rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Trylogia "Krzyżowcy", "Król trędowaty" i "Bez oręża", to najwyższa półka literatury autorstwa naszej Zofii Kossak. Druga część- tytułowy "Król trędowaty", mniej obszerna od pierwszego utworu, obejmuje węższy zakres tematyczny, kulminacyjny moment istnienia Królestwa Jerozolimskiego za panowania króla Baldwina IV. Rzecz dzieje się blisko 100-lat po zdobyciu Jerozolimy. Tak jak w przypadku "Krzyżowców" początki wydają się niemrawe, czas zdaje się być uśpiony, wszystko idzie sprawdzonymi, utartymi drogami. Wydaje się, że jest to celowy zabieg autorki. Stopniowo bowiem kolejne, z pozoru niewinne i nieistotne zdarzenia, zdają się splatać w jedną całość, którą w pewnym momencie zaczyna dostrzegać czytelnik. Utwór świetnie pokazuje przemiany jakie zaszły wśród zdobywców Ziemi Świętej. Dawny upór, prostota, poświęcenie, zaczynają ustępować polityce, wykwintności i intrygom. Coś się zmieniło i mieszkańcy Jeruzalem zdają się to dostrzegać. Pojawiają się zakony krzyżowe i niezwykły wódz- Saladyn. Zofia Kossak nie ukrywa swojej fascynacji przywódcą Saracenów. Równym mu jest jedynie tytułowy "król trędowaty", Baldwin IV, ostatni wielki władca państwa krzyżowców. Opis jego modlitwy u Grobu Pańskiego, to prawdziwa perła nie tylko naszej, ale i światowej literatury. Tak jak w przypadku "Krzyżowców", ogromną zaletą kolejnej książki jest wyczucie ducha epoki, jakże innej od tej w której dziadowie zdobywali święte miasto. Również i ten utwór kończy się pewnym niedopowiedzeniem, pytaniem aktualnym również i teraz.

Trylogia "Krzyżowcy", "Król trędowaty" i "Bez oręża", to najwyższa półka literatury autorstwa naszej Zofii Kossak. Druga część- tytułowy "Król trędowaty", mniej obszerna od pierwszego utworu, obejmuje węższy zakres tematyczny, kulminacyjny moment istnienia Królestwa Jerozolimskiego za panowania króla Baldwina IV. Rzecz dzieje się blisko 100-lat po zdobyciu Jerozolimy. Tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli chodzi o historyczną beletrystykę, to "Krzyżowców" mogę śmiało nazwać książką mego życia. Zofia Kossak słusznie była postrzegana jako następczyni Sienkiewicza. Nie dorównywała mu lekkością języka, ale przewyższała za to mocniejszym osadzeniem opisywanych wydarzeń w rzeczywistości. Tak też jest w przypadku "Krzyżowców", świetnym szkicu wyjątkowego wydarzenia w dziejach świata jakim była I Krucjata. Autorka zaczyna opowieść niemrawo, opisując losy 3-fikcyjnych polskich rycerzy (z kronik wiadomo, że tylu ich wzięło w wyprawie), uciekających z kraju po przegranej wojnie domowej. Trafiają do Francji akurat w momencie zapadania kluczowych decyzji. Świetna charakterystyka epoki, kluczowych postaci i poszczególnych nacji ze szczególnym naciskiem na oddziały Normanów. Niemrawa zrazu akcja zaczyna nabierać siły i ekspresji z biegiem wyprawy. Pierwszy tom trzeba potraktować jako konieczny wstęp. Potem rusza lawina. Niesamowite jest to, że wydarzenia, które opisuje Zofia Kossak naprawdę miały miejsce. Przypomina to "Władcę Pierścieni"- tyle, że na faktach. Książka była faworytem do Nobla w 1946, jednak w ostatniej chwili wyprzedziła ją inna pozycja. Wielka szkoda, bo wtedy znajomość tego arcydzieła byłaby bez porównania większa.

