cytaty z książki "Każdy dostanie swoją kozę"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Rudzielec wstał, otrzepał trzymany do tej pory
na kolanach płaszcz i zarzucił go sobie na ramiona.
Czerwona lamówka. Pełny porucznik. Kłopoty.
Oficer Straży uśmiechnął się chłodno. I wtedy
dziecko, które przy pierwszym okrzyku młodszego
porucznika smyrgnęło przez halę i schowało się za
spódnicą kobiety, wychyliło się zza niej i zmierzyło
go wzrokiem. Przez chwilę porównywało jego wzrost
z innymi obecnymi, a potem szeptem – takim, jaki
potrafią wydawać tylko dzieci – zapytało:
— Mamusiu, ciemu on jeśt taki… en… endoziony?
Trochę nieporadnie, trzymając kuszę w jednej
ręce, spróbował zasalutować. Stojąca obok dziewczynka
uśmiechnęła się szeroko i powtórzyła gest.
Kenneth obrzucił wzrokiem pokój. Rozbebeszone
łóżko, pięć czy sześć bełtów wbitych w ścianę, na
wpół opróżniony kołczan leżący na ławie i stojącą obok
niego dziwną parę, szczupłego, ciemnowłosego żołnierza
65
w skórzanym pancerzu i małą dziewczynkę z szopą
niesfornych loków na głowie. Westchnął.
— Wilk, pozwól do mnie.
Strażnik odłożył kuszę na ławę i podszedł do
dowódcy.
— Co tu się dzieje?
— No bo… — Cawe Kaln zwany Wilkiem stropił się
i, zmieszany, zadreptał w miejscu. — No bo ona spała
i było w porządku, ale potem się obudziła i karczmarz jej
nie upilnował i znaleźliśmy ją, jak wędruje po mieście.
Sama. No to dziesiętnik Velergorf kazał zaprowadzić ją
do gospody i się nią zaopiekować. Najpierw był Gener,
teraz ja, potem mnie ktoś zmieni, dopóki matka jej nie
odbierze.
— Gener, tak? Ten, który walczy kiścieniem?
To tłumaczy ślady na blacie i ścianach. Czy
gdyby zaopiekował się nią Velergorf, zastałbym małą
wymachującą dwuręcznym toporem? Czy wy nie wiecie,
jak zająć się dzieckiem?
powietrze rozdarł dziki dźwięk, jakby tuzin wściekłych kotów z chrypką walczył z tuzinem zdziczałych, lecz wykastrowanych psów.
Tymczasem tu w kątach bieda popiskiwała cicho, spierając się o miejsce z nędzą.
Coś puknęło w powietrzu i całkiem spora owca
wylądowała na najbliższym straganie. Gliniane dzbany,
garnki i talerze nie miały szans. Zwierzę przez chwilę
kręciło się w kółko, zrzucając na ziemię resztę dobytku
handlarza, po czym zgrabnie zeskoczyło i ruszyło
przed siebie w jakichś owczych, zapewne niecierpiących
zwłoki sprawach.
Oficer zastygł z mieczem na wpół wyciągniętym
z pochwy. Miał już wskazać nim czworonoga
i powiedzieć coś w stylu: „Natychmiast aresztować tę
owcę”, gdy dotarł do niego absurd sytuacji. Wtedy
rozległo się następne puknięcie. I kolejne. I kolejne.
Tym razem chaos przybrał postać spadających
z nieba owiec.
Kenneth zanurkował pod najbliższy stragan, jego
ludzie również. Na targowisku wybuchła panika, tłum
kręcący się wokół straganów runął do ucieczki, choć
niektórzy wykazywali się podziwu godną przytomnością
umysłu. Porucznik kątem oka zauważył, jak jeden
z uciekających ściąga błyskawicznie z opuszczonego
stoiska kilka ozdobnych lusterek. Zanim zdążył
interweniować, jakaś ogłupiała ze strachu owca
wylądowała mężczyźnie na głowie. Ten zachwiał się,
złapał zwierzę i zarzuciwszy je sobie na ramiona,
pomknął jak z procy, gubiąc skradzione przed chwilą
59
świecidełka. Kenneth nie wiedział: śmiać się czy
podziwiać refleks.
Lecz poza tym mógł tylko siedzieć pod straganem
i czekać na koniec.
Na rozległej hali pasło się olbrzymie stado zwierząt.
Owce i kozy, przemieszane bez ładu i składu, rozbiegały
się w panice przed straszliwym potworem. Olbrzymia
bestia, o tułowiu z kilku starych beczek ułożonych na
wozie, skrzydłach z jakichś łachmanów i łbie, będącym
kłębem szmat przymocowanych do dyszla, szalała po
łące, tocząc się za jakąś małą figurką trzymającą w rączce
sznurek, przywiązany do „łba”. Dziecko biegało, zanosząc
się śmiechem, a kilku żołnierzy w pełnym rynsztunku
pchało za nią wóz, usiłując nadążyć. Zważywszy, że koła
dość głęboko zapadały się w grunt, nie było to łatwe
zadanie.
Dobry dowódca powinien umieć ochronić swoich ludzi przed każdym niebezpieczeństwem.