cytaty z książki "Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wojna jest skutkiem inteligencji i głupoty. Ludobójstwo jest wynikiem zwyrodnienia inteligencji. [Innocent Rwililiza]
Sądzę, że to niewłaściwe powierzać trudną misję pojednania tylko czasowi i ciszy.
Często żałuję czasu, jaki marnuję na myślenie o złu. Mówię sobie, że ten strach odbiera nam czas darowany przez szczęście.
Ludobójstwo popycha do izolacji ludzi, którzy nie zostali popchnięci do śmierci.
Czytałem, że po każdym ludobójstwie historycy wyjaśniają, iż będzie ostatnie. Ponieważ już nikt nie będzie mógł się zgodzić na coś podobnego. To kpina. Ludzie odpowiedzialni za ludobójstwo w Rwandzie to nie jacyś biedni i ciemni rolnicy ani okrutni alkoholicy z interahamwe; to ludzie wykształceni. To profesorowie, politycy, dziennikarze, którzy wyjechali do Europy, by studiować historię Rewolucji Francuskiej i nauki humanistyczne. To ci, którzy podróżowali, którzy zapraszano na konferencje i którzy przyjmowali białych na kolacji w swych willach. Intelektualiści, którzy mieli biblioteki sięgające sufitu.
(...) zbyt wielu ludzi już nie ma i nie mogą wyrazić swego zdania, a mnie los pozwolił wypowiadać słowa.
Musimy jedynie powrócić do życia, ponieważ ono tak zdecydowało. Trzeba pilnować, żeby parcele nie zarosły cierniami; trzeba żeby nauczyciele wrócili do szkolnych klas; żeby lekarze troszczyli się o chorych w ambulatoriach.
Wykształcenie jest niezbędne, by zorientować się w otaczającym nas świecie. Ale nie czyni człowieka lepszym, czyni go bardziej skutecznym. Jeśli ktoś chce nakłonić do zła, będzie mu łatwiej, jeśli zna ludzkie skłonności, jeśli zgłębi ludzką moralność, zbada socjologię. [Innocent Rwililiza]
Ludobójstwo to nie byle chwast wyrosły na dwóch czy trzech cienkich korzonkach; tylko na węźle korzeni, które długo gniły pod ziemią i nikt ich nie zauważył. [Claudine Kayitesi]
Owijaliśmy nasze lęki liśćmi ciszy.
Odtąd patrzę na gorzki czas, który przede mną płynie, jak na wroga. Boli mnie, że jestem związana z tym życiem, które nie było mi pisane. Kiedy w rozmowach z sąsiadami zastanawiamy się, dlaczego ludobójstwo wybrało małą plamkę Rwandy na mapie Afryki, nasza dyskusja się plącze i nigdy nie dochodzimy do sensownych wniosków.
W rodzinach urwały się więzi, jakby teraz każdy chciał wykorzystać wyłącznie dla siebie tę resztkę życia, która mu została.
Żyliśmy jak obłąkani. Czas o nas zapomniał. Pewnie dalej płynął dla innych, dla Hutu, dla cudzoziemców, dla zwierząt, ale nie chciał już płynąć dla nas. Czas nas zlekceważył, bo już w nas nie wierzył, i w konsekwencji my nie spodziewaliśmy się po nim niczego. Więc nie czekaliśmy na nic.
Moje życie zboczyło z drogi, sąsiaduję teraz z zupełnie innymi ludźmi, wykonuję inną pracę niż ta, o której myślałam, lecz chcę być tą samą osobą. Nie szukam w ludobójstwie pretekstów, by z czegoś zrezygnować czy się usprawiedliwiać. Nie wiem, czy może pan to zrozumieć.
Dziś, kiedy słucham radia, dowiaduję się, że biali wysyłają wojskowe samoloty, gdy tylko robi się zamieszanie w Iraku czy Jugosławii. W Rwandzie przez trzy miesiące wycinało się ludzi, a biali przysyłali tylko dziennikarzy, by mogli fotografować.
