Prowincja tętni literaturą – wywiad z Konradem Oprzędkiem

LubimyCzytać LubimyCzytać
24.08.2018

O kreowaniu literackich światów, perspektywie ślimaka oraz łączeniu pracy reportera i pracy pisarza z Konradem Oprzędkiem, autorem książki Łaskoci, rozmawia Zofia Prudens.

Prowincja tętni literaturą – wywiad z Konradem Oprzędkiem

Bardzo obiecujący literacki debiut świetnego reportera!

W zamachu terrorystycznym w Pizie ginie dwóch młodych Polaków. Wieś, z której pochodzili, popada w bezsenność. Patrząc na niegasnące światła w oknach domu rodziny ofiar, mieszkańcy uświadamiają sobie własną starość i samotność. Ich świat wymiera, a oni są bezsilni.

Na pozycję lidera społeczności wyrasta miejscowy strażak. Znajduje sąsiadom wroga i rozbudza w nich strach, który żywi się wszystkim, co napotka na drodze. Ludzie odzyskują poczucie siły. Wkrótce prawie cała wieś zaczyna fantazjować o przemocy...

Zofia Prudens: Po co reporter, który dobrze robi to, co robi, pisze powieść?

Konrad Oprzędek: W ostatnich latach rzeczywistość tak przyspieszyła, że wytrąciła mi z rąk reporterskie narzędzia do jej opisu. Hasłowo ujmę to przyspieszenie: kryzys uchodźczy, zamachy terrorystyczne, przejmowanie władzy przez prawicowych populistów, wzrost poziomu egoizmów narodowych, ksenofobii, rasizmu itd. A teraz przełożę to na codzienne obrazki z Polski: spalona kukła Żyda, czyli symboliczny mord; buły na oczach cudzoziemców, którzy wpadli na brawurowy pomysł, żeby zamieszkać w naszym kraju, np. tego Syryjczyka, któremu trzej Polacy na ulicy Poznania zadali kilkadziesiąt ciosów, krzycząc „Co tu robisz? Spierdalaj z Polski!”. Do tego hasła na Marszu Niepodległości: „Europa tylko biała”, „Czysta krew”. I te heheszkowe memy przedstawiające bramę w Auschwitz z napisem: „Obóz dla uchodźców z nieograniczoną liczbą miejsc”.

Chyba im więcej się dzieje, tym dla reportera lepiej?

Z początku tak. Reportera napędza jego wrażliwość i ciekawość. Jeśli rzeczywistość boleśnie go żądli, to usiłuje ją zrozumieć. I ja też próbowałem. Pojechałem np. do Przemyśla, opisałem, jak polscy nacjonaliści atakują mniejszość ukraińską. Zrobiłem reportaż o młodych Polakach, którzy skręcili na prawo, wydziarali ciała symbolami patriotycznymi, zamieszkali w Polsce wyobrażonej – potężnej, od morza do morza – i żyją fantazjami o walce z urojonym najeźdźcą. Ale rzeczywistość dostała zadyszki, coraz mocniej sapała nienawiścią, a ja coraz mniej ją rozumiałem. Mogłem dalej jeździć od człowieka do człowieka, próbując skumać, dlaczego właściwie pędzimy na złamanie karku. Ale poczułem, że lepiej będzie, gdy zwolnię. Z perspektywy ślimaka widać więcej.

Ślimaka?

Pracę dziennikarską zaczynałem w radiu i jego portalu informacyjnym. Pisałem i redagowałem po kilkanaście newsów dziennie. To było niesamowicie szybkie tempo pracy. Powiedzmy, że byłem strusiem. Potem przerzuciłem się na reportaż. Zamiast kilkuset tekstów w miesiącu robiłem tylko jeden, czasem dwa. Czyli żółw. Takiemu żółwiowi świat nie rozpada się na setki migawkowych ujęć jak strusiowi, tylko układa się w nieśpieszną opowieść. Żółw ma możliwość skupić się na szczególe, potraktować go jako wytrych do rzeczywistości i dzięki temu lepiej ją zrozumieć. Ale i to było dla mnie za szybko. Zostałem więc ślimakiem. Zamiast kilkunastu tekstów w roku – jeden, powieść.

Co zobaczyłeś z perspektywy ślimaka?

