Patrzyliśmy, jak stoją w czerwonawym blasku antarktycznego słońca na drażniącym tle opalizujących chmur lodowego pyłu, i poczęła na nas wpływać bijąca od nich fantastyczna aura. Nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że widok ten kryje w sobie niesłychaną tajemnicę, potworną jakąś rewelację - jak gdyby te nagie iglice rodem z sennych koszmarów były pylonami straszliwej bramy wiodącej do sfery zakazanych snów, w której niedosiężne głębie czasu i przestrzeni zlewają się w jedną wielowymiarową bezdeń. Dręczyło mnie przemożne, uporczywe uczucie, że gnieździ się tam zło - że są to góry szaleństwa, które najdalszymi stokami opierają się o krawędź jakiejś przeklętej, ostatecznej otchłani. Gorejące lodowym blaskiem chmury, na których tle rysował się górski łańcuch, zdawały się przynależeć nie tyle do ziemskiej przestrzeni, ile do jakiegoś mglistego, eterycznego wymiaru zewnętrznego; w zatrważający sposób uzmysławiały, że ta niezbadana, nietknięta ludzką stopą południowa kraina jest najprawdziwszym skrajem świata, odosobnionym, opuszczonym i martwym od prawieków.
Patrzyliśmy, jak stoją w czerwonawym blasku antarktycznego słońca na drażniącym tle opalizujących chmur lodowego pyłu, i poczęła na nas wpływać bijąca od nich fantastyczna aura. Nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że widok ten kryje w sobie niesłychaną tajemnicę, potworną jakąś rewelację - jak gdyby te nagie iglice rodem z sennych koszmarów były pylonami straszliwej bramy wiod...
Rozwiń
Zwiń