-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2017-11-27
2016-12-14
Opowiadania czytam po raz drugi i po raz drugi mam ogromą przyjemność. Quirogi nie znałam, sięgnęłam po tę książkę na wyprzedaży bibliotecznej, ponieważ zaciekawił mnie tytuł, i okazało się to świetnym strzałem w ciemno.
Opowiedzieć o czym? O miłości, szaleństwie i śmierci. Czasem o wszystkim na raz. Quiroga robi to tak, jakby przychodził w odwiedziny do znajomego i, między papierosem a gorzką kawą, opowiadał co widział po drodze, co przeczytał w gazecie, co opowiedział mu inny znajomy wczoraj przy kieliszku koniaku. Tematy mogą wydawać się błahe, ale wszystko zależy od tego, jak je odbierze czytelnik; co ważnego w nich znajdzie, co odniesie do swojego doświadczenia, czemu nada wagę. To jest piękne w książkach (a w tej konkretnie), że każdy inaczej zinterpretuje zawartość, bo ma indywidualny zestaw doświadczeń. Quiroga nie ocenia, nie wartościuje, nie moralizuje. Opowiada. Szaleństwo w jego opowiadaniach ma korzenie w tłustej, pełnej robaków i diamentów ziemi, a miłość i śmierć są często jak siostry bliźniaczki.
Na koniec chciałam napisać, które opowiadania podobały mi sie najbardziej, ale okazało się, że wypisuje po przecinku wszystkie...
Opowiadania czytam po raz drugi i po raz drugi mam ogromą przyjemność. Quirogi nie znałam, sięgnęłam po tę książkę na wyprzedaży bibliotecznej, ponieważ zaciekawił mnie tytuł, i okazało się to świetnym strzałem w ciemno.
Opowiedzieć o czym? O miłości, szaleństwie i śmierci. Czasem o wszystkim na raz. Quiroga robi to tak, jakby przychodził w odwiedziny do znajomego i,...
2017-04-23
Sięgnęłam po Barona drzewołaza i nie wiedziałam ani co to za autor, ani co to za książka i czego mogę się po niej spodziewać, czyli klasyczny strzał w ciemno.
Po przeczytaniu tytułu i kilku pierwszych rozdziałów wiedziałam już na pewno, że książka będzie szumieć wysoko nad ziemią.
Calvino posługuje się tu formatem dawnych powieści (powieść łotrzykowska, romans) i w takiej konwencji utrzymuje narrację i wydarzenia.
Muszę przyznać, że niebywale spodobały mi się postacie kobiece. Zacznę od szalonej siostry Cosima, niedoszłej mniszki o oryginalnych upodobaniach kulinarnych, która w kuchni wyczyniała rzeczy makabryczne: upiekła w całości jeża, zrobiła tort z nóżek koników polnych, czy ułożyła piramidę ze ślimaczych główek. Battista była cicha, skryta i zaciekła, nie potrafiła mówić o swoich uczuciach i myślach, emocje wolała wypowiadać w kuchennym języku makabry. Następną postacią jest matka głównego bohatera, pani generałowa - równie małomówna, co córka, zdyscyplinowana, uporządkowana, otaczająca troskliwą opieką zbuntowanego syna i kochająca go tą dziwną i piękną miłością, którą tylko matki potrafią obdarzyć swoje dziecko. Ostatnią, nietuzinkową kobietą, jest Viola - wielka miłość barona drzewołaza. Viola to pewna siebie, cyniczna, zimna, władcza i zła wiedźma; robi to, na co ma ochotę, dąży do celu po trupach, rani wszystkich dookoła (w tym tego, którego najbardziej kocha) i w rezultacie traci wszystko. Podobają mi się złe kobiety, prawda? ;)
W powieści można znaleźć dużo ciekawych, mniejszych i większych wątków, odniesień do filozofii i historii, opowieści o miłości do natury i przyrody oraz historyjkę o łotrze, który zrezygnował z bycia rozbójnikiem, przestał kraść i napadać ludzi, bo wolał rozkoszować się lekturą w spokoju leśnego gąszczu.
