jacquie

Profil użytkownika: jacquie

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 10 lata temu
12
Przeczytanych
książek
12
Książek
w biblioteczce
6
Opinii
6
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Dodane| Nie dodano
Jestem romansoholiczką. Półki w mojej biblioteczce (oprócz przeczytanych i posiadanych) pokazują głównie typy romansów, które przeczytałam. W wolnych chwilach studiuję, próbuję też pisać opowiadania, choć to mi nie najlepiej wychodzi. Ostatnio głównie z braku czasu. Żeby się ze mną skontaktować, napisz na mój adres e-mail: jadziulka119 (maupa) gmail.com.

Opinie


Na półkach: , , ,

Recenzja opublikowana na: www.czytamromanse.wordpress.com

Nie będę owijać w bawełnę – podróż w czasie Deveraux-style w tym wypadku zupełnie do mnie nie przemówiła.

Była sobie Hayden Lane, pisarka romansów. Tu muszę podkreślić, że początkowe fragment, gdzie opisuje, bardzo zresztą trafnie, stosunek społeczeństwa i środowiska literackiego do pisarek i czytelniczek romansów, podobał mi się, nawet bardzo. Szkoda tylko, że się znalazł w romansie, którego czytelniczkami będą raczej osoby, którym takich rzeczy mówić nie trzeba, bo same dobrze wiedzą jak to wygląda. W każdym razie nasza Hayden zakochuje się w stworzonym przez siebie bohaterze, a przynajmniej rozwija się u niej obsesja na jego punkcie. Jej zaręczyny zostają więc zerwane przez zaniedbywanego narzeczonego, życie towarzyskie zamiera, nawet zawodowe stoi w miejscu, bo choć bohater jest, i to w najdrobniejszych szczegółach, to jednak powieść z nim w roli głównej nie chce powstać. Kiedy jej ex-narzeczony żeni się, Hayden jasno uświadamia sobie, że coś jest nie tak i postanawia poszukać pomocy specjalisty.

Tu na scenę wkracza Nora. Psychoanalitycy, terapeuci i inni tacy nie zdołali wyleczyć Hayden z jej obsesji, więc ta w przypływie rozpaczy zwraca się do jasnowidzki. Od niej dowiaduje się, że Jamie (ten bohater) właściwie istnieje naprawdę – to jej bratnia dusza, z którą została rozdzielona wieki temu i do tamtej pory ciągle się poszukują i znaleźć nie mogą. Okazuje się też, że jedno z jej poprzednich wcieleń, żyjące na przełomie XIX i XX wieku było nawet żoną swojej drugiej połowy, jednak coś ciągle było nie tak, więc najbliższe ich spotkanie odbędzie się dopiero za trzy wcielenia. Do tej pory Hayden ani jej następczynie nie mają szans na prawdziwą miłość, choć to jedyna rzecz, jakiej będą z całego serca pragnąć.

Hayden poddaje się więc hipnozie, dzięki której przenosi się do skóry lady de Grey i dowiaduje się, co było nie tak w jej małżeństwie – mężulo nie mógł stanąć na wysokości zadania, ot co. Więc będąc w tamtym wcieleniu poddaje się kolejnej hipnozie i przenosi się do czasu, kiedy wszystko się zaczęło, czyli do czasów elżbietańskich i poznaje historię Callie i Talisa.

Co mnie w tej powieści mierziło?


Remembrance

Po pierwsze: romans. Jaki romans? Gdzie romans? W części średniowiecznej – dzieciaki, które od zawsze były razem, które nie mogły wytrzymać z dala od siebie, były o siebie nawzajem szalenie zazdrosne, a w końcu zrobiły co zrobiły w wieku 17 lat jakoś nie chcą podejść pod moją kategorię romansu. A do tego rozwleczone to było straaaasznie. W XIX/XX-wiecznej… Hmm… Tu akurat było w porządku, ale za krótko, żeby mogło mi to zrekompensować całą resztę. Ja wiem jak bym to zrobiła – skróciła początek, równie rozwlekły, zwęziła opowieść o Callie i Talisie, lady de Grey mogłaby zostać jak była, a to, co się działo po powrocie, rozszerzyłabym, tu zrobiła romans sensu stricto. Bo rozumiem, bratnie dusze, że znają się chociaż się nie znają, ale prooooszę… Gdzie tu romans? Przecież można napisać romans nie wyrzucając idei przeznaczenia, ba, mnóstwo romansów właśnie na tej idei bazuje.

