cytaty z książek autora "Ann-Marie MacDonald"
To w sumie proste: wystarczy, że nie będziesz się ruszał, a nie zrobisz nic, czego później mógłbyś żałować.
Jestem zakochana. Ale nie w mężczyźnie. Jestem do szaleństwa zakochana w życiu.
Jeśli chodzi o grzech, to naprawdę nie wierzę, żeby Bóg był aż tak znudzony albo aż tak lubieżny, żeby go obchodziło, w jak bliski kontakt wchodzi moje ciało i poszczególne jego części i poszczególnymi częściami ciała innej osoby.
Nareszcie jesteśmy rodziną - konstatuje Mercedes. Tatuś cierpi na uwiąd starczy, Franciszka jest wariatką, Lilia kaleką, a ja starą panną.
Gromadzę te chwile, przechowuję jak okruchy szkła wygładzone przez morskie fale, które zbiera się na plaży i chowa w kieszeni zimowej kurtki, żeby przypominały o lecie.
Wysoko w koronie wiązu, tam właśnie usadowiły się ptaki, przycupnąwszy na gałązkach obwieszonych pąkami, które rozchylały swe płatki niczym złożone chusteczki.
Takie chwile niemal natychmiast przeradzają się we wspomnienia, odchodzą w pozłacaną przeszłość, która jakby współistniała z teraźniejszością. Przeżycia, które rozpamiętuje się już wtedy, kiedy się ich doznaje, gorzko-słodkie i skąpane w słonecznym świetle, tracącym z wolna blask i wpadającym w spłowiałą sepię.
Są opowieści, których nigdy nie ma się dosyć. Te same słowa za każdym razem brzmią inaczej w uszach słuchacza, który przecież się rozwija. Dzięki temu może on zrozumieć upływ czasu.
Takie chwile niemal natychmiast przeradzają się we wspomnienia, odchodzą w pozłacaną przeszłość, która jakby współistniała z teraźniejszością. Przeżycia, które rozpamiętuje się już wtedy, kiedy się ich doznaje, gorzko-słodkie i skąpane w słonecznym świetle, tracącym z wolna blask i wpadającym w spłowiałą sepię
Liczą się buty. Bardziej niż żywność, broń czy wojskowa strategia. Zwyciężymy, ponieważ nasze buty są lepsze, ponieważ mamy ich więcej: buty piszą historię. Dzięki ciepłym, suchym butom mogliby zabijać nas dłużej niż my ich.
Życie to ciąg przypadkowych zdarzeń, moralność nie istnieje, są tylko zbiorowe omamy, sporadyczne akty wiary i samozachowawczego umiaru, które powstrzymują ludzi przed nieustannym wyzyskiem.
Nadzieja jest darem. Nie można jej chcieć lub nie chcieć. Wierzyć, lecz nie mieć nadziei to tak, jak umierać z pragnienia przy źródle.
Oto jej rada na cierpienie:
Zawsze miej jakieś zajęcie. Ale nie unikaj kontaktów z sąsiadami. Zauważ, że młode małżeństwo mieszkające na rogu posadziło drzewo. Zauważ, że kobieta, której rok temu zmarł mąż, ma psa, dorosłego kundla ze schroniska (...). Zauważ, że komuś urodziło się dziecko. Ugotuj coś, poczęstuj sąsiadów. W każdy czwartek chodź rano na spacery z Joanne, która ze swymi długimi szarymi włosami i ulotkami Greenpeace przypomina Karen Froelich - aż dziw, że się zaprzyjaźniły. A kiedy zżera cię zazdrość o to, że Fran doczekała się wnuków, kiedy nie możesz przeboleć, że tylu bezwartościowych młodych mężczyzn cieszy się życiem, siedź w samochodzie ze zgaszonym silnikiem i nie wypuszczaj rąk z kierownicy. Płacz, aż będzie cię palić gardło, a kierownica, mokra od łez, odciśnie ci znaki na czole. Pomyśl o Świętej Panience, ona wie o twej udręce. Jeśli potrafisz zachować przytomność umysłu - na podobieństwo epileptyka, który w przeczuciu ataku szuka bezpiecznego miejsca, gdzie mógłby się położyć - zetrzyj makijaż. Płacz po nocach, ale staraj się nie wstrząsać łóżkiem. Wstań, wyjmij naczynia ze zmywarki, upiecz babeczki dla córki mieszkającej w Toronto. Zaczekaj do szóstej, potem zadzwoń do Yvonne w Nowym Brunszwiku, gdzie już jest siódma. Poplotkuj, poosądzaj, powiedz jej, żeby nie osądzała innych tak surowo, pośmiej się. Opiekuj się mężem. (...)