Barona drzewołaza można czytać na wiele sposobów i każdy będzie dobry, ale najlepiej wspiąć się na drzewo, nazbierać do kieszeni owoców i rozkoszować się niecodzienną lekturą i naturą.
Sięgnęłam po Barona drzewołaza i nie wiedziałam ani co to za autor, ani co to za książka i czego mogę się po niej spodziewać, czyli klasyczny strzał w ciemno.
Po przeczytaniu tytułu i kilku pierwszych rozdziałów wiedziałam już na pewno, że książka będzie szumieć wysoko nad ziemią.
Calvino posługuje się tu formatem dawnych powieści (powieść łotrzykowska, romans) i w takiej...
2017-01-30
Na początek mała dygresja: śledzę przypadkowość z jaką książki wpadają mi w rękę i nieodmiennie mnie to zachwyca. Uwielbiam to, że czekają na mnie za rogiem, za węgłem, w tylu niespodziewanych miejscach, że często mam z tego powodu miłą niespodziankę. Jak widać, zachwyca mnie zarówno rozmowa z naukowcem, przypadkowo kupione na wyprzedaży bibliotecznej opowiadania (bo tytuł dobry) czy prezent, który dostaję od kogoś, kto zna mnie jak własną kieszeń. Tak, ja z gatunku tych, co cieszą się mrozem w zimie, kurzem w lecie czy mgłą w lesie. Dobra, wracając do rzeczy.
Dosyć przypadkowo poszłam na wykład "Ulotna trwałość związków monogamicznych", (którego bohaterem miał być Bogusław Pawłowski) - tytuł ciekawy, wykładowca mi nieznany - róbmy rzeczy nowe, chodźmy na wykłady mimo tego, że studia skończyliśmy dawno, dawno temu, dlaczego nie?! Otóż, po wejściu do sali okazało się, że chyba tylko ja jestem tu przypadkiem, gdyż sala pękała w szwach a słuchacze czekali z wypiekami na twarzy na rozpoczęcie się wykładu. Temat przepastny, czasu zdecydowanie za mało, ale profesor ma niesamowitą wiedzę w temacie, mówi jasno, zwięźle i bardzo ciekawie. Słowem: zachciało mi się więcej! Z pomocą pospieszyła mi książka, którą czyta się miło i szybko.
Forma rozmowy pozwala dobrze rozeznać się w temacie nawet laikowi, gdyż pytający, Tomasz Ulanowski, nie pozwala na zostawienie żadnych niejasności czy wątpliwości. Dopytauje, wierci, świdruje i - niewątpliwie - miło spędza czas.
W każdym rozdziale poruszany jest inny temat a muszę przyznać, że każdy ciekawy i często zaskakujący. Och, ileż od nas nie zależy (choć wydaje nam się, że dokonujemy świadomych i racjonalnych wyborów!) Ileż ciekawostek mamy w genach, jak bardzo jesteśmy zależni od naszych neuroprzekaźników, hormonów i ewolucji :) Dla równowagi są też rzeczy, które zależą od nas bardzo i które to, jako homo sapiens, spieprzamy koncertowo, np. drapieżne wykorzystywanie zasobów natury, niegospodarne korzystanie z tego, co JESZCZE mamy. Perspektywa ekologiczna jest dosyć czarna, ale do przeczytania książki serdecznie zachęcam, bo, choć streszczać jej nie chcę i nie umiem, to myślę, że lepiej przeczytać i wiedzieć niż nie czytać i nie wiedzieć. A dotyczy to ekologii, ewolucji, kobiety, mężczyzny, szympansa bonobo, społeczeństwa, przyrody, świata.
Na początek mała dygresja: śledzę przypadkowość z jaką książki wpadają mi w rękę i nieodmiennie mnie to zachwyca. Uwielbiam to, że czekają na mnie za rogiem, za węgłem, w tylu niespodziewanych miejscach, że często mam z tego powodu miłą niespodziankę. Jak widać, zachwyca mnie zarówno rozmowa z naukowcem, przypadkowo kupione na wyprzedaży bibliotecznej opowiadania (bo tytuł...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-08-16
Gdybym miała polecić bajkę dla dorosłych, to chyba wybrałabym właśnie tę książkę!
