Najnowsze artykuły
- Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
- ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
- ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
- ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Gabriela Cabaj
Źródło: autorka
2
9,0/10
Pisze książki: literatura piękna, poezja
Urodzona: 1956 (data przybliżona)Zmarła: 2016 (data przybliżona)
Ur. 1956. w Sierakowicach. Z wykształcenia nauczycielka. Laureatka konkursów poetyckich. Publikowała głównie na portalach poetyckich. W 2012 roku zadebiutowała tomem poezji pt. "Przenikanie". Zmarła w 2016 roku. W 2020 roku wydano zbiór jej wierszy i tekstów prozatorskich pt. "jeszcze nieba nie zamykaj".
9,0/10średnia ocena książek autora
1 przeczytało książki autora
1 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
jeszcze nieba nie zamykaj Gabriela Cabaj
10,0
Z perspektywy gospodyni
Czekałam na nią długo. Nie czekałam sama. Czekało wielu znających Gabrysię z portali literackich i takich jak ja, którzy poznali jej teksty już po jej śmierci. I przyszła kilka dni temu. Dzięki człowiekowi, który walczy(ł) o niezapomnienie tej twórczości, o ponowne otwarcie do niej drzwi. I są. Teksty i drzwi z „plakietką”: Gabriela Lilianna Cabaj jeszcze nieba nie zamykaj. Teraz czekają na Twoją dłoń, którą je popchniesz. Za nimi wciąż żyje kobieta, która nadała „zwyczajności” nowy obraz.
Czuję się trochę bezradna stojąc przed wyzwaniem, jakim jest bez wątpienia próba zrecenzowania książki, która stanowi swoiste kompendium twórczości Gabrysi. Moje poczucie bezradności wypływa z dwóch powodów. Jednym jest obszerność tego dzieła, liczącego 406 stron i słusznie nazwanego przez Stanisława Nyczaja (w posłowiu) „księgą życia Gabrieli Lilianny Cabaj – zawierającą różne gatunki literackie: wiersze liryczne, a z prozy krótkie opowiadania, zapiski z lektur, felietony, refleksje”. W jaki sposób opowiedzieć o tej księdze w miarę zwartym tekście nie umniejszając jej bogactwa?
Drugim powodem mojej „recenzenckiej bezradności” jest bardzo osobisty, autobiograficzny charakter tych tekstów. Jak znaleźć do nich dystans, popatrzeć na nie chłodnym okiem krytyka? Może gdybym nie była - podobnie jak autorka książki - kobietą w średnim wieku, matką, gospodynią zaczynającą dzień od zmywania naczyń i kończącą go tym samym rytuałem, gdybym nie zachwycały mnie (wciąż) czyste notatniki, czekające na nowe dni, którymi je zapiszę, może wtedy wzbicie się na dystans nie byłoby trudne (raczej na pewno by nie było). Ale ponieważ recenzji nie pisze (jeszcze) cyborg, jakaś maszyna, ale pisze konkretny (jeszcze czujący) człowiek i ponieważ widzę sens recenzji tylko wtedy, gdy są szczere, więc trudno, będzie mniej profesjonalnie, za to osobiście. Napisane z perspektywy gospodyni domowej i matki, próbującej pisać też wiersze i znającej prowincję.
