Dobra powieść powinna być wielogłosowa

Sebastian Frąckiewicz Sebastian Frąckiewicz
05.12.2013

Rozmawiamy ze Szczepanem Twardochem - śląskim pisarzem, z wykształcenia socjologiem. Publikował w "Życiu", "Opcjach", "Frondzie", "Arcanach" i "Strzale" jako niezależny publicysta. W 2013 roku został laureatem Paszportu Polityki za rok 2012 w kategorii literatura. Nagrodę otrzymał za powieść "Morfina".

Dobra powieść powinna być wielogłosowa

Sebastian Frąckiewicz: Pamiętam, że kiedyś byłeś mocno obecny w fandomie. Czy to, że przeszedłeś do tzw. mainstreamu literackiego nastąpiło przypadkiem, czy celowo?

Szczepan Twardoch: Nigdy nie uważałem siebie za autora fantastyki, choć funkcjonowałem w środowisku fantastycznym. Skoro zapraszano mnie na konwenty, to na konwenty jeździłem. Oczywiście w żaden sposób swoich związków - towarzyskich przede wszystkim - z fantastyką się nie wyrzekam. Zmieniła się raczej recepcja mojej prozy, ja nie zmieniłem szczególnie własnego rozumienia swojego miejsca w polskim światku literackim.

Czy ta recepcja zmieniła się tak naprawdę dopiero przy „Morfinie” czy już przy „Wiecznym Grunwaldzie”?

Chyba przy „Wiecznym Grunwaldzie”. Potem „Tak jest dobrze” dostało nominację do „Gdyni”, później zacząłem pisać dla „Polityki” i jakoś tak się to potoczyło.

Czy „Morfina” nie jest kolejną próbą drążenia tego tematu tożsamościowego, który pojawia się w „Wiecznym Grunwaldzie”?

Tak. Tyle, że "Wieczny Grunwald" to powieść monofoniczna – skupia się właśnie na tej tożsamości polskiej i niemieckiej. Natomiast „Morfina” jest bardziej polifoniczna. Problem styku tożsamości polskiej, niemieckiej i śląskiej również tam się znajduje, ale nie tylko. W „Morfinie” dużo ważniejsze są sprawy płci, wzajemne relacje dominacji i uległości, stosunek do dziejów. I moim zdaniem tak właśnie powinna wyglądać dobra powieść – powinna być wielogłosowa, tak jak życie.

Zarówno po lekturze „Wiecznego Grunwaldu” jak i „Morfiny” trudno nie zadać Ci pytania, czy czujesz się pisarzem polskim, śląskim, czy śląskim piszącym po polsku? A może takie szufladkowanie nie ma dla Ciebie większego znaczenia?

To język określa pisarza, więc jestem pisarzem polskim. Choć ludzie robią różne eksperymenty. Kiedy Wojciech Kętrzyński pisał po niemiecku bardzo słabe wiersze patriotyczne sławiące jego nowo odkrytą polskość, to i tak pozostawał pisarzem niemieckim. To taki oczywiście przerysowany przykład. Ale Janicjusz był poetą łacińskim, będąc Polakiem.

Ale gdyby to było takie proste to wszelkiego rodzaju pęknięcia tożsamości, granice między nimi nie byłby aż tak widoczne w Twojej prozie?

Uważam się za Ślązaka i lokuję się na zewnątrz polskości, która mnie bardzo interesuje, bardzo ją przeżywam, ale właśnie z zewnątrz. Nie uważam się za Polaka, choć jestem pisarzem polskim. Dlatego przywołuję tego Kętrzyńskiego. Mógłbym też przywołać Josepha Conrada, który mimo wszystko jest pisarzem angielskim, Cioran zaś - pisarzem francuskim. Przynależność narodowa czy etniczna a przynależność do którejś z narodowych literatur to dwie zupełnie odmienne sprawy.

Czy „Wieczny Grunwald” miał jakąś szczególną recepcję na Śląsku?

Nie, dlatego że dotyka raczej relacji polsko-niemieckich, a nie polsko-śląskich, czy niemiecko-śląskich. „Wieczny Grunwald” to w założeniu miała być rzecz o anachronicznym projektowaniu w przeszłość fałszywej wizji odwieczności konfliktu polsko-niemieckiego. Odwieczność konfliktu polsko-niemieckiego w zasadzie wymyślono w XIX wieku. Ja postanowiłem wyobrazić sobie rzeczywistość, w której ten odwieczny konflikt rzeczywiście obowiązuje. Zasadniczo Polacy przejęli z niemieckiego romantyzmu bardzo wiele. Pokazuję, że Polacy i Niemcy mają w gruncie rzeczy podobne myślenie o narodzie i wydaje mi się, że jakoś to w "Wiecznym..." pokazuję.

