rozwiń zwiń

Windą na szafot. „Intuicjonistka” Colsona Whiteheada

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
15.06.2023

Na polskie wydanie tej powieści przyszło nam czekać ponad dwie dekady. Ale debiut napisany przez zaledwie trzydziestoletniego wtedy Colsona Whiteheada to dzieło jak najbardziej dojrzałe i bez pudła zapowiadające jego przyszłe literackie sukcesy.

Windą na szafot. „Intuicjonistka” Colsona Whiteheada Materiały Wydawnictwa Albatros

Od powieści najnowszej do debiutu. „Intuicjonistka” Colsona Whiteheada

Zatoczyliśmy swoiste koło i Colsona Whiteheada czytamy od końca – od powieści najnowszej do debiutu. To wynik, oczywiście, decyzji marketingowej, żeby nareszcie uzupełnić biblioteczkę o pozostałe powieści amerykańskiego pisarza, który u nas zaistniał dopiero po ozłoceniu go swoistym dubletem: National Book Award i Pulitzerem za „Kolej podziemną”.

Tymczasem za oceanem był autorem bestsellerowym co najmniej od napisanej pół dekady wcześniej niż jego opus magnum, cokolwiek osobliwej historii apokaliptycznej „Zone One”, gdzie zarówno złaknione ludzkiego mięsa zombie, jak i ludzie nie dzielą już świata na czerń i biel. Jest to pocieszeniem może i marnym, ale jednak akcentuje człowieczy aspekt kolektywnego cierpienia i wspólnotowość w obliczu tragedii, porozumienie ponad podziałami zerujące kulturowe i rasowe uprzedzenia. Ale Whitehead już pierwszą książką mocno zaznaczył swoją obecność na literackiej mapie. Nareszcie „Intuicjonistka”, powieść z 1999 roku, ukazuje się u nas i po naszemu.

Zanim zdobył kilka dziewiczych, branżowych wyróżnień za prozę – i, prawdopodobnie dla niego cenniejsze, pochwały od samego Johna Updike’a – przez lata pracował jako dziennikarz, ale pomiędzy kolejnymi artykułami dłubał przy potencjalnych powieściach. Do dzisiaj wydał ich osiem, z czego, licząc omawiany tutaj tytuł, po polsku wyszły cztery. Nie nad wszystkimi krytyka rozpływała się gremialnie, ale nikt nie mógł zaprzeczyć temu, że na nowojorskiej scenie pojawił się głos wyrazisty i donośny. Whitehead luźno skakał między gatunkami, wykorzystując je nie tylko jako sztafaż, ale faktycznie docinając narracyjne schematy do własnych ambicji, nie unikając przy tym szablonu, lecz umyślnie i świadomie wychodząc za odrysowane linie. Nie inaczej jest też i w alegorycznej „Intuicjonistce”, zbudowanej na fundamencie powieści detektywistycznej i doprawionej – co okaże się z czasem – charakterystycznymi dla autora refleksjami społecznymi.

Pierwsza powieść autora „Kolei podziemnej” i „Miedziaków”

Whitehead opisuje wypaczony obraz Nowego Jorku (choć nazwa miasta, gdzie dzieje się akcja książki, nigdy nie pada), rodem z wykoślawionej powieści noir, gdzie zbyt dosłownie odczytano niektóre metafory. Mężczyźni są twardzi i hardzi, ich kapelusze rzucają długie cienie na sponurzałe twarze, a kobiety i czarni zajmują miejsce na samym dole społecznej drabinki. Na swoistą elitę składają się z kolei członkowie Gildii Inspektorów Wind, cokolwiek tajemniczy specjaliści od konserwacji rzeczonych urządzeń, stanowiących niejako podstawowy środek lokomocji i komunikacji w bezimiennym, pnącym się ku niebu mieście. To esencjonalni macho przeświadczeni o swojej wyższości, uprawiający swojego rodzaju ezoteryczną masturbację poprzez wyrażane głośno samouwielbienie. Gildia skupia wokół siebie pieniądz i potęgę, a pieniądz to potęga i potęga to pieniądz, co prowadzi, rzecz jasna, także do wewnętrznych przepychanek między zrzeszonymi inspektorami. A niebawem do tej misternej układanki dochodzi jeszcze jedna zmienna, bo na scenie pojawia się Lila Mae, nowo przybyła do miasta młoda inspektorka, która jeszcze nie zna panujących tam zasad. Z miejsca mężczyźni przylepiają jej etykietę swoistej outsiderki, bo kobieta nie dość, że czarnoskóra, jest jeszcze intuicjonistką.