„jeżeli łamać się to nieotwarcie” - to wers jednego z pierwszych wierszy tego zbioru, wers wiersza pochodzącego z debiutanckiego tomu Gabrieli Cabaj "Przenikanie" (2012). Jego echo, rozwinięcie, potwierdzenie usłyszymy w jednym z ostatnich zapisków w "Dzienniku" poetki: „Nie chcę dodawać smutku temu światu.” ("Pozytyw dla sztuki", 16 marca 2016)
Zaczynam od niego, choć nie mam pewności, czy to dobry początek. Ale zważywszy „kontekst sytuacyjny” powstania tego drugiego zdania, czyli chorobę autorki, wydaje się, że trzeba to artystyczne wyznanie potraktować śmiertelnie poważnie. Ze względu na autobiografizm tej twórczości, wydaje się, że kluczową sprawą w jej odczytaniu, jest zrozumienie perspektywy, z której Cabaj do nas mówi. A do tego zrozumienia potrzebne jest zarówno poznanie jej kaszubskich korzeni, miejsca, które wybrała na swój drugi dom (chociaż znając jej teksty wolałabym użyć innego sformułowania - które wybrał dla niej los),jak również wsłuchanie się w to, co poetka mówi do nas między wersami, czego nie dopowiada. To ostatnie jest może najtrudniejsze, ale dla mnie stanowi największą wartość jej tekstów (być może też literacką). Na te niedopowiedzenia zwróciłam uwagę już w moim pierwszym szkicu o wierszach Gabrysi z jej debiutanckiego tomu, zawężając je do wspomnianych przez nią „drzazg wydłubywanych spod skóry”. One ukrywają się w wielu innych metaforach, a nawet w całych obrazach kreślonych przez poetkę. Określenie „ukrywają się” jest podwójnie zasadne. Bo nie chodzi tylko o trudność tkwiącą w budowie metafor, ale o zwodzenie nas przez samą ich autorkę. Dostajemy bowiem z jednej strony bardzo czytelne, piękne opisy miejsca, gdzie żyje, peany na cześć przyrody i wnuczki zwanej elfikiem, poruszające wyznania, że się wybrało właściwego człowieka na wspólną drogę życia (nawet jeśli to życie okazało się bardzo ciężkie, wymagając od nas przyspieszonego kursu z prowadzenia gospodarstwa rolnego, m.in. zabijania i patroszenia drobiu). Z drugiej zaś strony czytamy, że w tej Arkadii dopiero od niedawna coś ważnego się znalazło.
„u mnie dostatek, ponieważ przedkładam go nad samo narzucające się obowiązki (ja nic nie muszę!). A i dzień taki piękny; w niebieściutkim kolorze ani złamanej chmurki.
Na ławce pod wiśnią pierwszy trzmiel brzuchaty kwiatków u mnie szuka. Pieją koguty, górą turkawki, na dachu pliszka, której męża onegdaj z wiatrówki zatłukli.
Ścielą się dymy po ogrodach, na polu traktor, i to jest cud., że można tak wiosennie czekać Bóg wie na co (…) W stawie gęsi pluskają się z rozkoszą godną łabędzi, gdy właśnie Księga Szósta zaczyna się tak: - Oto wszystko, czego pragnąłem: niewielki kawał ziemi, ogród, źródło koło domu, a opodal mały lasek. To z Horacego.
I przydałoby się jeszcze coś nadto, coś ponad, lecz wtedy odzywa się ten uciążliwy, ten obcy, który mówi: - Wszystko co najważniejsze, jest w środku. I tylko ćmi.”
("Poważna satyra na jeden dzień wiosny")
Tym czymś „ponad”, tym odnalezionym dopełnieniem życia jest sztuka, literatura, pisanie, a także jakaś inna nieznana dotąd miłość. I to wszystko, co się znalazło, wypełniło – jednak – braki, które istniały w głównej bohaterce. Bo bez wątpienia mamy do czynienia z jedną wspólną wszystkim tekstom z tego zbioru bohaterką (wyjątkiem stanowi cykl powiastek z rozdziału Wieści). Inna sprawa, że mówi do nas głosem w różnej tonacji i nasileniu, a biorąc pod uwagę używane dialekty poniekąd różnymi językami. W wierszach jest to głos bardziej liryczny, chwilami zawieszany w próżni, nie tak stanowczy i pewny siebie jak ten, którym mówi do nas w większości tekstów prozatorskich. Redaktorzy książki nazwali tę jej część zawierającą prozę - „variami prozatorskimi”. Czasami słychać w tej prozie echo któregoś z wierszy, szczególnie w Dziennikach, jednak w moim odczuciu to są dwie różne narracje. W przypadku większości opowiadań-miniatur mam wrażenie jakby autorka siliła się na zdrowy dystans do rzeczywistości, zazwyczaj cholernie trudnej rzeczywistości. Więc przeplata w nich ironię z wesołkowatością. A jednak mnie te teksty nie rozbawiły. Szczególnie, że „drzazgi” mimowolnie (?) i tu wychodzą na zewnątrz.