Nastaw wodę. Wyjrzyj przez okno w kuchni.
Kochaj to, co zostało.
Z miłością jest podobnie jak z treningiem lekkoatletycznym lub grą na instrumencie. Ćwicz zawzięcie przez jakiś czas. Potem zrób sobie odpoczynek - zdejmij sportowe obuwie, odłóż skrzypce. A gdy wrócisz do swej dyscypliny, do swoich gam, zobaczysz, że w niewyjaśniony sposób udoskonaliłeś swoje umiejętności wskutek działania czasu, niczego więcej.
Mieć w sobie drzewo, żywe drzewo. Tuż pod skórą widzieć zielone liście, wijące się w stopach korzenie, białe macki szukające miejsca, w którym mogłyby się przebić na zewnątrz.
Bez względu na to, czy herbata zostanie wypita czy nie, już sam fakt, że trzeba sięgnąć po naczynie, z którego nie wolno uronić ani kropelki, bardzo wszystkich uspokaja. Jedynie na ludzi kompletnie obłąkanych nie wywiera żadnego wpływu.
Wojna zmienia ludzi pod wieloma względami. Albo obnaża Cię do samego rdzenia, albo uruchamia cykl przeobrażeń tak złożonych i gruntownych, jakbyś był larwą przepoczwarzającą się w ciasnym kokonie na stropie ciemnej, wilgotnej piwnicy.
Wszystkie wspomnienia z czasem się rozpływają, a te dobre są najmniej trwałe.
No cóż, bycie lesbą oznacza nieustanne symultaniczne przekładanie, doszukiwanie się czegoś powszechnego w szczególe, odżywianie się przefiltrowaną strawą; tak jest z każdą mniejszością, która musi karmić się okruchami z pańskiego stołu.
Przestrzeni między matczynym okiem a twarzą syna nie wypełnia powietrze. Wypełnia ją treść niewidzialna, niezniszczalna. Żarliwy wewnętrzny rozkaz aby go chronić nigdy nie osłabnie u matki. Chociaż - a może ponieważ - pójdzie od niej w świat.
Jakub nigdy dotąd nie był w katolickim kościele. Pachnie jak w burdelu - pomyślał, chociaż w burdelu też nigdy nie był.
Śmierć któregoś z rodziców to jak zniknięcie planety: niebo nocą już nigdy nie będzie wyglądać tak jak przedtem.
Odciski jej stóp i stóp jej przyjaciółek, echa ich głosów wyryte w powietrzu, wszystko się rozpłynęło. Dokąd odchodzą? Te wspólnie przeżyte chwile?
Wiadomości pozwalają zapomnieć. Niestrudzenie na nowo składają świat, który co dzień się rozsypuje. Dziennikarze są jak królewscy dworzanie na swych koniach, którzy za wszelką cenę starają się dostarczyć królowi na omlet Humpty'ego Dumpty'ego w całości, dzień po dniu, kilka razy dziennie. Wiadomości stwarzają pokrzepiające złudzenie upływu czasu, zmiany. Nie trzeba zanurzać się w nurcie płynącym wolniej; takie zanurzenie przypłaca się wiedzą i cierpieniem. Wiadomości to namiastka czasu, jak zabielacz do kawy zastępujący śmietankę.
Śmierć któregoś z rodziców to jak zniknięcie planety: niebo nocą już nigdy nie będzie wyglądać tak jak przedtem. Nie ma znaczenia, na ile jesteśmy dorośli. A gdy odejdą oboje, zostajemy jakby na zawsze pozbawieni dachu nad głową, tracimy tą niewidoczną osłonę, która stanowi pierwszą linię obrony między nami a śmiertelnością.