cytaty z książek autora "James Bowen"
Zwierzęta żyją krócej niż ludzie i dlatego mam zamiar cieszyć się każdym dniem z Bobem. A gdy nadejdzie czas pożegnania, mój kot nadal będzie żył w książkach, które dzięki niemu napisałem.
Zbyt długo odczuwałem dominujący brak tych trzech rzeczy - wiary, nadziei i miłości. A potem, nagłym zrządzeniem losu, wszystkie trzy zostały mi ofiarowane. W osobie przekornego, wesołego, mądrego, niekiedy marudnego, lecz nieodstępującego mnie na krok kocura, który odmienił moje życie.
Był przy mnie gdy, gdy odzyskiwałem wiarę: w siebie samego i w świat. Pokazał mi nadzieję, gdy naprawdę zaczynałem już wątpić, czy ona w ogóle istnieje. Lecz nade wszystko obdarzył mnie bezwarunkową miłością, której każdy z nas potrzebuje.
Przeczytałem gdzieś takie słynne zdanie: każdego dnia dostajemy drugą szansę. Wystarczy tylko po nią sięgnąć - ale zwykle tego nie robimy [s.7].
Często sobie myślałem, że jesteśmy bratnimi duszami, liżącymi wspólne rany po bolesnej przeszłości. Ofiarowałem mu swoje towarzystwo, jedzenie i ciepłe miejsce, gdzie mógł złożyć głowę do snu, on zaś dał mi w zamian nadzieję, sens życia, w które wprowadził lojalność, miłość i poczucie humoru. Oraz odpowiedzialność, której przedtem nie znałem. Postawił przede mną nowe cele i pomógł spojrzeć na świat innymi oczami.
Koty – podobnie jak większość zwierząt – świetnie wyczuwają rozmaite zjawiska pogodowe. Na przykład potrafią przewidzieć trzęsienie ziemi albo tsunami. Podobno ma to związek z ich wrażliwością na ciśnienie atmosferyczne. Wykrywając zmiany zachodzące w powietrzu, domyślają się, że idzie załamanie pogody.
Bob najwyraźniej miał tę umiejętność, bo zawsze, wiedział, kiedy zbierało się na deszcz. Nie chcąc zmoczyć sobie futerka, często zwijał się w kłębek, gdy mieliśmy wyjść na dwór, choć nic na niebie nie zapowiadało jeszcze ulewy. Kropić zaczynało dopiero godzinę lub dwie później, gdy byłem już na ulicy. Bez kota.
Będąc z Bobem, sporo się nauczyłem. Nie miałem wielu nauczycieli w swoim życiu, a radą tych, którzy chcieli mną pokierować, wzgardziłem. Zawsze wiedziałem lepiej albo tak sobie przynajmniej wyobrażałem. (...) Nauczył mnie równie dużo, jeśli nie więcej, niż wszyscy ludzie, jakich znałem. Od dnia naszego spotkania udzielił mi lekcji z tylu przedmiotów: odpowiedzialności, przyjaźni, bezinteresowności. I pomógł pojąć to, czego nigdy tak naprawdę nie rozumiałem: rodzicielstwo.
(...) Opieka nad Bobem uświadomiła mi, co czuje ojciec. I że rodzicielstwo to przede wszystkim nieustający niepokój.. Ciągle drżałem o zdrowie Boba, pilnowałem go, gdy wychodziliśmy na ulicę, lub zwyczajnie troszczyłem się o to, by nie cierpiał głodu i chłodu. Życie opiekuna jest pełne zmartwień.
Słowo "kot" słyszałem już chyba we wszystkich językach świata, od afrikaans do walijskiego. Po czesku kocka, po rosyjsku - koszka, po turecku - kedi. Ale najbardziej lubiłam chińskie mao. Czyż to nie nadzwyczajne, że przywódcą tego narodu był kot?!
Ślepi co patrzą, a nie widzą. W dniach i tygodniach, które przyszły potem, zaczęło do mnie docierać, że nie chciałem lub zwyczajnie nie umiałem zobaczyć czegoś, co było oczywiste. Bob nie tylko nie zamierzał mnie opuścić, ale robił dosłownie wszystko, by uśmierzyć mój ból i pomóc mi wyzdrowieć. Dał mi przestrzeń, której potrzebowałem, gdy pragnąłem być sam, jednocześnie zaś – zupełnie bez mojej wiedzy – nadal się mną opiekował (...) Żadnej z tych rzeczy nie zauważyłem. A co gorsza, zawsze kiedy Bob chciał mi pomóc albo mnie pocieszyć, odpędzałem jego. Obiecałem sobie już nigdy o tym nie zapomnieć.
Możesz ściągnąć kota z ulicy, ale nie zdołasz wyciągnąć ulicy z kota.
Nielekko się pracuje na ulicy. Ludzie w przeciwieństwie do losu, nie chcą Ci dać żadnej szansy.
Ale w Covent Garden odkryłem, że Bob ma nadprzyrodzony dar zwracania na nas uwagi. Ludzie chcieli go oglądać i nagle zapominali, że czas to pieniądz. Jakby mój kot dawał im wytchnienie, ciepło i przyjaźń, których tak bardzo było pozbawione ich spędzane w biegu, bezosobowe życie. Jestem pewien, że wielu klientów kupowało ode mnie czasopismo w podzięce za tę magię chwili.”.
Ciągle słyszę, że Brytyjczycy to "miłośnicy zwierząt". Nie widziałem tu za wiele tej miłości, słowo daję. Sposób, w jaki niektórzy traktują czworonogi, przyprawia mnie o mdłości.
Życie na londyńskich ulicach odziera z godności i odbiera tożsamość - pozbawia Cię wszystkiego, naprawdę. Najgorsze jest to, że stajesz się nikim w oczach innych. Jeśli mieszkasz na ulicy, właściwie nie istniejesz.
Bob wywrócił do góry nogami całe moje życie. Nagle wziąłem na siebie dodatkową odpowiedzialność. Czyjeś zdrowie i szczęście zależały tylko ode mnie.
Dla narkomana minuty są godzinami, godziny dniami. Wszystko staje się nieważne: człowiek traci poczucie czasu i martwi się jedynie wówczas, gdy potrzebuje kolejnej działki. Reszta się nie liczy.
Sam nie wiem dlaczego, ale przyjęcie odpowiedzialności i podjęcie się opieki nad kocurem wyrwało mnie z odrętwienia. Czułem się, jakbym miał teraz nowy cel w życiu - mogłem zrobić coś dobrego nie dla siebie, lecz dla innej istoty.
W samo Boże Narodzenie Bob raczej się bawił papierem ozdobnym niż prezentami. Podgryzał go i tarzał się z nim po dywanie. A ja mu w tym nie przeszkadzałem. Całe popołudnie spędziłem przed telewizorem i grając na konsoli. Potem wpadła Belle. To były prawdziwe rodzinne święta".
Jak głosi stare przysłowie, mądry człowiek nie cierpi z powodu rzeczy, których nie ma, tylko wdzięczny jest za to, co otrzymał od losu.