Znaczy to mniej więcej tyle, że – inaczej niż jej koledzy empiryści, pracujący bezpośrednio przy maszynach i szukający usterek tradycyjnymi metodami – potrafi wyczuć niepokojące wibracje na poziomie, nazwijmy to, nienamacalnym. Choć starzy wyjadacze chcieliby skreślić nowe metody jako zwyczajne czary-mary i szarlatanerię, to jednak intuicjoniści mają potwierdzoną wyższą skuteczność w wykrywaniu jakichkolwiek odchyłów od normy.

A to grozi rychłym przetasowaniem na szczycie Gildii. Dlatego kiedy dochodzi do wypadku, za który prędko obwiniona zostaje Lila Mae, pojawia się pytanie, czy to faktycznie niefortunny zbieg okoliczności, czy może jednak spisek uknuty przez frakcję empirystyczną. Na tym szkielecie, który jest wypadkową czarnego kryminału i swoistej parodii, Whitehead buduje konstrukcję z kilku pięter, znacznie bardziej złożoną i skomplikowaną, niż mogłoby się do tej pory wydawać, choć ani na moment nie zaprzedaje jej gatunkowych korzeni.

Jest to bowiem nieustająco opowieść o korupcji na wysokich stołkach i iście detektywistycznym dochodzeniu, ale coraz śmielej przebija przez nią szerszy i ambitniejszy zamysł autora, żeby nakreślić zamaszysty obraz zmagań na tle rasowym oraz zmian społecznych. Oczywiście korzysta on przy tym szeroko z metafory wszędobylskich wind, a wojna między empirystami a intuicjonistami przybiera wymiar ideowy, której przedmiotem jest dalszy progres społeczeństwa jako takiego. Albo jego wyhamowanie, zależnie od wyniku owego sporu.

Lila Mae ląduje w samym środku tej bezpardonowej intrygi i nie zawsze ma należytą sprawczość – częstokroć bywa rzucana z prawa do lewa niczym szmaciana laleczka. Ale odgrywa przy tym także istotną rolę symboliczną jako zwolenniczka i praktykantka zupełnie nowego podejścia do głęboko już zakorzenionych działań, orędowniczka nieszablonowych rozwiązań na miarę nadchodzącej epoki, która przewartościuje dotychczasowy układ społeczny i dookreśli palące kwestie rasowej tożsamości, wymagające przetasowania.

Bo empiryzm utożsamiany jest tutaj ze sposobem wypracowanym przez białego człowieka, który tę rzeczywistość przed laty ukształtował i zabetonował. Lila Mae proponuje świeże spojrzenie i perspektywę poprzez eksplorację idei „czarnej skrzynki”, czyli windy opisanej przez twórcę intuicjonizmu, którego myśl ma pomóc jej poskładać do kupy to, co się wydarza i ma się dopiero wydarzyć. Strukturalnej i formalnej odwagi nie brakuje i samemu autorowi, który nanosi to wszystko na szkic powieści stricte gatunkowej. I choć czasem całe to rusztowanie się chwieje – powieść bywa chwilami aż za gęsta i, no cóż, nieintuicyjna – to wychodzi on z tej próby obronną ręką. Trudno oczekiwać od debiutu, że będzie książką spełnioną, ale „Intuicjonistka” to zdecydowanie poziom wyżej niż zaledwie zapowiedź pisarza, jakim Whitehead dopiero miał się stać. On już wtedy nim był.

Przeczytaj fragment książki „Intuicjonistka”:

Książka „Intuicjonistka” jest dostępna w sprzedaży.

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem.


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Bartek Czartoryski 15.06.2023 14:30
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post