„Pani psycholog pozwoliła sobie na sięganie w głąb naszego Ja. Testów było kilka. Sprawiały trudności, ponieważ te maski, za którymi jesteśmy na co dzień, zdążyły wtopić się w twarze, więc zdecydowałam się zajrzeć aż do brzucha.
W jednej króciutkiej chwili wyłożyłam na stół dwanaście metrów drżących, śliskich jelit, które zaczęły przelewać się przez ręce.
Na koniec pada pytanie:
- Z jakim uczuciem pani stąd wyjdzie?
Wyjdę stąd utwierdzona w tym, o czym mniej więcej wiedziałam.
Równo z tymi słowami moja biedna głowa zajęła się ogniem.
Opuściłam ją. Zawsze opuszczam głowę wtedy, gdy jestem zaskoczona albo zażenowana. Jednak słuchałam innych.
Maryla, jak zwykle, upierała się przy swoim. Ktoś drugi chyba nie zrozumiał pytania, a może to ja nie zrozumiałam odpowiedzi – nie wiem…
- A co pani czuje po testach?
- Bezradność – cicho powiedziała osoba siedząca za moimi plecami.
I ja ją poczułam, a tak jakoś rozpaczliwie, jakby nadeszła z innego wymiaru. Szarpnęła, ujmując w imadło moje trzewia, czy coś tam, co zaraz by mogło pęknąć i rozlać się; rozejść jak kręgi na wodzie, w którą wrzuca się kamień. Jak echo tego słowa, które dotąd było ukryte. Słony i wilgotny kurz drażniący oczy.
Nieco później zmienił się w wino, które ładnie piliśmy, śpiewając Latawce, dmuchawce, wiatr… oraz inne, wesołe melodie.”
("Karaoke")
Gdybym jednak miała zdobyć się na „dystans recenzenta”, oceniłabym, że największą wartością literacką tej książki jest rozpiętość, różnorodność narracji, ale prowadzonych z tej samej perspektywy ciężko pracującej na wsi kobiety, gospodyni domowej, matki, babci, kochającej ludzi, zwierzęta, drzewa, poezję. Śmiem twierdzić, że tak przedstawiana – opowiadana - rzeczywistość jest najbardziej wiarygodną z możliwych. Dlatego pomysł, żeby w jednej książce zderzyć tak różnie brzmiąco teksty jednej autorki ma uzasadnienie nie tylko ekonomiczne, ale przede wszystkim literackie. W tym miejscu warto złożyć słowa uznania za podjętą inicjatywę wydania niepublikowanych drukiem tekstów Gabrysi i za wykonaną pracę redakcyjną przez przyjaciół poetki: Leszka Lisieckiego, Joannę Rzodkiewicz-Nowocień i Rafała Nowocienia.
Wrócę jednak do tej drugiej – bardziej lirycznej narracji, która dominuje w wierszach i do której jest mi znacznie bliżej. Fraz, które chciałbym tu zacytować jest mnóstwo, no ale nawet ja – kochająca cytaty i dygresje – wiem, że nie można ich nadużywać w recenzji.
Wspomniałam już, że największą siłą tych wierszy – a ściślej części z nich – są niedopowiedzenia. Jednym z takich „niejasnych wierszy” jest wiersz "Drzewa jak ludzie dostępują raju".
