cytaty z książki "Faza druga: Głód"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Tego dnia uświadomił sobie podstawową prawdę: inni nie mogą cię usidlić, usidlić może cię tylko własny strach. Sprzeciwisz się, to wygrasz.
- Nadal śni ci się, że dręczysz zwierzęta?
- Nie, doktorze, śni mi się, że dręczę pana.
- Cześć, Sammy - powiedziała Brianna.
Wbił w nią wzrok. Uśmiechnęła się.
Wydał z siebie głębokie westchnienie ulgi.
- Powinienem cię zabić za to, że tak zniknęłaś.
- Daj spokój - odparła, szeroko rozkładając ramiona. - Wystarczy uścisk.
Caine stał w ciemności, podczas gdy dźwięk powoli cichł w oddali.
A teraz do ciemności dołączyła cisza.
Diana. Już nigdy jej nie uratuje. On może przeżyje, ale pierwszy raz zdał sobie sprawę, że bez Diany jego życie stanie się nie do zniesienia.
Drwiła z niego. Wykorzystywała go. Okłamywała. Manipulowała nim. Zdradzała. Śmiała się z niego.
Ale trwała przy nim. Nawet kiedy jej groził.
Czy to, co istniało między nimi, można było nazwać miłością? To słowo mu się wyrwało. Ale czy któreś z nich było naprawdę zdolne do tego uczucia?
Może.
Idź do Ciemności, człowieku.
- Idź do diabła, kojocie. - (...) po prostu podniosła pistolet i strzeliła.
-Aha. Więc to jest koniec - stwierdził tępo Caine. Pogładził krótkie włosy Diany. - Kocham ją. Wiedziałeś o tym Sam?
Byłby przystojny, gdyby nie wiedziała, co się kryje za tymi lodowatymi oczami.
- Czego chcę? - zawołał przez osmaloną dziurę w ścianie. Poczym powtórzył, starannie akcentując każdą głoskę:
- Cze-go-chcę?
I wtedy poczuł, że znalazł się w impasie. Przez chwilę, przez krótką chwilę, zanim się pozbierał, niewiedział, czego chce.
W dole. Bez światła. Bez dźwięku.
Nie było słychać nawet bicia serca.
Nic się nie ruszało, z wyjątkiem bladego robala, który
dzielił z nią to straszliwe miejsce.
Módl się za mnie Tanner, błagała Brittney.
Módl się za mnie...
Biedny Drake. Ambicja to za mało. Lider musi być mądry. Lider musi być bezlitosnym manipulatorem, a nie tylko zbirem.
Wielcy przywódcy powinni wiedzieć, keidy manipulować, a kiedy stawać do konfrontacji.
A ponad wszystko - kiedy podejmować wszelkie ryzyko.
Drake ani drgnął.Wzniósł pistolet, starannie wycelował i strzelił. Bam, bam, bam. Z każdym strzałem robił krok d przodu. Josh załkał ze strachu. Bam, bam, bam. Za każdym razem huk oszołamiał. Za każdym razem z lufy błyskał ogień, oświetlając zimne, puste oczy Drake'a
Drake, podszedł do nich, odepchnął Mike’a i złapał jego pistolet maszynowy. Przeciągnął macką po łożu, po zamku, trzymając broń z nabożną wręcz czcią. W jego zimnych, błękitnych oczach zalśniło coś na kształt miłości.
-Podoba mi się. Pistolet tej dziewczyny to złom, ale ten jest fajny. Bardzo fajny.
- Może nie przy ludziach – upomniała go Diana.
- Udało ci się ? - zawołał Jack.
Potruchtała do niego z powrotem w tempie, które teraz zdawało jej się niemrawe - pewnie nie więcej, niż sto trzydzieści, sto czterdzieści kilometrów na godzinę - i roześmiała się.
- Absolutnie.
- Nawet cię nie wiedziałem. Byłaś tu. A potem tam.
- Dlatego nazywają mnie Bryzą - powiedziała, zawadiacko puszczając do niego oko. Ale potem żołądek przypomniał jej, że spaliła dzienną porcję kalorii. Głośno burczało jej w brzuchu i była pewna, że Jack musi to słyszeć.
- Oczywiście, wiesz, że tak naprawdę bryza to powolny, bezwładny wiaterek ? - zauważył z pedanterią.
- A ty oczywiście wiesz, że mogę ci przyłożyć osiem razy, zanim zdążysz mrugnąć ?
Jack mrugnął.
Brianna się uśmiechnęła.
-Josh - dobiegła odpowiedź. - To ja, Josh.