To samo, co z perspektywy żółwia, ale lepiej to zrozumiałem – strach. Diabli wiedzą, dlaczego po dekadach względnego poczucia bezpieczeństwa znowu osunęliśmy się w strach. On każe nam gonić w piętkę. Z początku uciekaliśmy przed wyimaginowanym obcym, potem lecieliśmy już na niego z bejsbolami, a teraz – jako że nie umiemy go dopaść – szukamy dla tych pał pierwszych lepszych pleców, które przed sobą widzimy. Dopiero gdy koleś już leży, okazuje się, że to ten z IVb, nasz dawny ziom ze szkoły, a nie żaden obcy. Tego kręgu wariactwa nie umiałem opisać jako reporter. Pomyślałem, że może uda się w powieści. To okazało się trudne, bo z jednej strony chciałem opisać świat, który widzę, a z drugiej – odejść od niego na tyle daleko, żeby opowieść nie zamieniła się w tendencyjną, publicystyczną, doraźną.

Tworzenie nowych światów przychodzi Ci z łatwością?

Długo wydawało mi się, że nie umiem zmyślać. Że mam uśpioną tę część mózgu, która odpowiada za wytwarzanie światów, zaludnianie ich postaciami, dawanie im historii i języków, wiązania ich różnymi wątkami. Umiałem rozmawiać z ludźmi, otwierać ich i wchodzić głęboko w ich historie, a potem znajdować dla nich formę literacką i robić z tego reportaż. Ale wymyślić na tyle wiarygodny świat w powieści, żeby czytelnicy zechcieli do niego wejść i jakoś się w nim umościć – wydawało mi się, że jestem na to za krótki. Dopiero gdy poczułem się bezradny jako reporter, ta część w mózgu się obudziła.

Nie obawiasz się tego, że jako pisarz będziesz przemycał styl reporterski, a jako reporter – stosował zabiegi z literatury pięknej?

Z reportażu wziąłem krótkie, dynamiczne zdania, ale nasyciłem je obrazami w takim stopniu, w jakim nie mógłbym tego zrobić w literaturze faktu. Na tej szybkiej frazie podobieństwa chyba się kończą. To są dwie zupełnie różne konwencje. Nie po to przeszedłem z reportażu do powieści, żeby teraz robić z obu kombo.

Co z czytelnikami? Nie masz obaw, że nie będą w stanie zaufać ci jako reporterowi, skoro zostałeś autorem prozy?

Z samego faktu, że umiesz zmyślać, nie wynika, że będziesz to robił tam, gdzie nie możesz, czyli w reportażu. Analogie są czasami zgubne, ale… Pewnie wszyscy umiemy kraść. To nie jest skomplikowane, żeby wynieść paczkę ciasteczek maślanych z supermarketu. Jednak tego nie robimy, bo trzymają nas pewne zasady. Podobnie jest w reportażu.

Jak chcę coś wymyślić, to idę do powieści. Nie muszę wtedy robić wielkiego researchu, jeździć do ludzi, drapać się po cudzych głowach, mogę po swojej. A jak mam głód rozmowy z innym, jestem go ciekawy, chcę opowiedzieć jego historię, to mogę znowu wrócić do reportażu. Po co mam mieszać jednego z drugim, skoro mogę osobno operować tymi narzędziami?

W takim razie zapytam przewrotnie: czy Twoim zdaniem Jacek Hugo-Bader wyniósł paczkę ciastek maślanych z supermarketu?

Źle się czuję w roli moralizatora, jednoosobowego urzędu wydającego zaświadczenia o moralności. Nie chcę oceniać. Zresztą Hugo-Bader to Hugo-Bader, a nie całe środowisko reporterów. Jeśli buchnął te ciastka, to niech się sam tłumaczy. W dyskusjach o etyce tego zawodu, które stale wracają, pojawiają się tylko trzy-cztery nazwiska reporterów, którzy coś mają za uszami. A czynnych reporterów jest w Polsce podobno około stu! No to nie wkręcajmy się, że wszyscy żrą te ciastka na koszt sklepowej.

Czym jest więc dla Ciebie reportaż?

To taka umowa z czytelnikiem – ja ci obiecuję, że w ramach tego gatunku opowiadam historię, która zdarzyła się naprawdę. Oraz że cię nią porwę i dam do myślenia. Jeśli zawiodę twoje zaufanie, to przestaniesz mnie czytać i jeszcze dasz znać znajomym, że ze mnie kawał buca i krętacza. No i będę miał pozamiatane.

Mottem twojej debiutanckiej powieści jest fragment książki Mariusza Szczygła „Gottland”, a dokładniej słowa Jana Prochàzki: Ta historia jest zmyślona. Rzeczy, które wydarzyły się naprawdę, były o wiele straszniejsze. Dlaczego akurat one?