można cierpliwie czekać na otwarcie tajemnej
furtki do ogrodu
można cierpliwie wypatrywać słuchając pogłosu
można stać przy kamieniu z kamieniem być jedno
można siebie rozszczepiać wzdłuż lub w poprzek
drogi
dla zabicia czegoś na wzór ostatecznego czasu
można nie być chwilowo można prawie już nie żyć
by z chwilą otwarcia skoczyć na równe nogi
tylko ręce trzeba mocno przycisnąć do piersi
żeby nie spłoszył się ten drewniany ptak
uwięziony
w żywicy serca
To trochę pobrzmiewa echem wiersza Wisławy Szymborskiej "Rozmowa z kamieniem", prawda? I na tym kończy się moje skojarzenie (na całe szczęście, oczywiście). Bo już konstrukcja wiersza jest zupełnie inna od tego Szymborskiej, a treść mniej oczywista. A gdy jeszcze na to nałoży się to wszystko, co się przeczytało w „variach prozatorskich”, to człowiek staje skonfundowany i pyta się: co jest? Gdzie podziała się sielska zagroda i gdzie szczęśliwa czytelniczka Horacego? A przecież już wcześniej zdradziłam, że główna bohaterka tej poetycko-prozatorskiej opowieści jest jedna. Czasami jednak Arkadia się sypie, wtedy zajmuje się jej odbudowywaniem jak w wierszu "Rujnowanie".
Nocą gdy ciemno
widzę światło co przebija ścianę
unosi ścianę rzuca ścianą
o ścianę i z betonu
z cegieł rozsypanych
wyrzuconych na zewnątrz
zbieram fragmenty odłamki tynku
płaty zeschłej farby zlepiam
składam by od nowa budować
Potem patrzę na światło
nowej ściany żeby zasnąć
Skąd to światło białe
skąd to światło
To jeden z tych wierszy w duchu Różewiczowskim, które najbardziej lubię z całego zbioru. Warto w tym miejscu przypomnieć wypowiedź Tadeusza Różewicza z 2006 roku, czyli już jako bardzo dojrzałego Twórcy, na temat poezji:
„Wiersz jest zjawiskiem częstym, poezja jest zjawiskiem rzadkim… poezja, która w przeciwieństwie do wiersza, nie ma początku i końca. (…) Poezja <<w ruchu>> ku niewiadomemu ma jeszcze sens. Utwory pełne filozofii, <<smaku>>, <<mądrości>>, <<głębi>> to często porcelana…”
Nie wiem, czy Gabrysia znała tę akurat wypowiedź Mistrza, ale o tym, że Go czytała – namiętnie - wiemy z jej tekstów. I myślę, że była pojętną uczennicą. Mam nadzieję, że już nie raz siedzieli razem na „niebieskiej ławce”. On – „niewierzący”, ona – ośmielająca się za życia pisać o Bogu niepoważne powiastki. Może szepczą razem modlitwę (parafrazę zdania z dziennika Gabrysi): „Błogosławiony czas, w którym nauczyliśmy się czytać”.
Błogosławiony…
Czytajcie Gabrysię!
(recenzja ukazała się w kwartalniku literackim "ReWiry" nr 3/2020")
Przenikanie Gabriela Cabaj
8,0
„ŚPIEWAM PIEŚNI O SZTUCE PRZETRWANIA”
Twórczość literacką Gabrieli Cabaj poznaję od niedawna za sprawą człowieka, który walczy po jej śmierci o to, by ta twórczość nie zginęła. Pisać zaczęła stosunkowo późno, mając pięćdziesiąt kilka lat, i to właśnie dojrzałość jej tekstów jest pierwszym, co daje się odczuć po ich lekturze. Od 2009 r. poetka zaczęła publikować teksty na portalach literackich, na których od początku była zauważana i doceniana przez ich użytkowników. W 2012 r. pod wpływem namowy jednego z nich – Leszka Lisieckiego – zdecydowała się wydać swoje teksty w formie książkowej, ale dopiero w 2016 r. książce nadano numer ISBN. Tom pt. "Przenikanie" zawiera 50 tekstów poetyckich. Wszystkie są wersyfikowane, jednak niektórym z nich bliżej do prozy poetyckiej niż wierszy. Każdy tekst został zilustrowany foto-grafiką autorstwa Leszka Lisieckiego. A biorąc pod uwagę, że część tekstów jest owocem inspiracji jego fotografiami, ekfrazami, trudno oprzeć się wrażeniu, że książka tak naprawdę posiada dwóch autorów. Niestety za życia Gabrieli Cabaj nie doczekała się - moim zdaniem należnej jej – uwagi i docenienia. Stąd moja próba jej przybliżenia.
