cytaty z książki "Nim nadejdzie świt"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Po alejce przebiegła grupa ludzi, dwóch mężczyzn i trzy kobiety. Ich przylegające do ciała stroje przesiąkły deszczem. Mieli cel i dążyli do niego bez względu na przeciwności losu. Czy i ona znajdzie kiedyś swoje przeznaczenie?
Przez gęsto porośnięte gałęzie dębów przebiły się nieśmiałe promienie wiosennego słońca i przegoniły przygnębiającą atmosferę. Vera przystanęła, zdjęła kapelusz, a następnie wylała resztę wody. Ciepło słońca ogrzewało, Verze wydawało się, że usilnie pragnie poprawić jej nastrój i stara się przypomnieć dobre chwile. Problem w tym, że ona takich nie pamiętała. Już matka o to zadbała.
- Oddaj moją własność, bo inaczej…
Nagle przysunął się blisko, ich twarze dzieliły zaledwie centymetry.
- Bo inaczej mnie ukarzesz? – zapytał szeptem, na policzku poczuła ciepły oddech.
Umysł zalała fala wspomnień, matka, papieros, eliminacja. Zadanie i inicjacja. Uniosła spojrzenie, próbowała nie dać po sobie znać, że ta bliskość coś znaczy. Bo nic nie znaczyła, nie mogła. Ukłucie bólu gdzieś w okolicy serca. Zaraz… To ona jeszcze miała serce?
Ich policzki otarły się o siebie, a Verę przeszedł elektryzujący prąd. Odskoczyła na bezpieczną odległość, w dłoniach ściskała właśnie odzyskany kapelusz. Policzki paliły ją do żywego, lecz mimo to nie spuszczała spojrzenia z chłopaka, który również wyglądał na zaskoczonego. Zaraz jednak ponownie przybrał rozluźnioną postawę, lekko niechlujną, i uśmiechnął się szeroko. Ale tym razem Vera nie dostrzegła w tym uśmiechu nic dziwnego. Był szczery, a ze szczerością nieczęsto miała do czynienia.
- Życie to gra, przetrwają najlepsi aktorzy – powiedziała Sophia. – A ty jesteś taka jak ja, Veronico, i radzę ci o tym nie zapominać.
- Bo mnie ukarzesz?
Sophia uniosła kącik ust, a potem przystawiła papierosa do skóry córki. Pieczenie przyprawiało Verę o dreszcze, próbowała uwolnić rękę, ale matka trzymała mocno, dopóki papieros nie zgasł. Krople potu wstąpiły na czoło Very.
Sophia przysunęła się bliżej.
- Nie, nie ukarzę cię, kochanie – powiedziała słodkim głosem. – Wyeliminuję.
Otworzyła szeroko oczy, nie mogła odwrócić wzroku. Z każdym niższym dźwiękiem Theo pochylał się i jakby kurczył, by po chwili wyprostować się i poprosić instrument o wyższe tony, śpiewne, nieco płaczliwe, czasem oscylujące na granicy rozkoszy i cierpienia, a jednak tak urzekające w jego wykonaniu. Kolejne wyciszenie, Theo na moment opuścił skrzypce i zamknął oczy, przekrzywił głowę, wyglądał jakby wsłuchiwał się w muzykę, Vera wiedziała, że nie musiał tego robić, ponieważ on był muzyką.