-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać1
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Cytaty z tagiem "kolumbia" [10]
[ + Dodaj cytat]Spotkałem w Tierralta w departamencie Córdoba wieśniaków pomstujących na latyfundystów i paramilitarnych, którzy wygnali ich z ziemi, a zarazem od tych samych ludzi słyszałem hymny na cześć prezydenta [Kolumbii] Uribe za to, że jego rząd dawał im zasiłki, a w ich rejonie zbudowano tyle dróg. Niektóre z owych dróg budowano, żeby Uribe mógł wygodnie dojeżdżać do swoich posiadłości. Wieśniacy nie dostrzegali związku między własnym losem wygnańców a polityczną proweniencją prezydenta i jego powiązaniami z oprawcami, którzy zdewastowali ich życie.
Bezkarność władzy ma w Kolumbii długą tradycję, jest niestety częścią tutejszej kultury politycznej, mówi Zuleta, którego jeden dziadek był prezydentem kraju, a drugi prezesem Sądu Najwyższego.
Śledztwo prokuratury wykazało, że [kolumbijscy] wojskowi z udziałem cywilnych pośredników oferowali młodym mężczyznom z dzielnic nędzy rzekomo dobrze płatną pracę w innym regionie kraju, a następnie zabijali ich i przedstawiali jako pokonanych w walce partyzantów. Na mocy przyjętej przez rząd instrukcji numer 29 z 17 listopada 2005 za pojmanie lub zabicie członków nielegalnych grup zbrojnych oficerowie i żołnierze mieli dostawać specjalne premie.
Z wyobraźnią mojej babci telewizja kolumbijska nie mogła konkurować. Teraz, po latach, przypominając sobie babcię i jej słuchowiska, dochodzę do wniosku, że człowiek utracił zdolność wyobrażania sobie, tak jak utracił zdolność liczenia; musi się posługiwać obrazem, tak samo jak musi korzystać z kalkulatora. Babcia miała rację: telewizja to krok wstecz, niezrównane głupstwo.
Kolumbia była jeszcze w roku 1966 w 95 procentach katolicka, była to zasługa państwa, które, poprzez swoją konstytucję, zapobiegało rozpowszechnianiu się sekt protestanckich; była to bezcenna pomoc dla Kościoła katolickiego! (…) Lecz w Kolumbii już się to skończyło! To podstawowe prawo zostało zniesione na życzenie Watykanu, poprzez zastosowanie wolności religijnej Soboru Watykańskiego II! Na skutek tego sekty mnożą się teraz bardzo szybko; a ci biedni i prości ludzie są bezbronni w obliczu propagandy sekt protestanckich, zepsutych przez pieniądze i środki sekt, które bez przerwy przybywają, aby indoktrynować analfabetów. Niczego nie dodaję. Czy zaprawdę nie jest to prawdziwy ucisk sumień, coś protestanckiego i masońskiego? Oto jak się kończy tak zwana wolność religijna soboru!
Kolumbia to kraj ludzi twardych, surowych, w którym kolejne pokolenia wychowały się w kulcie przemocy.
Biedny surrealizm rozpada się na kawałki wobec rzeczywistości Kolumbii.
W wojnie domowej w Kolumbii tacy sami biedacy zasilali armię rządową, paramilitarne i partyzanckie grupy zbrojne. Dla polityków, którzy wojnę prowadzili, byli mięsem armatnim - pobór był obowiązkowy. Jako poborowi nie mieli wyboru. Inni biedacy szli do partyzantki i paramilitarnych, to znaczy pchali się pod kule do pewnego stopnia dobrowolnie. Owo "dobrowolnie" jest jednak mocno warunkowe. Chwytali za broń, bo wygnano ich z ziemi, więc nie mieli nic do stracenia, względnie liczyli na żołd w nielegalnych grupach zbrojnych. Inaczej zarobić nie potrafili albo nie byli w stanie zarobić tyle, żeby pomóc swoim rodzinom. Jeszcze jedna strona desperacji, braku hamulców i myślenia na krótki dystans. "Gdyby do wojska powoływano chłopaków z klasy średniej, ta wojna skończyłaby się dawno" - oświecił mnie kiedyś przenikliwy student nauk politycznych z Bogoty.
(…) przemoc w Kolumbii jest czymś, z czym spotkał się niemal każdy jej mieszkaniec, a wrażliwość na ludzkie cierpienie znacznie odbiega tu od tej, jaką mamy zaszczepioną my, Europejczycy.
Na zewnątrz Kolumbia kradnie i morduje, wewnątrz tworzy prawo. Jedno wynika z drugiego, jest jego echem. Wszystko określono prawem, wszystko obłożono podatkiem, wszystko sparaliżowano. Nie poruszy się liść na drzewie ani nie powieje w Kolumbii wietrzyk bez zapłacenia ustalonego prawem podatku. Prawo ma uspokajać sumienia członków kongresu – niech im się zdaje, że pracują. A podatek – utrzymywać jakiegoś biurokratę, który drapie się po nadętym brzuchu za swoim biurkiem i z zarozumiałą nieudolnością wzbrania drzewu poruszać się, a wiatrowi swobodnie wiać. Gdyby było milion mniej praw, milion mniej podatków, milion mniej chamskich urzędasów, to może my – zwykli śmiertelnicy, którzy ledwo wiążemy koniec z końcem, postaralibyśmy się zarobić tyle, żeby kupić złodziejowi z Bagdadu dwa perskie dywany: jeden dla senatu – nie musiałby się wstydzić – a drugi dla nas, do latania. Póki co, senat i izba niższa dalej produkują prawa z wytrwałością hiszpańskiej maszyny wyciskającej churros, my zaś żyjemy jak w filmie: uchylając się z jednej strony przed podatkami, z drugiej – przed zbłąkanymi kulami w czasie napadu albo przed złością kierowcy.