cytaty z książki "Opowieść o miłości i mroku. Powieść autobiograficzna"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Może nasza wolność ogranicza się do tego, czy śmiać się ze swego losu czy nad nim płakać, brać udział w grze czy spasować,próbować jako tako zrozumieć, co jest, a czego nie ma, czy poddać się i nie starać się niczego pojąć...
(...)cały świat bez przerwy mówi o miłości, lecz jej się wcale nie wybiera, zaraża się nią jak chorobą, popada się w nią jak w nieszczęście.
Gdy byłem chłopcem, miałem nadzieje, że kiedy dorosnę, zostanę książką. Nie pisarzem, tylko właśnie książką. Ludzi można wybić jak mrówki, nawet pisarzy nietrudno jest zabić. W wypadku książki wszakże, nawet gdyby ją niszczyć metodycznie, pozostaje szansa, że jakiś egzemplarz ocaleje i przez wieki całe będzie dalej wiódł swój cichy żywot na regale, na półce w zapomnianej bibliotece gdzieś na uboczu, w Rejkiawiku, Valladolid czy w Vancouver.
Kto sedna opowieści doszukuje się w przestrzeni pomiędzy utworem a tym, kto go napisał - ten błądzi. Szukać należy nie między dziełem a autorem, lecz raczej pomiędzy tekstem a jego odbiorcą.
Fakty niejednokrotnie zagrażają prawdzie.
Zrozumiałem, skąd pochodzę: z luźnego splotu smutku i pretensjonalności, tęsknoty i komizmu, miernoty i prowincjonalnego napuszenia, sentymentalnego wychowania, dawno przebrzmiałych ideałów, tłumionych lęków, służalczości i rozpaczy. Rozpaczy cierpkiej, tej domowej.
W szkole, mój drogi, zapewne uczą cię odrazy do tej tragicznej i wspaniałej żydowskiej postaci – dobrze, jeśli nie uczą cię pluć, kiedy przechodzisz obok jego wizerunku albo krucyfiksu. Gdy dorośniesz, mój drogi, wbrew i na przekór swoim nauczycielom przeczytaj Nowy Testament, a przekonasz się, że ów człowiek był kością z naszych kości i krwią z naszej krwi: to „cadyk” i „cudotwórca” jak się patrzy, wprawdzie wykazywał skłonność do marzycielstwa i nie miał bladego pojęcia o polityce, lecz mimo to zajmuje miejsce w panteonie największych synów Izraela, u boku Barucha Spinozy, który także został wyklęty, i również on zasługuje, byśmy tę klątwę z niego zdjęli. Tu właśnie, w odradzającej się Jerozolimie, winniśmy donośnym głosem zawołać do Jezusa i Barucha Spinozy: „Tyś naszym bratem, tyś naszym bratem!”.
Zarazki były jednym z naszych najczarniejszych koszmarów. Tak samo jak antysemityzm: nigdy nikomu nie udało się zobaczyć na własne oczy ani antysemity, ani bakterii,ale wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że czają się wszędzie i patrzą na nas, choć ich nie widać. Właściwie nie do końca jest prawdą, że żaden z nas nie widział nigdy bakterii.
(...) dzieci pochowały swoich rodziców. Wszystkich. W ten sposób, za sprawą cudu, spełniło się starannie ocenzurowane życzenie etosu syjonistycznego, a także dziecka, jakim byłem: żeby wreszcie umarli. Bo są tak przesiąknięci diasporą. Uciążliwi. Bo są pokoleniem pustyni. Przez cały czas tylko narzekają i rozkazują. W ogóle nie dają człowiekowi oddychać. Dopiero kiedy wymrą, będziemy im mogli pokazać, że wszystko potrafimy zrobić sami: wszystko, czego oni się od nas domagają, absolutnie wszystko, czego od nas oczekują, zrealizujemy pierwszorzędnie (...) ale bez nich: nowy lud hebrajski musi się od nich odciąć. Bo wszystko tutaj
stworzono po to, by było młode, zdrowe i krzepkie, a oni przecież są starzy i zniedołężniali, wszystko jest u nich skomplikowane, trochę odpychające i więcej niż trochę komiczne.
Całe zatem pokolenie pustyni w Na gruzach odeszło z tego świata, zostawiając po sobie sieroty - szczęśliwe, dziarskie, wolne jak stado ptaków na błękitnym niebie. Nie został nikt, kto by im marudził przez cały dzień ze swoim obcym akcentem, prawił kazania, wpajał staromodną etykietę, uprzykrzał życie przez najróżniejsze depresje, żale, rozkazy i ambicje. Żaden z niech nie przeżył, aby przez cały dzień tylko pouczać, mówić nam, co wolno, czego nie wolno, a co jest paskudne. Tylko my. Sami na świecie.
Śmierć wszystkich dorosłych miała w sobie sekretny urok. I rzeczywiście, mając czternaście i pół roku, jakieś dwa lata po śmierci matki, zabiłem własnego ojca razem z całą Jerozolimą, zmieniłem nazwisko i wyniosłem się sam do kibucu Chulda, aby tam rozpocząć życie na gruzach.
Nie zdążyłem jeszcze ochłonąć z euforii, gdy ojciec wrócił z pracy, powiódł osłupiałym wzrokiem po mojej półce, po czym w zupełnym milczeniu utkwił we mnie spojrzenie, którego nigdy nie zapomnę, pełne pogardy i gorzkiego rozczarowania, jakiego nie da się wyrazić słowami, spojrzenie kompletnej genetycznej rozpaczy.