Jeśli chodzi o historyczną beletrystykę, to "Krzyżowców" mogę śmiało nazwać książką mego życia. Zofia Kossak słusznie była postrzegana jako następczyni Sienkiewicza. Nie dorównywała mu lekkością języka, ale przewyższała za to mocniejszym osadzeniem opisywanych wydarzeń w rzeczywistości. Tak też jest w przypadku "Krzyżowców", świetnym szkicu wyjątkowego wydarzenia w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, która ścina z nóg. Powinna być lekturą szkolną, a niestety jest prawie nieznana. Trafiłem na nią zupełnie przypadkowo i byłem zdumiony tak treścią jak i stylem utworu. Autor- Bronisław Krzyżanowski, z zawodu inżynier hydrotechnik, pasjonat poezji, opisał zwartym, konkretnym a przy tym lekkim językiem dzieje wileńskiego ruchu oporu w czasie II Wojny a w szczególności oddziału, którym dowodził. Nie chodzi tu wcale o partyzantów, ale o jednostkę zajmującą się wysadzaniem pociągów, której członkowie niczym nie wyróżniali się na pierwszy rzut oka spośród mieszkańców Wilna. Był w niej oczywiście autor, jego żona, młody prawnik ziemiańskiego pochodzenia wraz z siostrą, Żyd o ciemnoblond włosach, niewydarzony cudaczny inżynier, studentka i parę innych osób. To co jest najbardziej niesamowite to wspaniałe, żywe charakterystyki tych postaci. Wojna opisywana jest z perspektywy ich losów, bez fanfar, namiaru przymiotników- zwyczajnie, ale z niezwykłą siłą. Przemawiają same fakty, niezwykłe, straszne, wzruszające. Losy młodych ludzi, idealistów, którzy w normalnych warunkach prawdopodobnie nigdy by się nie zaprzyjaźnili- tu stali się braćmi, siostrami. Z początku książka wydaje się być ciekawa, ale nie nadzwyczajna. Potem nie można się od niej oderwać. Gorąco polecam.

Książka, która ścina z nóg. Powinna być lekturą szkolną, a niestety jest prawie nieznana. Trafiłem na nią zupełnie przypadkowo i byłem zdumiony tak treścią jak i stylem utworu. Autor- Bronisław Krzyżanowski, z zawodu inżynier hydrotechnik, pasjonat poezji, opisał zwartym, konkretnym a przy tym lekkim językiem dzieje wileńskiego ruchu oporu w czasie II Wojny a w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opisując świetny przewodnik po Wenecji Mariona Kamińskiego, napisałem, że lubię przewodniki Ullmanna. Teraz przeczytałem ten o Paryżu- i niestety jest to niechlubny wyjątek. Jak wspomniałem, zaletą ullmannowskich przewodników są dodatki ilustrujące epoki, ich najbardziej typowe cechy, ciekawe wydarzenia, osoby. W połączeniu z fachowym opisem konkretnych obiektów dawało to dosyć bogaty obraz, inspirowało do dalszych poszukiwań, dociekań, kolejnej lektury. Tu tego wszystkiego brakuje. Być może powodem było to, że autorami przewodnika są tu Francuzi i do tego prezentujący obowiązujący nad Sekwaną fenotyp światopoglądowy. Całość determinuje rewolucja 1789r i jej następstwa- przedstawione to w sposób mdły i niekompletny z licznymi niedopowiedzeniami. Na rzeczowe opisy konkretnych obiektów zostało zwyczajnie za mało miejsca. Przykładem tendencyjnego, wręcz obraźliwego potraktowania własnej historii jest choćby opis bazyliki Sacre Coeur. Ta piękna, niezwykła budowla, doczekała się takich epitetów jak "przejaw wyjątkowo regresywnej architektury", która hołduje kultowi Serca Jezusowego "rodem ze średniowiecza" . Zapewne miał to być wartościujący negatywny osąd, któremu zwyczajnie na bakier z logiką. Samo chrześcijaństwo można przecież określić jako "rodem ze starożytności" - i co z tego ? Podobnie dziwnie wyglądają inne opisy. Brakuje zwyczajnej rzetelności. Duże, naprawdę duże rozczarowanie.

Opisując świetny przewodnik po Wenecji Mariona Kamińskiego, napisałem, że lubię przewodniki Ullmanna. Teraz przeczytałem ten o Paryżu- i niestety jest to niechlubny wyjątek. Jak wspomniałem, zaletą ullmannowskich przewodników są dodatki ilustrujące epoki, ich najbardziej typowe cechy, ciekawe wydarzenia, osoby. W połączeniu z fachowym opisem konkretnych obiektów dawało to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przewodnik rewelacyjny. Trochę podróżuję i mam pewną orientację jeśli chodzi o przewodniki. Bardzo lubię te z ULLMANNA- pisane ze znajomością tematu, dużą kulturą słowa. Zaletą ich jest m.in. to, że nie ograniczają się do przedstawienia poszczególnych obiektów, ale na dodatkowych kartach opisują osobliwości danego miasta-państwa, czy też postacie, które szczególnie zapisały się w jego historii. Wszystko to pokazane klarownie w bardziej ogólnym kontekście historycznym.
W naszym kraju Ullmann wydał 5-przewodników (do 2017r) a spośród nich ten o Wenecji jest najlepszy. Marion Kamiński kapitalnie przedstawił fenomen najbogatszego włoskiego państwa, w miarę wnikliwie (jak na przewodnik) zilustrował jego historię, zwyczaje, strukturę społeczną, system rządów- a do tego okrasił to rzeczowym komentarzem jeśli chodzi o najważniejsze zabytki. Gorąco polecam

