cytaty z książki "Czarna trasa"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jedynym śladem aktywności mózgu była nieustająca praca szczęk.
- Czy to prawda, że policjanci na służbie nie piją?
- Tak - odpowiedział Rocco i nalał sobie kieliszek.
- Jak ktoś chce sobie coś przypomnieć i to coś nie przychodzi do głowy, to można spalić mnóstwo neuronów.
- Nic na razie nie wiemy. Nie wiemy, kto to ani dlaczego i jak zginął.
- I co ja mam tamtym powiedzieć?
To nie było tak, że Corsi zapomniał rzeczownika. Po prostu nie wymieniał z nazwy dziennikarzy prasowych. Nazywał ich "tamci". Prawie jakby się bał skalać usta, używając określającego ich słowa. Nienawidził ich. Byli dla niego formą życia tylko o szczebel wyższą od ameby, błędem w wielkim planie stworzenia. To dotyczyło dziennikarzy z prasy drukowanej. "Tamtych" z telewizji nie uważał nawet za istoty żywe.
Po jego zmarzniętym, zmęczonym ciele rozlało się dobrze znane, przykre poczucie winy. Zawsze tak było. Za każdym razem, gdy kończył sprawę, czuł się brudny, oślizgły, potrzebował długiego prysznica albo parodniowej podróży. Tak jakby to on był zabójcą. [...] Nie można obcować z okropnościami, samemu się nie paskudząc. Dobrze o tym wiedział. Musiał zanurzać ręce w to lepkie błoto, w to wstrętne bagno, żeby złapać krokodyla. Żeby tego dokonać, musiał zamienić się w kreaturę zamieszkującą takie miejsca. Musiał się ubrudzić. Mętne bajoro stawało się jego domem. A smród zgnilizny jego dezodorantem. Ale nie był w stanie polubić tego bagna z ważkami latającymi tuż nad wodą, jadowitymi wężami i szarym piaskiem przypominającym sraczkę słonia. Stanowiło to najmroczniejszą i szpetną część jego życia, z trudem i bólem tam wracał. I to wszystko: dochodzenie, zabójcy, kłamstwa i uniki zmuszały go do obrachunków.
Musiał to robić, chociaż zawsze starał się zostawić za sobą najgorsze przeżycia. Usiłował zapomnieć o złu, zarówno tym, jakie wyrządził, jak i tym, którego doznał. O krwi, o wrzaskach, o trupach. Które wracały pod jego powieki za każdym razem, gdy je przymykał. [...] Skurwysyny, obrzydliwa fauna typowa dla tego bajora, ludzie brązowi jak błoto i jak gówno, z którego byli ulepieni. Wciągali go w dół, w ruchome piaski jego egzystencji, zmuszali do powrotu na bagna.
To było coś gorszego od koszmaru, bo koszmary znikają wraz ze świtem. Bagno pozostaje na zawsze. Prawdziwe, namacalne, żywe i zatrute. Czekało na niego. W tym bagnie Rocco Schiavone był taki sam jak inni. Ani gorszy, ani lepszy. Granica między dobrem a złem, między tym, co słuszne, a tym, co błędne, znikała. Znikały też niuanse. Albo wskakujesz po szyję, albo trzymasz się z dala. Nie ma żadnych półśrodków.
Widownia aż do tego momentu była spokojna i wyluzowana, wyciszona w bólu jak gładka tafla jeziora. Nagle, wskutek skurczów ciekawości, jezioro pokryło się siatką drobnych, pienistych fal.