Po pierwsze: wyśmienicie się ubawiłam przy czytaniu, a to za sprawą humoru, którym rewelacyjne włada autor (tłumaczka też zrobiła dobrą robotę!). Trzeba mieć świetne wyczucie, żeby opisać bieg wydarzeń z dokładnością reportażysty, naiwnością dziecka i z angielskim poczuciem humoru! Śmiałam się na głos!
Ta dziecinna naiwność w postrzeganiu świata jest bardzo charakterystyczna dla głównego bohatera (i nie wnikajmy już z czego ona wynika ;) ). Dzięki niej idzie on do przodu jak burza, nie przejmując się kompletnie niczym, co spotyka na swojej drodze. To podejście do życia jest bajkowe i dzięki niemu czytelnik zastanawia się: a dlaczego niby w życiu trzeba się tak spinać, przecież co ma być, to będzie! I tak w zasadzie jest, tylko zazwyczaj książka to książka a życie to życie.
Historyczny kontekst całego wieku, wplecenie postaci historycznych nadają tej książce retrospektywny charakter i sprawiają, że jest jeszcze ciekawsza i zabawniejsza (choć nie zawsze poruszane wątki są zabawne). Czyta się ją jednym tchem.
Ta książka jest tak absurdalna i tak komiczna, że z chęcią znów po nią sięgnę, gdy będę chciała poprawić sobie humor.
Pirotechnika, słoń i bimber z koziego mleka!!!
Gdybym miała polecić bajkę dla dorosłych, to chyba wybrałabym właśnie tę książkę!
Po pierwsze: wyśmienicie się ubawiłam przy czytaniu, a to za sprawą humoru, którym rewelacyjne włada autor (tłumaczka też zrobiła dobrą robotę!). Trzeba mieć świetne wyczucie, żeby opisać bieg wydarzeń z dokładnością reportażysty, naiwnością dziecka i z angielskim poczuciem humoru! Śmiałam...
Autora nie znasz, na thrillerach nie znasz się kompletnie, ale ten zapowiada się dobrze, więc czytasz. Zdania ładne, jest zabawnie, trochę niby straszno, ale nie za bardzo. Akcja musi się czymś żywić, a ty jesteś dużą dziewczynką, która nie lubi tylko horrorów, ale resztę tak.
Przyjeżdżasz do małej, zapyziałej wsi. Jesteś z dużego miasta, więc chcesz potraktować to jako ciekawą wycieczkę na łono natury: do kur, pierza i smoły, tylko tych ostatnich dawno już tam nie ma. Skąd możesz to wiedzieć, skoro jesteś z miasta i o wsi, tak naprawdę, gówno wiesz? Wydaje ci się, że odetchniesz czystym powietrzem z lasu, wyluzujesz się, posłuchasz, co tu się dzieje, oderwiesz wzrok i palec od ekranu telefonu, bo Instagram w Zyborku po prostu nie istnieje. Przyjechałaś, jest ci niespodziewanie dobrze, bo Żulczyk okazuje się być zabawny, żarty ma śmieszne, klnie z wyczuciem, czyli dużo, ale dokładnie tam gdzie trzeba, natomiast zdania kroi takie, że z zachwytu zaczynasz przestępować z nóżki na nóżkę i w głowie robisz mini plebiscyt na ulubiony akapit.