Przewodnik rewelacyjny. Trochę podróżuję i mam pewną orientację jeśli chodzi o przewodniki. Bardzo lubię te z ULLMANNA- pisane ze znajomością tematu, dużą kulturą słowa. Zaletą ich jest m.in. to, że nie ograniczają się do przedstawienia poszczególnych obiektów, ale na dodatkowych kartach opisują osobliwości danego miasta-państwa, czy też postacie, które szczególnie zapisały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powyższa entuzjastyczna recenzja, skusiła mnie do zakupu „Morza wiary”. Niestety moje wrażenia są całkowicie inne, zamiast entuzjazmu pojawił się ogromny niesmak. Ale do rzeczy. Początek książki był zachęcający. Treściwe i konkretne przedstawienie początków islamu, jego ekspansji, pisane to ładnym potoczystym językiem, choć już i tu pojawiło się pierwsze, czerwone światełko. Mahomet został przeciwstawiony Jezusowi jako człowiek sukcesu, widzący rozprzestrzenianie się swoich idei- w przeciwieństwie do drugiego, który umierał w męczarniach śmiercią przestępcy. Pozornie błyskotliwe, naprawdę zaś głupie i płaskie, ale cóż, wiara rzecz osobista, niech mu będzie. Niestety zastrzeżeń pojawiało się coraz więcej w miarę posuwania się do przodu tj. wraz z narastaniem konfliktu między obiema stronami. Co więcej, były to zastrzeżenia merytoryczne. Z braku miejsca przedstawię tylko kilka z nich, które szczególnie rzuciły mi się w oczy jako osobie mającej przeciętną wiedzę w poruszanych zagadnieniach. Dla przykładu: pierwsza krucjata. Autor książki stwierdza np. że krzyżowcy zajmowali kolejne miasta Anatolii , po czym nie oddali ich Bizancjum jak zastrzeżono w umowie. Po prostu nie zamierzali się z niej wywiązywać. Ręce opadają. Umowa zawarta z Aleksym Komnenem faktycznie stwierdzała, że zdobyte tereny mają być mu oddawane, tyle, że on sam zagwarantował udzielenie krzyżowcom pomocy i aprowizacji na trasie przemarszu. W Antiochii krzyżowcy zostali otoczeni przez Saracenów. Zaczął się wielki głód a klęska wydawała się pewna. Bieg wypadków mógł zmienić tylko atak z zewnątrz. Cesarz wyruszył ze swoją armią, ale gdy dowiedział się o sytuacji krzyżowców, po prostu zawrócił zostawiając ich na pewną śmierć. Nie pomogły błagania brata Boemunda (był na służbie cesarza), który na kolanach prosił o zmianę decyzji. Zwycięstwo pod Antiochią było jednym z cudów tej krucjaty tyle ,że dokonali go sami krzyżowcy. To cesarz był zdrajcą. W książce nie ma ten tematy choćby jednego zdania. Inny przykład: Hiszpania. Uwielbiam te standardowe stwierdzenia jak to w Al-Andaluz panowała tolerancja, pokojowa koegzystencja między religiami itp. Itd. Oczywiście wskazuje się na łagodność Ummajadów, poezję, udział chrześcijan w tworzeniu kultury- resztę znacie. Autor wspomina coś o krwawym Almanzorze (druga połowa X w.) tudzież o fanatycznych Almorawidach i Almohadach, ale- że tak powiem- mało konkretnie. Oczywiście byli chrześcijanie, którzy świetnie znaleźli się w nowej sytuacji. Chodziło o wykształconych doradców, lekarzy i innych. Gorzej na dole. Tam nie było pięknej poezji. Gdy w X w. zaczęto podkręcać śrubę podatkową, zaczęły wybuchać bunty chłopskie. Wszystkie były pacyfikowane, ale uwaga- mordowano tylko chrześcijan. Dozwolone były małżeństwa mieszane tyle, że chrześcijanin nie mógł poślubić muzułmanki, jeśli zaś chciał to uczynić, musiał zmienić wiarę. Odwrotnie było już możliwe. Muzułmanin mógł pojąć za żonę chrześcijankę, ale ich dzieci musiały już wyznawać islam. Do tego jeszcze drobne usprawnienie podatkowe- wyższa taksa za bycie wyznawcą Jezusa. Doprawdy cudowna „convivenca”. Właśnie to