bez żeńskiego udziału pozwala dzięki procesowi bokanowskiego na pełną standaryzację mężczyzn i kobiet, czyli uzyskanie identycznych osobników, a co za tym idzie podstawowych czynników stabilności społecznej.

„(…) jajo zbokanowizowane będzie pączkować, mnożyć się, dzielić. Od ośmiu do dziewięćdziesięciu sześciu pączków, a każdy pączek rozwinie się w doskonale ukształtowany embrion, każdy embrion w pełnego osobnika dorosłego. Tak iż w miejsce jednego człowieka będzie powstawało dziewięćdziesięciu sześciu. Postęp.”

Aby było ciekawiej nawiązując do fordowskiej analogii ludzi produkuje się tak jak samochody od modeli ekskluzywnych do tych najtańszych dla ludu. System kastowy jest nam znany od zarania dziejów i tego Huxley nie zmienia w swoim dziele. Tworzone społeczeństwo w Ośrodku Rozrodu i Warunkowania w trakcie produkcji dzieli się na kasty zaczynając od inteligentnych Alf przeznaczonych do wyższych celów, kończąc na Epsilonach mało co rozumiejących osobnikach przeznaczonych do prostych prac fizycznych. Ludzie zaś należący do jednej kasty według założeń Republiki Świata „wspólność, identyczność, stabilność” dzięki procesowi Bokanowskiego - kilkudziesięciokrotnego powielania zarodków, są bardzo podobni do siebie. Na masowej produkcji ludności się nie kończy, człowieka niczym w kolejnym ciągu technologicznym trzeba ukształtować na miarę potrzeb ogółu społeczeństwa, a co najważniejsze stworzyć mu iluzję szczęścia. W Haxleyowskim świecie każdy ma być szczęśliwy tak jak w przysłowiowym raju. Jak sprawić jednak aby tak zróżnicowane społeczeństwo pod względem fizycznym jak i umysłowym było szczęśliwe?

„(…) - to jest cała tajemnica szczęścia i cnoty. Lubić to, co się musi robić. Wszelkie warunkowanie zmierza do jednej rzeczy: do sprawienia, by ludzie polubili swe nieuniknione przeznaczenie społeczne”

Osiągnięcie iluzorycznego szczęścia nabywa się mozolnym, długim procesem warunkowania. Proces ten rozpoczyna się od zarodka. Na tym etapie produkuje się ludzi odpornych na upał, czyli przyszłych górników, hutników, pracowników tropikalnych odpornych na tyfus i śpiączkę, chemików, inżynierów, astronautów, ludzi już z nabytymi predyspozycjami do danego zawodu. Wzorem eksperymentów Iwana Pawłowa warunkuje się przyszłe elity i co ważniejsze niższe kasty. Nadrzędnym celem takich działań jest pełna kontrola zachowania przyszłych pokoleń. Na tym jednak nie koniec. Kolejna faza formowania „szczęśliwego przyszłego życia” rozpoczyna się od wieku niemowlęcego. Programuje się osobniki w szczególny sposób: „Do tych celów potrzeba słów, lecz słów nie angażujących rozumu. Krótko mówiąc, potrzeba hipnopedii.(…) Do chwili przebudzenia zostanie im to powtórzone jeszcze ze czterdzieści lub pięćdziesiąt razy, potem znowu w czwartek i sobotę. Sto dwadzieścia powtórzeń trzy razy na tydzień przez trzydzieści miesięcy.”

Na tym jednak się nie kończy, hipnopedia to tylko przedsionek piekła, odruchy trwale warunkowane kształtuje się u najmłodszych w bardzo brutalny sposób, bowiem to ból i rozkosz mają wyznaczyć przyszłą drogę danego osobnika i wmówić im, że to ona jest najwłaściwsza i to ona przyniesie upragnione szczęście. Tak zmodyfikowany człowiek niczym mrówka w mrowisku będzie kolejnym trybikiem sprawnie pracującej społecznej maszynie.

„Wiedza o szczegółach bowiem, jak każdy wie, przydaje cnót i szczęśliwości, wiedza ogólna zaś to dla umysłu zło konieczne. Nie filozofowie, lecz pracowite mrówki i zbieracze znaczków tworzą kręgosłup społeczny”.