Po drugie: proporcje. Jak już zauważyłam, wszystko było nie tak. Nie potrafiłam zainteresować się całą historią w takiej postaci, w jakiej została napisana. Za dużo paplania, za mało rzeczywistych wydarzeń. Bo nawet opowieść o Callie i Talisie była w przeważającej części opowiedziana, a nie pokazana. I ten wszechwiedzący narrator był moim zdaniem zbyt wszechwiedzący. Przeważnie lubię jak wszystko jest ładnie i jasno wyłożone, ale przecież nie musiałam wiedzieć, co sobie myśli Hugh, prawa ręką Johna, ojca Talisa. I ta końcówka taka na łapu-capu, kiedy można było skrócić środek, i dołożyć trochę treści pod koniec.

I tak ogólnie… ogólnie mnie nie przekonało. A Hayden z tą jej obsesją mnie mocno denerwowała przez większość czasu. Pierwszym romansem z podróżą w czasie, jaki przeczytałam (chociaż wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to romans), była książka właśnie Deveraux – “Życie raz jeszcze”. Podobała mi się i mam do niej duży sentyment, nawet sporo czasu później szukałam tego nazwiska w katalogach księgarni wysyłkowych, które trafiały do domu. Jest bardzo prawdopodobne, że gdybym trafiła wtedy na “Przeznaczenie”, po żadną książkę Deveraux nie sięgnęłabym przez długie lata, jeśli w ogóle.

Recenzja opublikowana na: www.czytamromanse.wordpress.com

Nie będę owijać w bawełnę – podróż w czasie Deveraux-style w tym wypadku zupełnie do mnie nie przemówiła.

Była sobie Hayden Lane, pisarka romansów. Tu muszę podkreślić, że początkowe fragment, gdzie opisuje, bardzo zresztą trafnie, stosunek społeczeństwa i środowiska literackiego do pisarek i czytelniczek romansów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja opublikowana na: www.czytamromanse.wordpress.com

Akcja powieści rozgrywa się w średniowiecznej Anglii, w XIII wieku, w mieście Nottingham i jego okolicach, w tym także w lesie Sherwood. Bohaterką jest siostrzenica Roberta z Locksley, znanego także jako Robin Hood. On sam pojawia się w epizodycznej roli pod koniec książki, choć wcześniej jest mowa o tym, że wyjechał do Ziemi Świętej po śmierci Rysia Lwie Serce i nie wrócił. Podejrzewano, że zginął (a Marian w tym czasie siedziała w klasztorze…). Ale do rzeczy. Bohaterem jest Tre, nowo mianowany szeryf miasta Nottingham, który musi radzić sobie nie tylko ze ściąganiem zbójeckich podatków nałożonych przez króla Jana Bez Ziemi. A może lepiej – Jasia Bez Serca. Bo tenże Jasiu odebrał naszemu szeryfowi jego ziemie i to w strasznej chwili – po tym, jak zdradliwy senior naszego Tre napadł na jego włości i zabił jego ukochaną córkę. Po takim wstępie można tylko oczekiwać, że to kolejna opowieść o mężczyźnie, którego serce, stwardniałe po doznanych ranach (córka była jedyną osobą, którą pokochał, a zostało mu to dziecię tak brutalnie odebrane, ach), zostaje zmiękczone przez NIĄ, dzięki czemu ON znowu poznaje cud miłości, uczucia itd., itp. Otóż nic bardziej mylnego. Tak naprawdę to o tym, jak kochał córkę i jak się boi kolejnego uczucia, było wspomniane może dwa razy, i to mimochodem.