określenie tj. współistnienie, pokojowa koegzystencja wyznawców obydwu religii jest osią tej książki. Autor próbuje wykazać, że mimo konfliktów przedstawionych na przykładzie kilku wielkich bitew, możliwe jest pokojowe życie w bezpośrednim sąsiedztwie, bez konfliktów, tolerancyjnie. Jako przykład takiego współistnienia podaje …. Konstantynopol po jego podbiciu przez Turków w 1453r. (!). Mehmed Zdobywca zaczął przecież ściągać na nowo chrześcijan do nowej stolicy. Autor nie napomina jednak, że część tych osób zwabił po to, żeby ich następnie zabić. Pozostałych osadził w Konstatnynopolu, bo nie miał innego wyboru. Kim miałby zasiedlać największe miasto- nomadami, pastuchami z Anatolii ?? Potem jednak prowadził politykę islamizacji tak, że już za jego życia wyznawcy Mahometa stanowili ok. 50% mieszkańców, co autor zresztą zauważył. W ogóle problem turecki jest jakiś taki rozmyty, mało konkretny. Dokładnie tak, jak postrzegany jest obecnie islam przez europejskich intelektualistów. Tymczasem dla mieszkańców południowej Europy była to prawdziwa trwoga, która kładła się cieniem nie tylko na Węgrzech, Bałkanach, Dalmacji, ale całych Włoszech i Hiszpanii. To cudaczne, całkowicie ahistoryczne stanowisko autora, widać choćby na przykładzie oblężenia Malty w 1565r. Dla Stephena O’Shea obrońcy wyspy byli ….. fanatykami. Tak, to nie żart. Autor zdaje się nie rozumieć znaczenia słowa „fanatyzm”. Jest to przecież postawa i działanie nacechowane uprzedzeniem, zupełnie nieracjonalne, odruchowe, ślepe. Czemu Maltańczycy nie chcieli się zwyczajnie poddać ? A no dlatego, że po wylądowaniu na wyspie, Turcy od razu zmasakrowali kilka wiosek nabijając dzieci na piki, gwałcąc i ćwiartując ich rodziców. Właśnie dlatego, już pod koniec oblężenia, gdy Turkom udało się sforsować mury Birgu, do obrony stanęły m.in. kobiety i dzieci bijąc najeźdźców widłami, kamieniami , czym popadnie (większość mężczyzn straciło już życie, lub byli ranni). I miasto zostało obronione. Ja znam inne słowo- bohaterstwo, ale jego w tej książce się nie uświadczy. W ogóle autorowi łatwo przychodzi używanie mało treściwych określeń, a jednocześnie kategorycznych osądów. Na końcu książki pisze, że największymi sprawcami fermentu w basenie Morza Śródziemnego była Turcja i Hiszpania, jakby na przeciwstawnych biegunach. Czym jest ów ferment ? – licho wie. Nie ma tu miejsca dla Wenecji, prawdziwej pani Mare Nostrum aż do połowy XVI w. Hiszpania zaistniała dopiero za panowania Karola V, a do tego czasu to właśnie włoskie miasto rządziło całym basenem tocząc nieustanne boje z Turkami. Jeszcze w XVII w. Wenecja była w stanie prowadzić z Turcją aż 22-letnią wojnę o Kretę (1648-69), głównie o własnych siłach. Hiszpania leżała już na łopatkach po wojnie 30-letniej. O mankamentach „dzieła” można pisać dużo więcej tyle, że szkoda na to czasu. Jest to bardziej utwór ideologiczny, który nie zbliża i nie wyjaśnia ducha epoki. Jego osią jest właśnie owa „convivenca” widziana ze współczesnej, zapewne lewicowej perspektywy autora. Tyle, że duchem bliżej temu „dziełu” jakiejś propagandowej agitce niż prawdziwej historii. Dlatego z czystym sumieniem szczerze odradzam.

Powyższa entuzjastyczna recenzja, skusiła mnie do zakupu „Morza wiary”. Niestety moje wrażenia są całkowicie inne, zamiast entuzjazmu pojawił się ogromny niesmak. Ale do rzeczy. Początek książki był zachęcający. Treściwe i konkretne przedstawienie początków islamu, jego ekspansji, pisane to ładnym potoczystym językiem, choć już i tu pojawiło się pierwsze, czerwone...

więcej Pokaż mimo to