Stoisz na ścieżce Zyborka, rozglądasz się z niedowierzaniem po brzydkich domach na burych, zaniedbanych podwórkach. Odgryzasz kawałek wege bajgla z bio pomidorem i eko rukolą, spoglądasz na swoje nowe, białe Conversy i szczerze się dziwisz, bo wydawało ci się, że takie budowlane maszkarony istnieją już tylko w pamięci ludzi, którzy dorastali w latach ‘90. Jest brudno, smutno i wstecznie, ale słuchasz Jakubowego głosu i zanosisz się niedobrym śmiechem, mijając kolejne postacie, bo zorientowałaś się już, że im się bardzo nie udało, że oni i one mogą być w twoim wieku, ale wygądają na zmęczone i sprane piętnaście lat więcej, więc, tak jakby, to tobie udało się lepiej w tym rozdaniu. Śmiejesz się nienaturalnie głośno, jednak w duszy zaczynasz się trochę pocić, bo myśl, że ty też mogłaś zacząć i skończyć swoje życie w Zyborku, mieć zyborskie przyzwyczajenia, codzienność i tylko smutki, staje się za bardzo wyraźna. Sprawnie uciszasz te niewygodne głosy w głowie (masz w tym wprawę) i możesz być z siebie dumna, bo to odruch podobny do tego, którym zawsze uciszasz paskudne wyrzuty sumienia.
Robi się spokojniej i ciszej, minęłaś Andżelę i Sebę, więc idziesz dalej przez Zybork, sprawdzasz, dokąd zaprowadzi cię ten zabawny Jakub. Musisz przyznać, że mieszkańcy jego miasteczka są bardzo realni, widzisz ich i słyszysz, jakby byli prawdziwi. Podoba ci się, że masz na sobie czapkę niewidkę, ale dostrzegasz wszystko, co tu się dzieje. Siedzisz obok młodego Mikołaja i z cielęcym zachwytem patrzysz na Dziewczynę, a za chwilę, jesteś w swojej/jego głowie, która przeżywa sto jeden galopad głupich, nastoletnich myśli. Powoli zaczyna do ciebie docierać, że jest tu coś dziwnego, bo zanika granica dzięki której rozróżniałaś, co jest Żulczykowe, a co twoje. Jego myśli układają się w tak plastyczne sekwencje, że zaczynasz je brać na pół za swoje, na pół za jego. Czytasz o ludzkich emocjach i łapiesz się na tym, że znasz je od podszewki, bo są twoje, tylko były zakopane gdzieś głęboko, w worku z napisem sweet ’90. Coraz mniej pewnie idziesz przed siebie, Zybork pustoszeje, bo i godzina taka, że wszyscy wrócili do domów. Ty jesteś z dużego miasta, w Zyborku nie masz swojego miejsca, więc idziesz dalej.
Stoisz na wylocie ścieżki z miasteczka, na plecach czujesz jeszcze ciepłe promienie słońca, ale przed tobą jest już tylko ciemniejąca plama wilgotnego lasu. Uspakajasz się głębokim oddechem. Przecież wszystko musi być dobrze, zobacz, niedawno odebrałaś przesyłkę z ebay’a i właśnie testujesz nowy zapach swojej ulubionej marki Demeter: „Thunderstorm” i zaczynasz się śmiać sama do siebie, bo przecież „Thunderstorm” idealnie pasuje do „Wzgórza psów”! Pachnie wilgotną ściółką, ziemią, deszczem, rozmiękłym drewnem. Ależ z ciebie szczęściara! Pachniesz, jakbyś naprawdę była w jego książce, a w dodatku odkryłaś, że na Spotifay’u jest playlista o nazwie „Wzgórze psów”! Przez chwilę znów idziesz pewniejszym krokiem, mijasz ostatnie światła Zyborka, pachniesz piwnicą Demeter i to jest ostatnia chwila, w której czujesz, że jeszcze trochę cię to bawi. Jakby na potwierdzenie, w uszach rozbrzmiewa deliakatne „Lorelei” Cocteau Twins, więc mówisz sobie, że las piękny, a ten Żulczyk, to na pewno ukryta głęboko, wrażliwa dusza.
