-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński41
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Cytaty z tagiem "żałoba miłosna" [3]
[ + Dodaj cytat]W trakcie faktycznej żałoby to „sprawdzian rzeczywistości” pokazuje mi, że obiekt miłości przestał istnieć. W żałobie miłosnej obiekt nie jest ani martwy, ani oddalony. To ja decyduję, że jego obraz musi umrzeć (i tę śmierć nawet będę przed nim skrywał). Póki trwać będzie ta dziwna żałoba, póty będę musiał znosić dwa przeciwstawne nieszczęścia: cierpieć, że inny jest obecny (i wbrew sobie nadal mnie rani), i smucić się tym, że umarł (taki przynajmniej, jakim go kochałem). Przeto niepokoję się (starym zwyczajem), że telefon nie dzwoni, lecz zarazem muszę sobie powiedzieć, że ta cisza jest tak czy owak niekonsekwentna, gdyż postanowiłem odbyć żałobę po zamartwianiu się: telefonować miał do mnie tylko obraz miłosny; gdy obraz ten znika, telefon, dzwoniący czy też nie, znów staje się błahostką. (Czy najbardziej czułym punktem tej żałoby nie jest to, że muszę utracić język – język miłosny? Koniec z „kocham cię”).
Póki żałoba po obrazie mi nie wychodzi, póty wypełnia mnie lękiem, lecz kiedy jest udana, czyni mnie smutnym. Jeśli wygnanie z Wyobraźni jest konieczną drogą ku „wyleczeniu”, trzeba przyznać, że postęp jest tutaj smutny. Smutek ten nie jest melancholią – lub najwyżej melancholią niekompletną (w żadnym razie nie kliniczną), gdyż o nic siebie nie oskarżam ani nie jestem zdruzgotany. Mój smutek należy do tej odmiany melancholii, w której utrata ukochanej osoby pozostaje abstrakcyjna. Brak podwojony: nie mogę nawet zaangażować się w swoje cierpienie jak wówczas, gdy cierpiałem z miłości. W owym czasie pragnąłem, marzyłem, walczyłem: przed sobą miałem pewne dobro, tyle że dobro opóźnione, wstrząsane nieszczęśliwymi trafami. A teraz żadnego odzewu: wszystko jest pełne spokoju, i tak jest gorzej. Choć usprawiedliwiona ekonomią straty – obraz umiera po to, bym żył – żałoba miłosna pozostawia jakieś resztki: pewien zwrot powraca bez przerwy: „Jaka szkoda!”.
Nie żebym wyobrażał sobie, iż znikam, nie wywołując żalu: nekrologię mam zapewnioną: raczej chodzi o to, że gdzieś za żałobą, której nie przeczę, widzę życie innych trwających nadal, niezmiennie; widzę ich, tkwiących nadal w swych zajęciach, rozrywkach, problemach, jak bywają w tych samych miejscach, u tych samych przyjaciół; nic się nie zmieni w rozkładzie ich egzystencji. Z miłości, z obłędnego wyniesienia w Zależność (absolutnie potrzebuję innego), wynurza się okrutnie układ przeciwny: nikt nie potrzebuje mnie naprawdę.