Fotografia na przedniej okładce przedstawia dwa drzewa bez liści, wyrastające obok siebie, będące swoim prawie lustrzanym odbiciem i przywołujące na myśl podobieństwo, jakie spotyka się u bliźniaków. Na tylnej okładce zostały zamieszczone niestandardowe notki biograficzne autorki tekstów i autora foto-grafik, które spełniają rolę komentarza do przedniej okładki tomu:
"Gabriela Lilianna Cabaj
Urodziłam się w styczniu 1956
Na wiosnę dwutysięcznego dziewiątego, ułożona nieco wygodniej, zaczęłam pisać o wszystkim, co mi się śni. Czasami budzi mnie pianie koguta, kiedy indziej tajemnicze kroki ciszy, której nie umiem nazwać. Wtedy usilnie staram się pozbierać do jasnego koszyka z wikliny, ale chwilę po - znowu jest pusty.
Leszek Lisiecki
Urodziłem się w styczniu 1956
Na wiosnę tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego starszy brat podarował mi pierwszy aparat fotograficzny. Od tej pory minęło już kilka innych aparatów i wiele tysięcy zdjęć, które zatrzymały czas widziany moimi oczami.
Mój koszyk z wikliny powoli zapełnia się zbiorami, ale jest w nim jeszcze bardzo dużo miejsca…"
Drzewa są jednym z najczęściej pojawiających się motywów tego tomu. Podmiot liryczny [dalej: pl], będący bez wątpienia alter ego autorki, nie tylko opisuje ich piękno, ale wręcz znajduje z nimi duchową więź. Jednym z piękniejszych wierszy o niej opowiadającym jest wiersz pt. "Ptaki" (s. 32) -
Gdy milczę, wtedy rozmawiam z drzewami -
sosno, brzozo, daglezjo i ty kasztanowcu,
i klonie - nic nas nie chroni od nocy, więc
zdejmuję sandały i boso - razem chodzimy
po deszczu. Nasza wolność, to ptaki noszone
w koronie.
Już ciemnieje powietrze, połykając kolory.
Kształty zbierają się w jedno, więc mówię:
sosno, brzozo, daglezjo i ty kasztanowcu,
i klonie -
deszcz... ten to ma miękkie serce, kiedy
współczuje stopom i naszym drewnianym
ramionom.
Użycie personifikacji wobec nie tylko drzew, ale i innych elementów otaczającej rzeczywistości, wynika z nieprzeciętnej wrażliwości i uważności oglądu świata. Sam pl zdaje sobie sprawę z wyjątkowości swojego postrzegania -
drzewom radują się smukłe dusze
latarnie cicho nucą kołysząc biodrami
tylko nie wszyscy to widzą
ponieważ niektórzy mają
prześwietlone oczy
("Jest takie miejsce", s. 94)
Wydaje się, że pl do niedawna również miał „prześwietlone oczy”, był zabiegany i zajęty tysiącem spraw niecierpiących zwłoki. Ale nastąpiło w nim jakieś wewnętrzne przełamanie (rozczarowanie dotychczasowym życiem?),którego owocem stało się pisanie i wejście w świat literatury –
mierzi mnie każdy dzień który niczego nie wnosi
i nie idzie tu o rzeczy sensacyjne wiadomości czy inne
pierdoły nie mające dla mnie znaczenia
mierzi mnie każdy następny poniedziałek i wtorek
i środa też i czwartek a tak w ogóle tydzień
po tygodniu rok za rokiem mierzi mnie to co ospałe
dawniej wieczorem układałam na jutro misterne plany
z moją podzielną uwagą można było robić trzy rzeczy naraz
albo cztery to wyglądało mniej więcej jak krojenie czasu
a każdy kawałek przypiekało się na innym ogniu
wtedy nie do pomyślenia było żeby być dla siebie
żyło się robiło się spało się szybko wstawało do dnia
teraz wciąga mnie powoli piekielna machina do umierania
kupuję kolejne długopisy bruliony tusze do drukarki
gorączkowo czytam co mi tylko w ręce wpadnie
żeby odlecieć na chwilę w nieznane wcześniej rejony
to trzyma mnie jakoś nie mierzi tylko coś woła
ale niedobrze kiedy nocą okrutnym chichotem za uszami
("Podzielność", s. 58)
Metamorfoza, jaką przechodzi pl, jest największym zaskoczeniem dla niego samego -
od pewnego czasu już od rana przestaję poznawać
siebie i to się pogłębia w miarę upływu dnia wieczorem
jestem tak zmieniona że nawet widząc się przelotnie
zdziwienie mnie ogarnia skąd ja ją znam no skądś ją znam
("Dobry wieczór!", s. 12)
Choroby się nie wybiera. Miłości – tej prawdziwej – chyba też nie. Kiedy czytam teksty Gabrysi, odnoszę wrażenie, że również miłość do poezji może spaść na nas jak grom z jasnego nieba… i przemieniać nas - jak dawno już zauważył Norwid – w anioły.