Czyli ci, którzy nie lubią roztkliwiania się, powinni być zadowoleni. Ja osobiście poczułam się oszukana. A to dlatego, że w tym romansie za wiele romansu to nie ma. Sceny miłosne były, nawet gorące, w liczbie bodajże trzech i to dość szczegółowe (choć pewne zwroty pobudzały mnie do śmiechu). Ale w kwestii romansu jako takiego nie byłam usatysfakcjonowana, bo nic nie rozwijało się tak, jak moim zdaniem powinno.

Jane, czyli nasza bohaterka, jest wdową po normańskim rycerzu, sama pochodzi z anglosaskiej rodziny (konflikt ciągle podkreślany, ale też wydaje się dziwnie nieistotny w relacjach innych niż te między głównymi bohaterami). Tre jest oczywiście Normanem. Spodziewałabym się więc ognistych kłótni, gorącego godzenia się i wszystkiego, co się z tym wiąże, ale właściwie to nic takiego nie ma miejsca. Oprócz zranionej męskiej dumy po incydencie ze strzałą przytkniętą mu przez nią do gardła gdy załatwiał potrzebę fizjologiczną oraz pewnej wdzięczności, kiedy Jane uratowała Tre życie zajmując się otwartą na nowo raną. I tyle. Potem poddają się chemii między nimi i dalej jest tak naprawdę mało romansu, dużo intryg, działania w obronie życia, przechytrzanie Jana, poświęcenie się jego dla niej, jej pomoc dla niego itd., itp.

To, co również mi się nie podobało, wiąże się w pewnym sensie ze sceną z opuszczonymi gaciami, o której wspomniałam wcześniej. Jane, chcąc zwrócić szczególną uwagę Tre na prawdziwych rozbójników plądrujących chłopskie chaty i zabierających to, czego nie zdążył zabrać król Jan przy pomocy byłego i obecnego szeryfa, zwołała emerytowaną wesołą kompanię wujaszka i zasadziła się na królewskie złoto, pewna, że wszystko pójdzie dobrze. Jednak nie poszło i nie będę się rozpisywać, ale Tre ściga potem cały czas Małego Johna i resztę. Wie, że to Jane go tak przyszpiliła, że się tak wyrażę, ale nic jej nie robi, żeby go zaprowadziła do reszty. Czyli spiski i knowania, ciągle i wciąż. A najgorsze, że ona mu nigdy nie wyjaśniła motywów swojego postępowania. Według mnie on może równie dobrze wierzyć, że chciała ukraść złoto dla własnego zysku. Czytając jednak oczekuję, żeby takie rzeczy były wyjaśniane.

Tak naprawdę to trudno powiedzieć, jakie są prawdziwe motywy wszystkich bohaterów, bo to takie niejasne wszystko jest. On ją pyta, czy ona mu ufa, ona odpowiada, że tak, ale po pierwsze: ani on nie dał jej żadnych powodów do zaufania (gdzie tu logika?) ani ona nie dała mu żadnych dowodów zaufania, przynajmniej dopóki się ze sobą nie przespali (bez komentarza).

Ja rozumiem, że sam romans bez żadnych wątków pobocznych czy innych motywów to jest już właściwie harlequin, że musi być jakaś akcja inna niż tylko to, kiedy pójdą do łóżka, żeby książka była interesująca (chociaż bywają i ciekawe książki krążące tylko wokół łóżka, jednak to całkiem inna kategoria romansu). Ale nie w takiej niedopracowanej formie. W posłowiu autorka twierdzi, że przed napisaniem tej książki zebrała sporo informacji o Nottingham, Robin Hoodzie i całej reszcie, ale według mnie nie przyłożyła się do podstaw, czyli porządnego obmyślenia fabuły.

I jeszcze dodatkowa informacja dla tych, którzy lubią dwa w jednym – przyjaciel Tre i kuzynka Jane mają krótki romans, lecz nie kończy się on zbyt szczęśliwie (nie, żadne z nich nie ginie, ale wystarczy wspomnieć, że ona jest mężatką, której mąż spiskował przeciwko Tre).