-To ja, Josh - przedrzeźniał go Caine.
Drake warknął:
-Lepiej się cofnij, Ja Josh, bo inaczej, Ja Biczoręki, zrobię ci krzywdę.
Może nie dosięgał jeszcze normalności, ale już ją przed sobą widział.
-Trochę nie byłem sobą - stwierdził Caine.
Diana gniewnie otarła łzę.
-Delikatnie powiedziane.
-Chyba już mi lepiej - oznajmił. - Nie do końca dobrze. Nie do końca. Ale lepiej.
-No, co za szczęśliwy dzień - zauważyła sarkastycznie.
Postanowiła, że pora na pokaz gniewu.
- Słuchaj, żałosna namiastko człowieka, miałam wybór. Sam zaproponował mi ten wybór, kiedy skopał ci tyłek. Mogłam z nim odejść. To byłoby rozsądne posunięcie. Nie zagrażałby mi Drake. I nie musiałabym znosić tych twoich prób obmacywania mnie za każdym razem, gdy czujesz się samotny. I na pewno lepiej bym jadła. Postanowiłam pójść z tobą.
Caine usiadł prosto. Nachylił się w jej stronę. Jego spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości, jakie ma zamiary.
- Oj, znowu się zaczyna. - Diana przewróciła oczami.
Gdy jednak ją pocałował, pozwoliła mu. A po kilku sekundach kamiennej obojętności oddała pocałunek.
Potem położyła dłoń na jego nagiej piersi i pchnęła go z powrotem na poduszkę.
Nikt nie jest wobec ciebie lojalny – stwierdziła. (...) Jest tylko jedna osoba, której naprawdę na tobie zależy.
- Ty?
Nie odpowiedziała.”
- Nie będzie takich podziałów, na odmieńców i normalnych - powiedział Sam z naciskiem.
Dekka omal się nie roześmiała.
- Sam, to wspaniała koncepcja. I może w nią wierzysz. Ale ja jestem czarna i jestem lesbijką, więc coś Ci powiem. Na ile się orientuję... Z własnego doświadczenia... Zawsze są podziały.
Wiem, że jesteśmy tylko dziećmi [...]. Ale pewnego dnia może się okazać,że dzieci będą musiały wystąpić naprzód, być kimś więcej niż tylko dziećmi.
Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze;
Czysta anarchia szaleje nad światem,
Wzdyma się fala mętna od krwi, wszędzie wokół
Zatapiając obrzędy dawnej niewinności;
Najlepsi tracą wszelka wiarę, a w najgorszych
Kipi żarliwa i porywcza moc.
W.B. Yeats (przekład S. Barańczak)
Dziwne, jak w przeciągu zaledwie trzech krótkich miesięcy Sam stał
się niezbędną częścią jej życia. A nawet kimś więcej. Niezbędną częścią
jej samej. Jak ręka czy noga. Jak serce.
Uratował Taylor życie. Uratował jej zdrowie psychiczne.
[...] To dzięki Samowi jeszcze żyła. Była mu coś winna. Wszystko.
Nawet, uświadomiła sobie ze ściśniętym żołądkiem, życie, które jej uratował.
Tak bardzo chciała do niej sięgnąć.
- Chodź, Lano - ponaglał Edilio.
Łzy napłynęły jej do oczu. Jej głowa poruszała się powoli, z boku na bok.
- Nie chcę - powiedział jej głos.
Lana podniosła pistolet.
- Ja nie... - szepnęła.
Wymierzyła. W jej głowie rozbrzmiewał, krzyk, krzyk i krzyk.
- Lano, nie! - krzyknęła Dekka.
Lana nie słyszała wystrzału. Ale poczuła odrzut broni w ręce. Zobaczyła język ognia.
I zobaczyła, że Edilio pada w tył.
Że ląduje na plecach.
Głowa mu podskoczyła, gdy uderzał w ziemię.
Przeciągnął macką po łożu, po zamku, trzymając broń z nabożną wręcz czcią. W jego zimnych, błękitnych oczach zalśniło coś na kształt miłości.
-Mhm. Zjedz trochę fasoli.
-Nie lubię fasoli.
-Nikt nie lubi - odparła. - Ale to nie jest restauracja Applebee's. A ja nie jestem twoją kelnerką. Mamy tylko fasolę. Więc ją jedz. Musisz jeść.
Supermoce - powiedział do siebie - nie zawsze robią z ciebie superbohatera.
Myślisz, że mnie masz. Myślisz, że mną władasz. Do nikogo nie należę. Nikt mną nie włada.