W wierszu pt. "Licença poética" (s. 46) autorka tak określiła swoją poezję -
Gdy śpiewam pieśni o sztuce przetrwania,
ona spod skóry - wydłubuje drzazgi.
Te „drzazgi” w tomie są bardzo zakamuflowane. Autorka nie epatuje doznanymi krzywdami, nie skarży się wprost na samotność, chociaż najwyraźniej ją odczuwa.
jakże dawno nie było mnie w żadnym miejscu
dłubię w książkach może coś z tego wyjdzie
gdzie to odłożę przed snem kto spojrzy
("Noc muzeów", s. 62)
W wierszu pt. "Jak łatwo być" (s. 22) podejmuje przejmujący dialog z samą sobą, a raczej z kobietą, którą była kiedyś.
Co czułaś - nieraz odzierana z godności.
Chyba musiałaś być ponad - w środku
swoich światów, wpatrzona w okno
w ciszę firanki, za którą wiatr błękitny
zmieniał pory roku
grając cieniami
i światłem.
Te opisy walki o siebie, o nadzieję, radość życia, czyjąś przyjaźń są dla mnie najbardziej przejmującą stroną tego tomu. I mimowolnie spychają na dalszy plan myślenie o warsztacie autorki. Z całą pewnością Gabrysia Cabaj była samorodnym talentem, ale niepozbawionym świadomości ważności warsztatu. Widać, że szukała różnych form wyrazu. Dlatego część tekstów posiada wyraźny podział na strofy, interpunkcję, a część jest ich pozbawiona , bliższa prozie poetyckiej.
Można by jeszcze dużo dobrego powiedzieć o tym tomie, zacytować wiele tekstów. Mam nadzieję, że zrobi to kiedyś profesjonalny krytyk literatury. Bo ja jako zwykła czytelniczka poezji chciałabym, żeby twórczość Gabrieli Cabaj została odkryta na nowo.
Na koniec przytoczę wiersz pt. "Uśmiechaj się" (s. 88),który brzmi jak credo autorki, jedno z piękniejszych, jakie czytałam w życiu -
Uśmiechaj się do swoich myśli łagodnie
i mądrze zagarniaj to niesforne stado
idące krok po kropli coraz dalej i dalej
owczym pędem rozpasania.
Próbuj wyznaczać granice pastwiska
ty, który stoisz w centrum wszechświata
a zaledwie przeczuwasz horyzont za szczytami
za ciemniejącą linią drzew, za nieboskłonem.
Uśmiechaj się do myśli współczująco
jak do ludzi, którzy nagle tracą domy
czy oddają ziemi swoich bliskich, wyrwanych
z piersi bezgłośną rozpaczą.
Prowadź je jak dzieci, którym musisz pokazać
wschód i zachód słońca, złoty park jesienią
most nad rzeką, bezkres morza i biedronkę.
Ptaka ze złamanym skrzydłem i żyły kamienia.
Uśmiechaj się do swoich myśli jak do światła
które gdzieś tam jest -
pomimo nocy.
(recenzja ukazała się pierwotnie tu: https://poecipolscy.pl/polka/ksiazki-opisane/przenikanie/)