-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać1
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać1
-
Artykuły10 gorących książkowych premier tego tygodnia. Co warto przeczytać?LubimyCzytać3
-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
Cytaty z tagiem "angola" [3]
[ + Dodaj cytat]
-[...] Chodzi mi o to, że czasami na pewno zmyślasz jakieś zdania z tych telenowel, których nigdy nie widziałeś...
- Nie mam w zwyczaju zmyślać.Po prostu zdarza się, że trzeba dokonać pewnej adaptacji.
- Niby co to ma być, ta 'adaptacja'?
- No,to jest wtedy, kiedy trochę podrasowujesz dowcip... Historia na tym zyskuje i bardziej się podoba słuchaczom.
- No to moje babcie chyba często dokonują adaptacji.
W Europie, powiedział, uczyli mnie, że front to okopy i zasieki, które tworzą wyraźną i wiadomą linię. Front na rzece, wzdłuż drogi albo od wioski do wioski. Można to wykreślić ołówkiem na mapie, można pokazać palcem w terenie. A tutaj front jest wszędzie i nigdzie. Ta ziemia jest zbyt wielka, a ludzi zbyt mało, żeby istniał liniowy front. To świat dziki i nie urządzony, trudno z nim współżyć. Nie ma wody, bo tu dużo pustyń. Nie można dłużej zatrzymać się tam, gdzie nie ma źródeł, a źródło od źródła daleko. Tu, gdzie stoimy, jest woda, a następna woda dopiero sto kilometrów dalej. Każdy oddział trzyma się swojej wody, bo inaczej zginie. Jeżeli między jedną wodą a drugą jest sto kilometrów odległości, to ta przestrzeń jest niczyja, nikogo tam nie ma. Więc front u nas nie jest liniowy, tylko punktowy i w dodatku ruchomy. Są setki frontów, bo są setki oddziałów. Każdy oddział jest frontem, potencjalnym frontem. Jeżeli nasz oddział zderzy się z oddziałem przeciwnika, to dwa potencjalne fronty zamienią się we front realny: następuje bitwa. Teraz jesteśmy trzyosobowym frontem potencjalnym, który zmierza na północ. Jeżeli wpadniemy w zasadzkę, staniemy się frontem realnym. To jest wojna zasadzek. Na każdej drodze, w każdym miejscu może być front. Można objechać ten kraj i wyjść cało, a można zginąć na najbliższym metrze. Nie ma zasady, nie ma metody. Wszystko zależy od szczęścia i przypadku. Jest wielki bałagan na tej wojnie. Nikt dokładnie nie orientuje się w sytuacji.
Nie wiem, czy zdarzył się kiedyś wypadek, żeby całe miasto przepłynęło ocean, ale tym razem tak właśnie było. Miasto wypłynęło w świat, w poszukiwaniu swoich mieszkańców. Byli to dawni mieszkańcy Angoli, Portugalczycy, którzy rozproszyli się po Europie i Ameryce. Część z nich udała się do Południowej Afryki. Wszyscy oni wyjechali z Angoli w pośpiechu, uciekając przed pożogą wojenną, przekonani, że w kraju tym nie będzie więcej życia i że pozostaną tylko cmentarze. Ale zanim wyjechali, zdążyli jeszcze zbudować w Luandzie drewniane miasto, do którego zapakowali wszystko, co było w mieście kamiennym. Na ulicach pozostało tylko tylko tysiące samochodów pokrytych kurzem, które zjadała rdza. Pozostały też mury, dachy, asfalt na jezdniach i żelazne ławki na bulwarze.