W „Wiecznym Grunwaldzie” wykorzystujesz staropolską składnię, leksykę. Czy miałeś jakiegoś konsultanta z dziedziny historii języka czy były to badania na własną rękę?

Kupiłem sobie kilka książek: gramatykę staropolską, słownik, zajrzałem do tekstów źródłowych i tyle. W trakcie pracy często do nich zaglądałem. Owszem, było to pracochłonne, ale nie stanowiło bariery, której nie sposób przełamać. Samą książkę napisałem szybko - w 3,4 miesiące, natomiast research trwał oczywiście o wiele dłużej.

Dlaczego jako Ślązak zająłeś się Warszawą?

Bo bardzo lubię Warszawę. To jest miasto, w którym bardzo dobrze się czuję. Może dlatego, że tak naprawdę poza Warszawą w Polsce nie ma więcej miast. Reszta to kulturowo miasteczka i nie mam na myśli wielkości, bo konurbacja śląska ma 3,5 miliona mieszkańców w jednym, zwartym przynajmniej geograficznie organizmie miejskim.

A Kraków czy Wrocław?

Kraków to miasteczko. Nie ze względu na wielkość, tylko ze względu na absolutny konserwatyzm. Dla mnie to, co definiuje i określa miasto, to przede wszystkim dynamika formy. Warszawa nie "jest", Warszawa się dzieje, ma otwartą formę, cały czas się zmienia, buzuje, to nie jest miasto ustalonego, spetryfikowanego stanu. Warszawa się dzieje, a Kraków po prostu jest i się nie zmieni: Jama Michalika, magiczne planty itp. A Warszawa wymyśla się ciągle na nowo, wchłania ludzi jak gąbka, no ale taka jest funkcja stolicy.

Nie chciałeś się przeprowadzić do Warszawy?

Nie, mnie jest dobrze na Śląsku.

Czy to pozwala Ci zachować właściwy dystans do światka literackiego?

Nie wiem, co to jest światek literacki. Mam paru znajomych z branży, paru przyjaciół pisarzy. Czy to jest światek? Jakoś nie zastanawiam się nad tym.

Czy byłeś zaskoczony Paszportem Polityki, a później Nike publiczności?

Nie spodziewałem się aż takiego sukcesu „Morfiny” jednak te nagrody nie spadły znienacka. Kiedy skończyłem pisać, liczyłem na pozytywny oddźwięk i miałem nadzieję, że zakończy się to sukcesem. Ale to chyba normalne, że jeśli poświęcasz czemuś mnóstwo czasu, to chciałbyś, aby nie był to czas zmarnowany. Ale kiedy zbliżały się te nagrody, to wiele rzeczy sygnalizowało, że może się udać.

Czy po Paszporcie i Nike czytelników czujesz presję napisania czegoś jeszcze lepszego?

Po każdej książce czuje taką presję. Zawsze staram się, żeby następna była lepsza niż poprzednia. Wola przekraczania siebie, podnoszenia sobie poprzeczki wydaje mi się zupełnie naturalna. Inaczej nie umiem.

Jak właściwie rozpoczynasz pracę nad nową książkę? Wymyślasz sobie jakiś temat? Ustalasz koncept?

Nie, mi się samo pisze i samo wymyśla. Nie mam aż tak dobrego, świadomego warsztatu literackiego, więc książki niejako piszą się same. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale tak właśnie jest.

Czyli „Morfina” nie była pomyślana jako rzecz o starciu kobiecości i męskości, jak często jest to przedstawiane przez media?

Nie, bo pisząc nie zadaję sobie wcześniej jakiejś problematyki. Budzę się, czy jadę sobie samochodem i pojawia mi się jakiś bohater, intryga, jego sytuacja egzystencjalna. Jak pochodzę sobie z takim pomysłem przez parę dni, to wtedy zaczynam go spisywać. Ale w tym nie ma jakiegoś świadomego budowania problematyki. Potem konstruuję szczegółowy konspekt i na podstawie tego piszę książkę. W przypadku „Morfiny” było to po prostu tak, że przyszła mi do głowy postać zdemobilizowanego morfinisty, który włóczy się od kochanki do kochanki po Warszawie zaraz po kapitulacji w październiku 1939, potem rozpisałem to na jakiś konkret, ale nie zakładałem sobie, że wyjdzie z tego powieść o kobiecości i męskości. Nie miałem założeń ideowych, ani funkcjonalnych. Powieść nie powinna mieć innych funkcji niż służenie samej sobie.