Idziesz dalej, nie wiesz nawet kiedy, ale zbliżasz się już do połowy prawie dziewięćsetstronicowej książki. Czujesz fantomowe słońce na plecach, ale wciąż idziesz, twoja stopa napotyka na gałąź, która z suchym trzaskiem rozpada się pod podeszwą. Odruchowo spoglądasz za siebie, nikogo tam nie ma, ale coś zmienia się w jednej chwili. Przed tobą jest już inny widok, zmieniło się wszystko, a w zasadzie nic. Przed tobą jest ten sam las, który zmienił się całkowicie. Nie ma już w nim nic z naturalnej, chłodnej przestrzeni. Zrobiło się ciemno, mgła wylazła nie wiadomo skąd, a anegdoty zyborskie przestały sprawiać, że chichrasz się pod nosem. Z trudem kończysz tego cholernego, wegańskiego bajgla. Tu, w głębi lasu, nie ma nawet gdzie kupić karmelowej kawy, w papierowym kubku, za 20 zł, zasięgu też nie ma, twój telefon rozpaczliwie usiłował ci to powiedzieć, szukał, sondował powietrze, ale ty uparcie podgłaśniałaś Spotyfy’a i teraz masz już tylko drgające 3% baterii. Zdejmujesz słuchawki, wytężasz wzrok, bo ciemno, a światło idzie tylko od schowanego za horyzontem słońca. No, teraz zrobiło się nieswojo. To już jakby na pewno nie jest ten zabawny, pokazany w krzywym zwieriadle Zybork.
Z daleka dochodzą cię odgłosy pijackiego darcia mordy, lub obijania pijackiej mordy o asfalt, którego przecież w Zyborku jeszcze nie ma, więc słyszysz, jak jeden z drugim przewraca się na dziurawą, pylistą drogę. W słuchawkach Geberchlichkeit I Burzum, żołądek skleił się sam ze sobą, czujesz go w przełyku, a to nie zapowiada nic dobrego. Wiesz już, że szaleństwo jest wpisane w historię tej miejscowości, a że jest pochodzenia polskiego, to nie będzie polegało na jedzeniu zdrowej, tłustej ziemi, jak to było u Marqueza. Masz klaustrofobiczne przeczucie, że będzie mroczniejsze. I w tym momencie zaczynasz słyszeć, jak czyjeś zęby skrobią o kamienie albo o kości, masz wrażenie, że w półmroku widzisz to i czujesz, że wszystko dzieje się na wyciągnięcie ręki, tylko ta cholerna mgła. Nie jest już ani trochę zabawnie, nie jest już ani trochę śmiesznie. Nie rozśmiesza cię nawet to, że do tramwaju wsiadasz objuczona jak wielbłąd i zamiast wziąć do poczytania cienką gazetę, bierzesz książkę, której gabaryty są większe niż bryła dużej cegły. Gdyby nie śmierdziało od ciebie siarką, to ktoś mógłby pomyśleć, że w tramwaju czytasz Biblię.
Śmiejesz się bardzo nerwowo i nie odpuścisz ani zdania, aż do momentu, w którym przejdziesz ten przeklęty las, aż zjesz i przetrawisz Starą Papiernię, odwrócisz proces mącenia umysłu zapoczątkowany w Zyborku. Jesteś naiwna i głupia, bo prawda jest taka, że to Zybork zadecyduje, czy wypuści cię z powrotem do światła i życia. Pomyśl o tym, miastowa klucho, że kawałek ciemnego i mglistego lasu połknęłaś razem z tym przeklętym bajglem. Nie trzeba było jeść podczas czytania.
W tej chwili jestem w połowie, szanowny panie Żulczyku, i czuję, że z chęcią wypiłabym z kimś wódkę, posłuchała kilku brzydkich piosenek i nie zapytała o tę przeklętą wieś nigdy więcej. Ach, do playlisty na Spotify’u dodałabym utwór „Stammer” Raime i zaocznie zapiszę się już na jakąś terapię.
Autora nie znasz, na thrillerach nie znasz się kompletnie, ale ten zapowiada się dobrze, więc czytasz. Zdania ładne, jest zabawnie, trochę niby straszno, ale nie za bardzo. Akcja musi się czymś żywić, a ty jesteś dużą dziewczynką, która nie lubi tylko horrorów, ale resztę tak.
więcej Pokaż mimo toPrzyjeżdżasz do małej, zapyziałej wsi. Jesteś z dużego miasta, więc chcesz potraktować to jako...