cytaty z książek autora "Marcin Zajdler"
Pełna zła i dobroci, okrutna i wroga, lecz potrafiąca być także przyjazna. Jej naturą i siłą był ogień, z którego powstawało wszelkie tamtejsze życie. Ogień bywa bardzo niebezpieczny, lecz postępując ostrożnie, nawet jego można ujarzmić.
Od kiedy zamiast prawdziwych kolorów zaczął widzieć czerwień, która przesycała i przygasała wszelkie inne barwy, wiedział, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Ale pogodził się ze swym nowym życiem, wiedząc, że prędzej czy później nadarzy się okazja do zemsty, a wtedy zapłacą wszyscy, którzy przyczynili się do jego losu.
Balmor, świecąc latarką trzymaną w drżącej ręce, rozejrzał się uważnie po opustoszałym miasteczku, jakby sprawdzając, czy jest na ulicy zupełnie sam. Jego mroczne, tajemnicze i pozbawione wyrazu oczy zwęziły się niebezpiecznie, szukając jakiegoś podstępu. Na ułamek sekundy ukryta pod czarnym kapturem twarz zwróciła się w kierunku okna po przeciwnej stronie ulicy, jakby doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ktoś się w nią wpatruje, po czym momentalnie obróciła się w stronę lasu. Długa peleryna, sięgająca krańcem ziemi, nagle załopotała na wietrze, kiedy starzec ruszył przed siebie, tonąc w gęstej mgle, otaczającej pobliskie drzewa.
Zewsząd otaczał go mrok. Jedyne światło sączyło się z ulicznych latarni, których nikły blask nie był w stanie się przebić przez ciemną zasłonę nocy. Chłodne powietrze przyjemnie muskało mu skórę, ale każdy silniejszy powiew wiatru sprawiał, że po jego plecach rozchodziły się zimne dreszcze. Wszechogarniająca pustka i niczym nie przerwana cisza budziły w nim lęk, lecz rodząca się w duszy determinacja nie pozwalała mu się zatrzymać.
W chwili, gdy opuściła go wszelka nadzieja, wydarzyło się coś niezwykłego i zupełnie niespodziewanego, co wzbudziło w nim przejmujący strach, którego nic nie było w stanie stłumić. Nagle mrok i przenikliwy mróz stały się jedynie zwykłą błahostką, a wszystkie jego myśli skupiły się na jednej, przerażającej rzeczy. Wraz z powiewem lodowatego wiatru do jego uszu dotarł potworny pisk, który dopiero po chwili ułożył się w zrozumiałe, błagające słowo: „Nie odchodź!”.
Pozwoliły, aby Placyd zaprowadził je nad skraj umarłego lasu. Kolejny raz przeżyły wstrząs, widząc, do jakich zniszczeń
doprowadził potwór. Potrafił wyssać życie z każdego żywego stworzenia. Wszędzie, gdzie się pojawił, był obecny mrok i śmierć. Do tego miejsca nawet za dnia nie docierały promienie słońca. Umarły las idealnie nadawał się na miejsce jego siedliska.