Teraz obalimy trzy mity.
1) Cierpienie NIE uszlachetnia.
2) NIE musisz wybaczać, żeby zaznać spokoju.
3) Czas NIE leczy ran.
To my same dokonujemy samoleczenia, które odbywa się w czasie, a nie jakaś zegarowa albo kalendarzowa abstrakcja. Te truizmy znów o pożytkach (?) z cierpienia (które tak naprawdę nas łamie i upokarza, a nie wzmacnia), znów to o tym, że powinnam (!) wybaczyć (żeby niby się wyzwolić i być tą szlachetną), i o uleczającej funkcji czasu - rozjuszały mnie w stanie ostrym jak nic innego. Zakładały pasywność, czekanie. Zakładały ten sam błąd, który popełniałam dotychczas - zanegowanie własnego buntu, sprawczości, poddanie się i czekanie na jakiegoś deux ex machina! Wyjście z fazy reakcji (czyli tak naprawdę bronienia się przed rzeczywistością) i przejście do fazy akcji (czyli samodzielnego i świadomego kreowania rzeczywistości) jest jednym z trudniejszych elementów procesu samoleczenia, ale niesłychanie ważnym. Nie potrafię tego ująć lepiej, niż mówi pewna zasłyszana kiedyś sentencja: Nie czekaj, aż pewne rzeczy się wydarzą. Wyjdź i sama spraw, by się wydarzyły. Tak - cierpisz i nie ma w tym nic wzniosłego. Tak - nienawidzisz i masz do tego prawo. Tak - skończenie z jednym i drugim może Ci zająć tyle czasu, ile będziesz potrzebować, i nikomu nic do tego.
Teraz obalimy trzy mity.
1) Cierpienie NIE uszlachetnia.
2) NIE musisz wybaczać, żeby zaznać spokoju.
3) Czas NIE leczy ran.
To my same dokonujemy samoleczenia, które odbywa się w czasie, a nie jakaś zegarowa albo kalendarzowa abstrakcja. Te truizmy znów o pożytkach (?) z cierpienia (które tak naprawdę nas łamie i upokarza, a nie wzmacnia), znów to o tym, że powinnam (!) wybacz...
Rozwiń
Zwiń