Wszystko go ciekawi, ludzie i inne kraje, lecz skupia się na jednym, próbuje zrozumieć, co właściwie przeżył, choć wie, że jest to z góry skazane na porażkę.
W naszym wnętrzu kryje się jakaś naturalna chęć przeżycia, która nie chce słuchać nikogo.
Jednak cieszę się, że jestem Tutsi. Inaczej byłabym Hutu.
Myślę zresztą, że nikt nie napisze nigdy całej prawdy o tej dziwnej tragedii; ani profesorowie z Kigali czy z Europy, ani intelektualiści albo politycy. Każde wyjaśnienie tego, co się zdarzyło, będzie się chwiało jak stół na nierównych nogach. Ludobójstwo to nie byle chwast wyrosły na dwóch czy trzech cienkich korzonkach; tylko na węźle korzeni, które długo gniły pod ziemią i nikt ich nie zauważył.
To co się stało w Nyamacie, w kościołach, na bagnach i wzgórzach, to były nieprawdopodobne wyczyny bardzo zwykłych ludzi. Oto dlaczego to mówię. Dyrektor szkoły i szkolny inspektor z mojego sektora brali udział w rzeziach, zabijając nabity gwoździami pałkami. Dwaj koledzy nauczyciele, z którymi kiedyś piłem piwo i wymieniałem uwagi na temat uczniów, też maczali w tym palce, że się tak wyrażę. Pewien ksiądz, burmistrz, zastępca prefekta, lekarz zabijali własnymi rękami. Ci wykształceni ludzie nie żyli w czasach królów Batutsi. Nikt ich nie okradł ani nie szykanował, nikt niczego od nich nie żądał. Noslili bawełniane spodnie z kantem, odpoczywali po pracy, jeździli samochodami lub na motorowerach. Ich żony nosiły biżuterię i znały miejskie zwyczaje, ich dzieci chodziły do szkół białych.
Ci światli ludzie byli całkiem spokojni i nagle zakasali rękawy, by chwycić maczetę. Więc dla kogoś takiego jak ja, kto przez całe życie uczył przedmiotów humanistycznych ci zbrodniarze pozostaną straszliwą tajemnicą.
(...)wielu ludzi, którzy uniknęli maczety, zapadało na śmiertelne choroby. Wstawaliśmy rano i widzieliśmy, jak leżą obok nas sztywni w swoim śnie. Bez słowa pożegnania, bez ostatniego podarunku od losu, który pozwoliłby nam po ludzku ich pożegnać.
Tata był skromnym nauczycielem, mama uprawiała pole. Z rodziny ze strony ojca tylko ja zostałem przy życiu. Z rodziny ze strony matki też tylko ja ocalałem. Już nie pamiętam, ilu miałem braci i sióstr, starszych albo młodszych, bo zbyt mi ciąży tak wielka liczba zabitych, moja pamięć nie radzi już sobie z liczbami. Zresztą w szkole też jestem przez to opóźniony.
Ci wykształceni ludzie nie żyli w czasach królów Batutsi. Nikt ich nie okradł ani nie
szykanował, nikt niczego od nich nie żądał. Nosili bawełniane spodnie z kantem, odpoczywali po pracy, jeździli samochodami lub na motorowerach. Ich żony nosiły biżuterię i znały miejskie zwyczaje, ich dzieci chodziły do szkół białych.
Ci światli ludzie byli całkiem spokojni i nagle zakasali rękawy, by chwycić maczetę.
Więc dla kogoś takiego jak ja, kto przez całe swoje życie uczył przedmiotów
humanistycznych, ci zbrodniarze pozostają straszliwą tajemnicą.
Ludobójstwo zmieni życie wielu pokoleń Rwandyjczyków, a jednak nie wspomina się o nim w szkolnych podręcznikach. Nigdy nie czujemy się swobodnie, mówiąc o tych niuansach. Przynależność etniczna do pewnego stopnia przypomina aids, im mniej się o niej mówi, tym więcej czyni spustoszeń.