Po czym poznać, że jedna z pozornie identycznych zapalniczek należała niegdyś do prezydenta Franka Delano Roosevelta i z tego faktu jest warta grube pieniądze, a druga jest warta raptem kilkadziesiąt dolców? Po czym poznać, że nasza rzeczywistość jest tą prawdziwą, a nie tą, która w ogóle nie istnieje? Skoro androidy mogą śnić o prawdziwych owcach, to czy nieprawdziwi ludzie mogą śnić o prawdziwych kontinuach czasoprzestrzennych?
Philip K. Dick zadaje charakterystyczne dla siebie, egzystencjalne pytania na granicy hard science-fiction i teorii popularnonaukowych, lecz tym razem w nieco bardziej przyziemnej - bo obyczajowej - formie.
Jak wyszło? Osobiście - not my cup of tea.
Ale od początku: śledzimy wątki czwórki niezależnych bohaterów, żyjących w alternatywnej rzeczywistości, w której to II wojnę światową wygrały państwa osi. Każda z postaci reprezentuje inny sposób przetrwania w nienaturalnej dla czytelnika wizji. Mamy więc instruktorkę judo, Żyda podszywającego się pod Aryjczyka, japońskiego dygnitarza grającego w podwójną grę z sojuszniczymi państwami i handlarza amerykańskimi antykami. Całość spaja postać autora książki, wedle której historia potoczyła się inaczej, a alianci wygrali wojnę...
Sam zarys fabuły może i nie jest zbyt oryginalny, ale mógłby się udać (patrz: Rebooty serii gier Wolfenstein). Problem polega na tym, że całe clue tej powieści nie polega na samym fakcie przedstawienia historii alternatywnej, w której państwa osi wygrywają najkrwawszy sequel w historii, czyli II wojnę światową. Sens istnienia tej powieści opiera się na pytaniu "co by było gdyby?", ale w bardziej metafizycznym wydaniu: "co stanowi o prawdziwości danego 'gdyby'?". I tutaj moim zdaniem zaczynają się schody, bo egzekucja powyższego pomysłu jest zwyczajnie mierna.
Jak coś jest do wszystkiego... Ni to obyczajówka, ni to thriller, ni to dystopia, ni to sci-fi. Nie kwestionuję geniuszu autora, ale sądzę, że oprócz walorów filozoficznych, fajnie byłoby zainteresować czytelnika wykreowanymi wątkami. Losy postaci, które śledzimy podczas lektury są jednak zwyczajnie nudne, a w skrajnych momentach irracjonalne.
Kolejna wada, która pod koniec już bardzo męczyła to wpychany na siłę dualizm - Żydzi dobrzy, Niemcy i Japończycy kreskówkowo okrutni niczym bondowscy złoczyńcy. Można było pokusić się o mniej jednoznaczną wizję, a końcu alianci (w szczególności Amerykanie i Sowieci) też święci nie byli i do dziś nie są.
Philip K. Dick lubi zanudzać czytelnika zmyślonymi geopolitycznymi faktami ze swojego alternatywnego świata. Problem w tym, że jego wizja jest infantylna, żeby nie powiedzieć durna - wielkie i nacjonalistyczne Chiny Czang Kajczeka tak słabym graczem na arenie politycznej? Osuszenie Morza Śródziemnego pod uprawy rolne? Słowianie wygnani do rezerwatów na Kaukaz? Serio? Philip Dick wyciąga na planszę tylko te pionki, które mu odpowiadają, a resztę po prostu przesuwa poza planszę. Ja rozumiem, że jest to powieść z innej epoki i łatwo jest mi oceniać autora z perspektywy czytelnika z przyszłości... Ale no kurna bez przesady.
Już pominę kwestię kolonizacji kosmosu, bo w tamtych czasach amerykańska propaganda zrobiła swoje i ludzie rzeczywiście mogli sobie roić nadzieję, że w niedalekiej przyszłości będziemy podbijać Układ Słoneczny.
I ta księga I Ching, te trygramy i heksagramy... Ughhh.
Stracony czas. Pseudointeligentna wydmuszka.
Nie polecam.
Po czym poznać, że jedna z pozornie identycznych zapalniczek należała niegdyś do prezydenta Franka Delano Roosevelta i z tego faktu jest warta grube pieniądze, a druga jest warta raptem kilkadziesiąt dolców? Po czym poznać, że nasza rzeczywistość jest tą prawdziwą, a nie tą, która w ogóle ...
Rozwiń
Zwiń