Zastanawiam się jednak nad funkcją narkotyku w Twojej książce. Być może Twój bohater zachowywałby się jednak inaczej, gdyby nie ćpał. Narkotyk w końcu sprawia, że człowiek nie jest do końca świadomy tego, co robi.

Ale ten narkotyk nie jest tak bardzo ważny wbrew tytułowi. Jest raczej metaforą snu czy śmierci.

Na początku „Morfiny” jest taka scena, gdzie główny bohater musi dostarczyć ważną przesyłkę i zastanawia się , czy jego żona nie chciałaby przypadkiem, aby on nie umarł za Polskę w patetycznym stylu niczym z powstańczych rycin Grottgera.

Trochę tak jest. Polskość była przez wiele lat transmitowana przez kobiety, dlatego polskość moim zdaniem jest bardzo kobieca.

Ale przecież polską politykę przez wieki, a zatem decyzje w imieniu całego narodu podejmowali jednak mężczyźni.

Ale ja nie mówię o decyzjach politycznych, tylko o kształcie polskości, tożsamości. Gdzieś między połową XVIII a XIX wieku polskość przeżyła całkowitą redefinicję i z tożsamości imperium, narodu bardzo politycznego, bardzo republikańskiego przeszła w tożsamość narodu męczenników, w której centralną wartością jest cierpienia i ofiara.

Utożsamiasz cierpienie i ofiarę z kobiecością?

Nie o to chodzi. To kobiety głównie cierpiały i ponosiły konsekwencję za czyny swoich ojców i synów. I nawet już zbytnio upraszczając, zaczęto temu cierpieniu nadawać jakiś sens, żeby swoje porażki jakoś racjonalizować, łatwiej przełknąć.

Ale w II Rzeczpospolitej to imperialne myślenie wróciło: chcieliśmy mieć kolonie, grać pierwsze skrzypce w środkowo-wschodniej części Europy.

Niby tak, ale w centrum mimo wszystko pozostały cierpienia i ofiara, tradycja insurekcyjna nie zeszła z pierwszego planu. Jest tak silna, że zdołała przeniknąć nawet do środowisk z założenia z innej, nieromantycznej tradycji.

W Twojej książce to kobiety są silne, główny bohater jest trochę słabym facetem bez właściwości.

Ja w ogóle uważam, że kobiety są silniejsze i lepiej sobie radzą w dzisiejszym świecie bez ustalonej formy. Łatwiej sobie radzą w przyjmowaniu wielu różnych ról, często ze sobą sprzecznych. A mężczyźni się tego nie nauczyli. Cóż, radzimy sobie kiepsko.

A z drugiej strony kobiety wciąż zarabiają mniej, rzadziej awansują na wyższe stanowiska.

No tak, ale to właśnie wszystko się zgadza. Mimo przeciwności muszą częściej się dostosowywać. Z drugiej strony ja jestem pisarzem, a nie socjologiem. Nie wiem dokładnie, jak się rzeczy mają. Dopiero pisząc, w czasie procesu twórczego, staram się coś odkryć.

To znaczy, że gdy kończysz książkę jesteś nią zaskoczony?

Zawsze jestem zaskoczony, a zarazem zawsze mam wrażenie, że jest do niczego. Daję ją najpierw do lektury kolegom po fachu i gdy słyszę, że jest dobrze, wtedy czuję się bezpieczniej. Z drugiej strony nie umiem zajmować się literaturą po godzinach – jestem pisarzem na cały etat i inaczej nie potrafię.

Czy Twoje książki będą tłumaczone na niemiecki?

Tak, w 2014 „Morfina” pojawi się w Niemczech, później jeszcze we Francji i chyba na Węgrzech.

Podobno nie lubisz akcji promujących czytelnictwo?

Tak, uważam, że są bez sensu. Nie wierzę w taki paternalistyczny stosunek do ludzi. I sam nie chciałbym być tak traktowany i żeby ktoś mówił mi „myj zęby”, „jedz zdrowo”. Zatem dlaczego mamy działać na takiej samej zasadzie i mówić „czytaj!”. Takie promowanie czytelnictwa to są jakieś popłuczyny po XIX wiecznym pozytywizmie, gdzie zwalczało się analfabetyzm i zanosiło książki pod strzechy. Ale wtedy to miało sens, bo słowo pisane było jedyną formą kontaktu z kulturą. Dziś możesz uczestniczyć w kulturze nie czytając – znam wiele świetnych, mądrych filmów i mnóstwo kiepskich książek. Dlaczego zatem mamy promować akurat czytelnictwo?

