cytaty z książki "Godziny"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Ale i tak pozostają godziny, prawda? Jedna, po niej druga, przechodzisz przez tę pierwszą, a zaraz, o Boże, jest następna.
Takie proste. Pomyśl, jak cudownie byłoby już nic nie znaczyć. Pomyśl, jak cudownie byłoby już się nie martwić, nie walczyć, nie ponosić porażek.
Tak, myśli Clarissa, czas, żeby ten dzień się skończył. Urządzamy przyjęcia, opuszczamy rodziny, żeby wieśc samotne życie w Kanadzie; nie szczędzimy trudu, by pisac książki, które i tak nie zmienią świata, niezależnie od tego, ile włożono w nie talentu i wysiłku, najbardziej szalonych nadziei.
Żyjemy, robimy to, co robimy, potem kładziemy się spac - to takie proste i takie zwyczajne.
Niektórzy wyskakują z okna, inni się topią czy zażywają zbyt dużo pigułek; znacznie więcej spośród nas ginie w wypadkach; a większośc, zdecydowna, jest powolnie trawiona przez choroby lub, jeśli ma trochę szczęścia, tylko przez czas.
Na pocieszenie pozostaje jedno: godzina w tym czy w tamtym miejscu, kiedy nasze życie, na przekór wszelkim przeciwnościom i oczekiwaniom, otwiera się nagle przed nami, dając to, co zawsze istniało w naszej wyobraźni, chociaż wszyscy z wyjątkiem dzieci (a może nawet i one) zdajemy sobie sprawę z tego, że po tych godzinach nieuchronnie nadejdą następne, znacznie bardziej ponure i trudne. A jednak lubimy to miasto, cieszymy się porankiem, ponad wszystko żywimy nadzieję na więcej.
Bóg jeden wie, dlaczego tak je kochamy.
Ilekroć myślała o innej kobiecie (takiej jak ona) popadającej w obłęd, wyobrażała sobie, że towarzyszą temu przeraźliwe krzyki i zawodzenie, halucynacje; lecz w tej chwili stało się jasne, że istnieje inny sposób, bezgłośny, gdy otępienie, poczucie beznadziejności i apatia są na tyle głębokie, że uczucie tak silne, jakim jest smutek, przyniosłoby jedynie ulgę.
Z upływem lat nauczyła się, że do zachowania zdrowia psychicznego niezbędna jest umiejętność wcielania się w rolę innej osoby i to nie tylko na użytek męża czy służby, lecz przede wszystkim na swój własny.
Na pocieszenie pozostaje jedno: godzina w tym czy w tamtym miejscu, kiedy nasze życie, na przekór wszelkim przeciwnościom i oczekiwaniom, otwiera się nagle przed nami, dając to, co zawsze istniało w naszej wyobraźni, chociaż wszyscy z wyjątkiem dzieci (a może nawet i one) zdajemy sobie sprawę z tego, że po tych godzinach nieuchronnie nadejdą następne, znacznie bardziej ponure i trudne.
Jednak jest zadowolona, zdając sobie sprawę z tego (w jakiś sposób nagle to zrozumiała), że można przestać żyć. Ten szeroki wachlarz ewentualnych rozwiązań, możliwość rozważania wszystkich wariantów, spośród których można wybierać, bez strachu i przebiegłości, daje w pewnym sensie poczucie komfortu
Virginia, musi dokładać starań, by nie wypaść z roli. Sama udziela sobie upomnienia: jedzenie to nic zło. Nie myśl o gniciu i odchodach; nie myśl o twarzy w lustrze.
Wydaje się możliwe (nie wydaje się niemożliwe), że prześlizgnęła się przez niewidzialną granicę, która zawsze oddzielała ją od tego, co wolałaby odczuwać, kim wolałaby być. (...) Dogoniła samą siebie. Tak długo pracowała, w dobrej wierze, a teraz właśnie posiadła umiejętność szczęśliwego życia, będąc sobą.
Nie patrzy w owalne lustro wiszące nad umywalką. Zdaje sobie sprawę z tego, że każdy jej ruch odbija się w lustrzanej tafli , lecz stara się na nią nie spojrzeć. Lustro jest zdradliwe, czasami odbija się w nim ciemny kontur doskonale dopasowany do kształtu jej sylwetki, przybiera jej formę, lecz pozostaje z tyłu, za nią, wpatrując się świdrującym wzrokiem, oddychając wilgotnym, przytłumionym oddechem.
Czuje się tak, jakby towarzyszyła jej niewidzialna siostra, przewrotna kobieta rozgniewana i oskarżająca, upokorzona przez samą siebie. To właśnie ta kobieta, nie Laura, potrzebuje pocieszenia i ciszy. Laura mogłaby byc pielęgniarką, która stara się ulżyc w cierpieniu innej osobie.
Nie sądzę by znalazło się dwoje ludzi tak szczęśliwych jak my.
Ból ją kolonizuje, szybko zagarnia te obszary, które jeszcze przed chwilą były Virginią, zajmuje coraz większe terytorium, wkracza w głąb z całą bezwzględnością, jego postrzępione granice są tak wyraźnie zaznaczone, że nie może się pozbyć wrażenia, że ten ból żyje własnym życiem. Mogłaby go zobaczyć, spacerując z Leonardem po skwerze, roziskrzoną srebrzystobiałą masę unoszącą się nad kostką brukową, miejscami kolczastą, o płynnej konsystencji, lecz o wyraźnym kształcie jak meduza. "Co to?", zapytałby Leonard. "To mój ból głowy", odpowiedziałaby. "Nie zwracaj na niego uwagi".
Czy w takim razie ma to jakieś znaczenie, zastanawiała się, idąc w kierunku Bond Street, czy ma to jakieś znaczenie, że ona musi, absolutnie musi przestać istnieć? Wszystko to będzie trwało dalej, bez niej.
Przez moment ona ma chęć go opuścić - nie dlatego, żeby go skrzywdzić, nigdy by tego nie zrobiła, lecz żeby być wolna, nie ponosić za nic winy, nie być obarczona odpowiedzialnością.
[...] o ile więcej miejsca zajmuje istota za życia niż po śmierci; ile iluzorycznej wielkości zawiera się w gestach, ruchach, w oddychaniu. Jako zmarli ujawniamy nasze prawdziwe rozmiary, które są zdumiewająco skromne.
Być może - myśli - od tego można zacząć umieranie. Od korzystania z pomocy dorosłej córki, z wygód domowych, na tym polega upływ czasu. Oto drobne pocieszenia lampa i książka, oto świat w coraz większym stopniu kierowany przez ludzi wśród których nie ma Ciebie, którzy poradzą sobie lepiej lub gorzej, którzy nie patrzą na Ciebie mijając na ulicy".
Jesteśmy w średnim wieku i zarazem jesteśmy parą młodych kochanków stojących nad stawem. Jesteśmy wszystkim naraz. Czy to nie jest nadzwyczajne?
Kiedy wyruszasz zbyt daleko po miłość, myśli, odmawiasz sobie obywatelstwa w państwie, które stworzyłaś sama dla siebie. Kończy się tak, że pływasz od portu do portu.