W dzisięciopunktowej skali fabułę oceniam na jakieś 3, a sceny miłosne, zarówno pod względem dosłowności jak i ogólnej wizji – na mocne 6. Całej książce dałabym może 5 punktów. Przy dobrym humorze. A może 4.

Recenzja opublikowana na: www.czytamromanse.wordpress.com

Akcja powieści rozgrywa się w średniowiecznej Anglii, w XIII wieku, w mieście Nottingham i jego okolicach, w tym także w lesie Sherwood. Bohaterką jest siostrzenica Roberta z Locksley, znanego także jako Robin Hood. On sam pojawia się w epizodycznej roli pod koniec książki, choć wcześniej jest mowa o tym, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Recenzja opublikowana na www.czytamromanse.wordpress.com

A Quick Bite to chronologicznie pierwsza część serii o rodzinie Argeneau, choć została napisana kiedy ukazały się już trzy dalsze części. Kto chciałby poznawać losy rodziny zgodnie z prawidłowym czasem wydarzeń, powinien zacząć właśnie od tej pozycji.

Na wstępie kilka podstawowych informacji. Rodzina Argeneau to wampiry, a właściwie nieśmiertelni ludzie, którzy do życia muszą spożywać krew. Mieszkają w Toronto i okolicach, ale zachowują się w zdecydowanie nieamerykański, staroświecko-angielski sposób. Wampiry (choć starsze pokolenia niezbyt lubią, kiedy są tak określani) mają umiejętność kontrolowania śmiertelników – mogą “wejść” do ludzkiego umysłu i kazać coś człowiekowi zrobić albo zmodyfikować jego wspomnienia tak, żeby myślał, że te dwie ranki na szyi stąd się wzięły, że przypadkiem ukłuł się w szyję widelcem z dwoma ząbkami.

Na samym początku książki poznajemy doktora Gregory’ego Hewitta – psychologa, wybierającego się na urlop. Pierwszy od… bardzo dawna. I robi on przedziwną rzecz – własnoręcznie zamyka się w bagażniku samochodu, który widzi po raz pierwszy w życiu.

Następnie spotykamy Lissiannę Argeneau. Można odnieść wrażenie, że wyszła z baru na szybki numerek z przypadkowo poznanym gościem (który, jak się później okazuje, trzyma w spodniach… ogórka. Tak, takiego zielonego). Jednak to mylne wrażenie – Lissianna musi po prostu się pożywić. Bez żadnych podtekstów.

Chociaż wampiry jakieś 50 lat wcześniej przerzuciły się na żywność z torebek i wgryzanie się w karki zwykłych śmiertelników zostało zabronione, to są sytuacje, w których można odstąpić od zakazu: kiedy np. życie wampira jest zagrożone albo są ku temu medyczne przesłanki. Ten drugi wyjątek dotyczy właśnie Lissianny, która cierpi na ogromnie niewygodną dla wampira przypadłość – hemofobię. Innymi słowy, mdleje na widok krwi. Widząc krew w przezroczystej torbie po prostu pada. Dlatego ma pozwolenie na żywienie się prosto ze źródła.

Marguerite, matka Lissianny, obawia się, że córka pójdzie w ślady ojca, również chorującego na hemofobię i zostanie wampirzą alkoholiczką, co oznacza, że będzie żywić się krwią z promilami. Wymyśla więc idealne rozwiązanie. Postanawia sprawić córce urodzinowy prezent w postaci psychologa specjalizującego się w fobiach. Plan jest prosty – Greg wyleczy Lissiannę, potem skasuje mu się pamięć i za tydzień będzie przekonany, że przeżył cudowny urlop w Meksyku. Jednak plany nie zawsze wychodzą tak, jak byśmy chcieli. Po pierwsze, Greg ma zadziwiająco silną wolę, co sprawia, że trudno go kontrolować. Po drugie, Lissianna widząc faceta z kokardką na szyi przywiązanego do swojego łóżka, jest przekonana, że mamusia przygotowała jej na dwieście drugie urodziny smakowity obiad. Decyduje się więc na mały kąsek, ale też czuje pociąg seksualny do swojego jedzonka – coś, co nigdy wcześniej jej się nie przytrafiło. A Greg jest po prostu zachwycony, że został seksualnym niewolnikiem tak pięknej kobiety.