Ok, można robić to w sposób propagandowy, ale też w sposób inteligentny.

Wydaje mi się, że to ma sens tylko w przypadku dzieci. Bo nawyki czytelnicze nabiera się w dzieciństwie. Ale to już rola rodziców i żadne akcje tu niczego nie zmienią. Czytania powinieneś się uczyć w domu i w szkole. Potem jest już trochę za późno.

A nie obawiasz się, że jeśli nie zaczniesz promować świadomego czytania dobrej literatury to Twoje książki w ogóle nie znajdą czytelników? Będą po prostu za trudne dla odbiorcy.

Może. Ale od tego powinniśmy mieć dobry system edukacyjny i na to wydawać pieniądze, a nie później łatać intelektualne braki ludzi promocją czytelnictwa.

Dziękujemy za rozmowę.


komentarze [10]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
melissa 09.12.2013 00:56
Czytelniczka

Myśliwski też mówił, że jego książki piszą się same, że gdy przystępuje do pisania książki, nie wie jeszcze, o czym ona będzie.

Co do Krakowa, zgadzam się w całej rozciągłości. Mimo tego, że Kraków się rozbudowuje, mentalnie jednak tkwi ciągle w tym samym miejscu i niewiele zmienił fakt, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat do Krakowa napływają wciąż nowe rzesze studentów...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Bosy_Antek 07.12.2013 15:14
Autor

Poczułem się zażenowany tym ostatnim wyskokiem Kopyta. Tym z "pierd... się Polsko!"

Czekam, aż Kopyta dostanie jakąś specjalną nagrodę od Donalda "polskość to nienormalność" Tuska.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Małgorzata 06.12.2013 13:26
Czytelniczka

Ciekawy wywiad!

Trochę nie zgodzę się z tym, że Kraków to miasteczko. Nie ze względu na wielkość, tylko ze względu na absolutny konserwatyzm. Dla mnie to, co definiuje i określa miasto, to przede wszystkim dynamika formy(...), a Kraków po prostu jest i się nie zmieni.
Czy Kraków i inne miasta musi się zmieniać?
Dla mnie Kraków to bardzo ważne miasto, miasto kultury,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Boogna 06.12.2013 12:05
Czytelniczka

"A nie obawiasz się, że jeśli nie zaczniesz promować świadomego czytania dobrej literatury to Twoje książki w ogóle nie znajdą czytelników? Będą po prostu za trudne dla odbiorcy.

Może. Ale od tego powinniśmy mieć dobry system edukacyjny i na to wydawać pieniądze, a nie później łatać intelektualne braki ludzi promocją czytelnictwa".

Popieram!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
BIETKA 06.12.2013 11:04
Czytelniczka

-" Nie uważam się za Polaka, choć jestem pisarzem polskim"- trochę to dla mnie niezrozumiałe...:-(

" Kraków to miasteczko" - nie zgadzam się z Autorem! Tam dzieje się życie i kultura się dzieje:-) To właśnie Kraków jest kulturalną stolicą Europy, jedną z wielu!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Marek 05.12.2013 19:52
Czytelnik

wolę Cię pisarzem niż socjologiem... pozdrawiam

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
sapho 05.12.2013 18:24
Czytelniczka

ciekawe rozgraniczenie (bardzo wyraźne) tożsamości narodowej i przynależności do literatury narodowej/w danym języku... do przemyślenia.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bosy_Antek 05.12.2013 17:38
Autor

Ech, uproszczenie...

Wiele powieści polifonicznych brzmi bełkotliwie, chaotycznie, wbrew pozorom wcale nie "oddaje złożoności" życia, bo w sumie każdy z nas ma tylko jedną (jak mu się poszczęści) jaźń i jeden, może mniej lub bardziej plastyczny, sposób percepcji świata.

Polifonia to narzędzie a nie gwarancja "prawdo-pisania."

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
K_Schmidt 05.12.2013 16:32
Czytelniczka

"Z drugiej strony ja jestem pisarzem, a nie socjologiem."
Ciekawe, czemu tak skromnie? W końcu ukończył socjologię na uniwersytecie, czyli z wykształcenia jest socjologiem.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Sebastian Frąckiewicz 05.12.2013 15:35
Czytelnik

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post