Nowy wspaniały świat Huxleya obrazuje nam skrajną antyutopię, pozorny raj stworzony w nowym świecie, imaginację społeczeństwa szczęśliwego, zaprojektowanego w przerażający sposób. W dalszej części powieści autor kreśli codzienne życie tej negatywnej utopii, śledzimy losy głównych bohaterów, których nawet pozornie błahe dylematy rozwiązywane są przy pomocy ciągle zażywanego, kojącego i dającego szczęście narkotyku o nazwie Soma. Społeczna inżynieria musi działać bez zarzutu, zdarzające się błędy w systemie są natychmiast naprawiane Somą albo innymi środkami np. alienacją jednostki.
Iluzoryczny raj, w którym hasłem przewodnim jest „wspólność, identyczność, stabilność” to obraz społeczeństwa zaprojektowanego w każdym calu dzięki rewolucji biologicznej. Huxley tworzy wizje świata, który dzięki biotechnologii jest w stanie diametralnie zmienić nasze życie. Czy wierzył w to? Ten ponury obraz pokazuje, że rewolucja generuje zmiany społeczne na niebywałą skalę. Zło i dobro idą w parze, zalecana swoboda seksualna i powszechna antykoncepcja eliminują przyszłe potomstwo, a rodzina jako podstawowa komórka społeczna czy pojęcie domowego ogniska nie istnieje, wszyscy są całkowicie wolni, miłość to wynaturzenie, a prokreacyjny akt seksualny jest skandaliczny. Pojęcie każdy dla każdego wpajane i realizowane jest od najmłodszych lat. Dylematy i problemy załatwia farmakologia, zastępuje ona również religię, której już nie ma, to co dzisiaj marzy się oświeconym elitom czyli całkowita sekularyzacja w Republice Świat w pełni zrealizowano. Religię zastąpiono narkotykiem Somą. Oto nowy wspaniały świat bez zmartwień, trosk, chorób, starości.

Huxleyowska wizja sprzed prawie wieku idealnie odzwierciedla dzisiejsze trendy, to co w czasach autora było w dużej mierze fantastyczną mrzonką, dzisiaj spełnia się na naszych oczach, jedyny zgrzyt to „identyczność”, którą dzisiaj zastępujemy wielokulturowością i różnorodnością. Jednak nie do końca jestem przekonany, czy dzisiejszą kosmetykę społeczną prowadzącą w dużej mierze do zniszczenia poczucia przynależności narodowej w konsekwencji nie moglibyśmy pokrętnie nazwać identycznością. Pomimo iż proroctwa Aldousa Huxleya nie są diagnozą na lepszy świat, to obserwujemy je w naszym życiu: postępująca inżynieria genetyczna, ucieczka przed starzeniem, bezwzględna wiara w farmakologię, powszechna kontrola narodzin, aborcja, eutanazja, swoboda seksualna, zrywanie więzów uczuciowych, bardzo wczesna edukacja seksualna, deprecjonowanie rodziny, eliminowanie religii z życia, skrajne popadanie w groteskową poprawność polityczną to już przedsionek nowej Republiki Świata.
Dzisiejszy świat choć daleki jeszcze od wizji Huxleya przez wydarzenia z ostatnich dwóch lat w zastraszającym tępię zbliża się do niej, a wielcy tego świata tylko utwierdzają nas w tym przekonaniu. Tak jak u Huxleya prym wiodła biologia, dzisiaj kierunek naszego życia niejednokrotnie wyznaczają koncerny farmaceutyczne. Śledząc losy naszego świata, który od pewnego czasu stał się globalną wioską można by pokusić się o stwierdzenie, że to antyutopijne dzieło Huxleya możemy dzisiaj nazwać mianem dystopii. Różnica oddzielająca bowiem te dwa gatunki od dnia wydania do dzisiaj wyraźnie się zaciera. To co kiedyś było czystą fantazją autora, dzisiaj jest już na wyciągnięcie ręki, a wizja przyszłości jaką funduje nam autor w wielu aspektach to już nasza rzeczywistość.

Każdy zapewne chciałby zamieszkać w raju, ale czym tak naprawdę jest raj? Każdy z nas inaczej postrzega to zjawisko, dla jednego będzie to wieczny błogostan albo życie bez trosk, a dla innych wyobrażenie mitycznego ogrodu będzie się sprowadzać do leniuchowania pod kokosowymi palmami nad oceanicznym brzegiem, jeszcze ktoś inny będzie wyobrażał sobie świat bez chorób i wojen,...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika jo-hannes

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
40
książek
Średnio w roku
przeczytane
3
książki
Opinie były
pomocne
227
razy
W sumie
wystawione
35
ocen ze średnią 8,0

Spędzone
na czytaniu
256
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
4
minuty
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]