cytaty z książek autora "Nancy Tucker"
Zbliżały się wakacje. Sześć tygodni bez szkoły. Sześć tygodni bez mleka i herbatnika na długiej przerwie, bez obiadów w stołówce, bez urodzinwych cukierków. Mój brzuch zapiszczał jak pociąg w oddali.
Ludzie ciągle coś obiecywali, tak jakby „obiecuję” było czymś więcej niż głupim słowem, które nic nie znaczy.
Nigdy nie było nic do jedzenia. Chodziłam głodna. W nocy żułam pościel, byle mieć coś w ustach.
(...) jedzenie przestaje być tylko jedzeniem, kiedy go nie ma, że tym mocniej rośnie i nabrzmiewa, im bardziej człowiek się kurczy i zapada. Wyznaczało rytm godzin, odróżniało dobry dzień od złego. Gdy je miałam, strzegłam go jak oka w głowie, a kiedy go nie miałam, towarzyszył mi nieutulony żal.
(...) głód mnie ukształtował, stworzył, ponieważ był wielki, a ja mała, i towarzyszył mi bez przerwy, nękał mnie stale i podgryzał. Szaleństwem byłoby twierdzić, że zabiłam, bo byłam głodna, lecz mój głód był formą szaleństwa.
Zastanawiałam się nieraz, czy głód mógł sprawić, że mój mózg nie rozwinął się tak, jak powinien, bo nie miałam z czego budować nowych komórek.
Karmienie własnym ciałem – świadomość, że nawet jeśli zostaniemy bez pieniędzy i dachu nad głową, moja córka będzie miała co jeść – dawało mi ciepłą, ukrytą pod żebrami namiastkę siły.
Objęła mnie oburącz i znów się zdziwiłam, że nasze ciała tak dobrze do siebie pasują, skoro właściwie nie musiały, odkąd (...) wyprowadziła się z mojego brzucha.
Wtuliła mi się w szyję, mażąc ją śliną i smarkami. Razem z tą wilgocią poczułam nagle, że jesteśmy jak dwie połączone sadzawki morskiej wody; nie wiadomo, gdzie kończył się jeden słony zbiornik, a zaczynał drugi.
Ból, który czułam w gardle, spłynął mi do piersi. To było tak, jakby ktoś mnie otworzył, jak rozrywanie grzbietu w książce.
Potem zaczęłam płakać i nagle zrozumiałam, czemu gardło nigdy wcześniej nie bolało mnie w ten sposób. To był ból od płaczu, a ja nigdy nie płakałam.
Nie wydawałam żadnych dźwięków. Łzy ciekły mi po twarzy, skapywały na kołnierzyk sukienki i wsiąkały w plamki wielkości jednego pensa. (...) Tak się płakało,kiedy było się zmęczoną do szpiku kości, kiedy nie miało się już siły na nic poza płaczem.
Tylko jedna osoba (...) kochała ją zwyczajną, codzienną miłością, tak jak się kocha sól albo promienie słońca.
(...) tak bardzo koncentrowałam się na oddechu, że nie czułam się już osobą, tylko żelaznym płucem na długich nogach.
Tęsknota za nim była jak dziura od papierosa głęboko we mnie: mały okrągły otwór o czarnych brzegach.
(...) wciąż sprawiała wrażenie przeżartej smutkiem. Wyglądała jak człowiek, który dał sobie wyjąć wnętrzności i rozłożyć je na rozpalonym asfalcie, by tam się smażyły i cuchnęły.
Dzieci nie rodzą się z miłością do rodziców. Potrzebują ich, to na pewno. Ale na miłość trzeba sobie zapracować.
Zabiłam dzisiaj małego chłopczyka. Ściskałam rękami jego szyję, czułam pod kciukami, jak pulsuje w nim krew.
Zaczynał we mnie falować głód, ale w kuchennych szafkach nie było nic prócz cukru i moli.
Gdyby mógł, uśmiechnąłby się szerzej, ale czasem jak człowiek za mocno się uśmiechnie, bolą go policzki.
Płakała tak, jak ludzie płaczą, kiedy chcą, żeby inni to widzieli.
Zwykle gdy ktoś mówił, że nie życzyłby czegoś najgorszemu wrogowi, to znaczyło, że właśnie tego by mu życzył i jeszcze chętnie by sobie popatrzył.
Jak na świecie pojawiali się brat albo siostra, rodzice mieli dla pierwszego dziecka o połowę mniej czasu, bo druga połowa należała się dzidziusiowi.
Noc zapadła szybko, jakby ktoś położył nam na głowach wielką czarną rękawiczkę.
Z Susan zabawa była mniej więcej taka jak ze spleśniałym kalafiorem.
Kiedy z nią mieszkałam, mama była właśnie taka: płakała, żebym nie odchodziła, krzyczała, żebym sobie poszła.
W domu nigdzie nie paliło się światło. Zamknęłam za sobą drzwi i nacisnęłam pstryczek w ścianie, ale nic to nie dało. Prąd się skończył. Nie cierpiałam, kiedy kończył się prąd. Nie działał wtedy telewizor i było ciemno, ciemno, ciemno, a ja bałam się rzeczy, których nie widać.
Nasze miasto już nie będzie takie samo. Kiedyś było tu bezpiecznie, a teraz nie jest, wszystko z powodu jednej osoby, jednego poranka, jednej chwili. I ja to sprawiłam.
Gdy byłam już tak znudzona, że mózg prawie wychodził mi nosem jak smarki, wstałam z łóżka i wyjęłam sukienkę z majtek.