Chciałem zasygnalizować czytelnikom, którzy mnie pamiętają z pierwszej książki i kojarzą z reportażem, że w „Łaskoci” robię coś innego – wymyślam, więc tym razem nie spodziewajcie się po mnie prawdziwej historii. Zastanawiałem się, jak mogę dać taki sygnał. Nie chciałem walnąć banalnego zdania, że ta opowieść jest zmyślona, tylko zrobić to błyskotliwie. Prochàzka, czeski dramaturg, mimo że nie żyje, to dobry chłopina, bo przyszedł mi z pomocą.

Czy „Łaskoci” nawiązuje do jakiejś prawdziwej historii?

Nie, ale akcja mojej powieści rusza tuż po zamachu terrorystycznym, w którym zginęli młodzi Polacy. To może budzić skojarzenia z Niceą, gdzie zamachowiec rozjechał kilkadziesiąt osób, w tym dwie Polki. Kiedyś jako reporter spotkałem się z ich siostrami, ale były straumatyzowane, nie potrafiły opowiedzieć mi tej historii. Reporter musi w takich sytuacjach odpuścić i ja tak zrobiłem. Ta tragedia we mnie została, wróciła, gdy pisałem „Łaskoci”. Jednak wymyśliłem ją zupełnie od nowa. Nic z tego, co dowiedziałem się o tych siostrach, nie wykorzystałem. Nie chciałem ich obciążać.

Więc o czym jest Twoja powieść, jeśli nie o zamachu terrorystycznym?

O strachu, który przeradza się w nienawiść i szuka swojego końca w przemocy. Strach sam w sobie jest czymś naturalnym. Zwłaszcza gdy słyszymy o zamachu terrorystycznym, w którym giną nasi sąsiedzi. Mamy prawo się bać, jak mówi jeden z bohaterów „Łaskoci”, zresztą negatywny. Gorzej, jeśli ten strach topimy w milczeniu, nie potrafimy uśmierzyć go we wspólnocie opowieści, którą tworzymy razem z innymi. Wtedy staje się naszą słabością, którą mogą wykorzystać ideologowie lub politycy, żeby wyrosnąć na liderów, zyskać władzę. To już nieraz w historii działo się na masową skalę i dzieje się teraz. Dlatego rzeczywistość, która wytwarza się na styku człowieka z człowiekiem, staje się coraz brzydsza. Jest zainfekowana przez nienawiść, do której prowadzą nas populiści.

Chciałeś przestrzec przed nienawiścią?

Gdybym tak to sobie ustawił w głowie, to zaraz osunąłbym się w publicystykę. Przede wszystkim chciałem czytelnikowi opowiedzieć ciekawą historię i to w języku zmysłowym, plastycznym. Języku, który połaskoci jego wyobraźnię. Tak, by nędzarz myślał, że pieniądze, a ci, co umierają, że urodziny. Oczywiście podczas pisania załatwiałem też swoje sprawy. Przepuściłem przez siebie rzeczywistość, żeby ją lepiej zrozumieć.

Dużo w „Łaskoci” metafor, poetyckich określeń. Można chyba powiedzieć, że Twoja książka to powieść poetycka?

Czy ty aby nie chcesz mi zajeździć promocji, zanim jeszcze się zaczęła? Powieść poetycka? Jak miałbym iść z czymś takim do ludzi? Jak pokazać się chłopakom na dzielni? W łeb bym za to dostał. Język „Łaskoci”, owszem, jest bardzo metaforyczny i obrazowy, a słowa często ułożone w zaskakujące zestawienia. Ale to dlatego, żeby pobudzić wyobraźnię. A o to coraz trudniej. Hanna Krall mawia, że słowa się wycierają. Moim zdaniem w tych nieoczywistych zestawieniach wybuchają dodatkowymi znaczeniami.

Tytuł to słowo wypowiedziane przez jednego z bohaterów. Sam je wymyśliłeś?

Podsłuchałem u fryzjera. Siedziało tam dwóch starszych panów, jeden spojrzał na drugiego z ukosa, skrzywił się i zachrypiał, że mężczyzna na starość powinien sobie kupić maszynkę do wycinania włosów w kichawie. Drugi żachnął się: „A po diabła, takie cholerstwo musi łaskocić”. I usłyszał: „Przynajmniej jedno cię jeszcze przed śmiercią połaskoci”.

Gdzie najlepiej szuka ci się takich żywych literackich kawałków, które później wykorzystujesz?

Gdy mam miesiące płodne – miesiące pisania – to w warzywniaku, na ulicy, w autobusie ciągle wyciągam komórkę i coś notuję. Czasem jedno usłyszane zdanie zapładnia mój mózg i po chwili mam cały akapit. Zwłaszcza prowincja tętni literaturą. Język małych miasteczek i wsi jest plastyczny, pełen obrazów, kontrastów.

Bierzesz pod uwagę, że w pewnym momencie życia przestaniesz być reporterem i pisarzem i będziesz musiał lub chciał pójść do innej pracy?

Ale ja dopiero zaczynam pisać i już mam myśleć o końcu tej roboty? To wielka frajda tworzyć opowieści, do których zapraszam czytelników, a oni coś tam przeżywają, odnajdują siebie w cudzych historiach, konfrontują się ze sobą, uśmierzają własne lęki. No, jeśli mi powiedzą: „A idź pan, w ogóle tego nie potrafisz robić”, to pokornie sobie pójdę. Jeszcze nie wiem dokąd, ale jestem optymistą, a tacy lubią siebie w działaniu i zawsze jakoś sobie radzą.

Wygląda na to, że nie masz poczucia frustracji wynikającego z realiów zawodu reportera i pisarza?

Na razie mam na frustrację przeciwciała. Ale wiem, że ryzyko wzrasta po pięćdziesiątce, u facetów zwłaszcza. Jako reporter strasznie nie lubiłem rozmów z mężczyznami w tym wieku. Duża część z nich dochodzi do przekonania, że już wszystko wiedzą. Zanim zaczną rozmowę, pół godziny obsikują teren. Udowadniają, że są większymi kogutami i w ogóle wszystko mają większe. Muszą najpierw zdominować rozmówcę, żeby ruszyć z opowieścią. Zazwyczaj sadzą banały, które możesz usłyszeć w pierwszym lepszym programie publicystycznym. Mam umowę z przyjaciółmi, że zabiją mnie śmiechem, gdy stanę się kimś takim.

Jakie uczucia i emocje towarzyszą wydaniu pierwszej powieści?

To wygląda mniej więcej tak, jak teraz widzisz – mam małe ADHD. Wiercę się na krześle, jestem podekscytowany, ale też trochę drżę. Gdy debiutowałem książką non fiction „Polak sprzeda zmysły”, miałem już za sobą cztery-pięć lat pisania reportaży do gazet. Dobrze wiedziałem, w czym byłem słabszy i gdzie to w mojej książce dało się zobaczyć. Dlatego krytyka mnie później nie zaskoczyła ani nie dotknęła (inna rzecz, że recenzje i opinie były w większości pozytywne). A przed „Łaskoci” nie miałem żadnego doświadczenia w wymyślaniu literackich światów, nie napisałem nawet opowiadania. Stąd ta niepewność i lekkie drżenie.

Gorzej śpisz?

Tak, ale to dlatego, że piszę już następną powieść. Kładę się, a do głowy przychodzą mi zdania i obrazy. Jak ich nie zanotuję, to przepadną. Zwlekam się więc z wyra i rzucam te sceny na papier. Po kilku takich akcjach jednej nocy o śnie możesz zapomnieć.

W jakim stopniu boisz się krytyki czytelników?

Potrzebuję słyszeć aplauz, gdy strzelę gola, ale gdy coś spieprzę na boisku, muszę słyszeć buczenie. To mnie napędza. Kiedy na trybunach nikogo nie ma albo kibice nadają ciszę, to tracę motywację.

Krytyka mnie nie przeraża, bo umiem uczyć się na niej, swoje słabości przekuwać w siłę. Boję się, że „Łaskoci” przejdzie bez echa, jak pewnie większość debiutów literackich.

Czasem, gdy widzę ostrą recenzję, to wykorzystuję patent Mariusza Szczygła. Piszę do autora/autorki wiadomość, w której dziękuję za to, że powiedział/a mi coś, czego o swojej książce nie wiedziałem. Niektórzy są wtedy lekko skonsternowani i zaczynają wycofywać się ze swojej krytyki – odpowiadają, że trochę za ostro to napisali i że wcale mój tekst nie był taki najgorszy.

O czym będzie Twoja następna powieść?

Nie mogę powiedzieć, bo już nie chciałoby mi się pisać. A ja bardzo chcę ją dokończyć i zacząć następną. Plan jest taki, żeby roztrwonić młodość na pisaniu, a resztę życia zostawić sobie na czarną godzinę.


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
KotFilemon  - awatar
KotFilemon 28.08.2018 21:18
Czytelnik

Ciekawy wywiad! "Łaskoci" zamówione :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 24.08.2018 10:52
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post