Nie zagłębiając się w dalszą fabułę, zdradzę tylko, że Greg nie daje się kontrolować, a Lissianna nie może nawet czytać jego myśli, choć inni – tak. Jedynym więc sposobem, by powstrzymać Grega przed wyjawieniem sekretu rodziny Argeneau jest albo pomieszanie mu w głowie, albo zabicie go, albo – przemiana w jednego z nich. Trzeba też wspomnieć, że wampiry nie są tu ssącymi krew demonami bez duszy.

Lissianna jest świetną postacią – czasem ironiczna, chce się uniezależnić od rodziny, móc żyć na własny rachunek. Greg z kolei jest bardzo bystrym facetem, miłym i przywiązanym do swojej rodziny, ale zdaje sobie sprawę, że będzie musiał z nich zrezygnować, jeśli zdecyduje się na związek z Lissianną. W końcu ktoś przecież zauważy, że się nie starzeje. Widzi jednak w Lissiannie kogoś, kto jest warty podjęcia takiego kroku. Oboje są jednak niepewni tej drugiej strony.

Romans Grega i Lissianny nie jest szczególnie burzliwy, ale kłótnie i nieporozumienia nie są przecież konieczne, żeby powstała miła historyjka. Jakaś ostrzejsza sprzeczka nie byłaby jednak zła i to jest chyba największy minus wątku znajomości tych dwojga – za spokojnie w kwestii romansu. Chociaż sceny miłosne są naprawdę dobrze napisane i gorące, nawet jeśli niekiedy… przerywane. Z powodów niezależnych od bohaterów, oczywiście, i nie dających się kontrolować. Bo jak tu kontrolować takiego kuzyna Thomasa i grupkę krewnych żeńskiego rodzaju?

Bo kwestia innych wątków to całkiem inna sprawa. Akcja do połowy rozwija się powoli, ale potem jest coraz szybciej, trochę niebezpiecznie i bardzo ciekawie.

Sceny z udziałem rodzinki Lissianny – od jej wtrącającej się ciągle mamuśki, poprzez kilka kuzynek, przyjaciółkę, aż do Thomasa są świetne. Zabawne dialogi, nieźle zarysowane postacie, nawet te epizodyczne. I jeszcze słówko na temat Thomasa – to mój ulubiony członek rodzinki. Na wszystko ma ciętą odpowiedź, można się domyślać, że to babiarz, ale tak w głębi duszy jest romantykiem. Pojawił się we wszystkich częściach serii, które do tej pory przeczytałam, a w jednej z książek dostał rolę głównego bohatera. To postać, którą według mnie warto poznać.

A Quick Bite czytało mi się naprawdę dobrze, zwłaszcza że już od jakiegoś czasu nie miałam kontaktu z paranormalnymi klimatami, a ciągle szukałam czegoś, co zapełniłoby miejsce zwolnione przez Christine Warren (jej książki już mi się skończyły). Sands nie tylko to miejsce zapełniła, ale jest na bardzo dobrej drodze do zajęcia go na stałe. Jej książki są pełne humoru, czasami subtelnego, czasami bardziej wyraźnego, choć nigdy nie przytłaczającego. Zawsze jest utrzymywany pogodny ton. Wiadomo, bohaterowi przeżywają różne tragedie i problemy, ale nie determinują one całej historii w negatywnym sensie. Co prawda ta część wypada nieco słabiej na tle kolejnych książek, ale jest świetnym wstępem do serii i dobrą okazją do zapoznania się z rodzinką. A taki sposób wytłumaczenia wampiryzmu – to jest coś, z czym się jeszcze nie spotkałam i bardzo się cieszę, że się z nim w książkach Sands zetknęłam. Nawet jeśli określenie “wampiry” jest w tym przypadku jedynie umowne.

Recenzja opublikowana na www.czytamromanse.wordpress.com

A Quick Bite to chronologicznie pierwsza część serii o rodzinie Argeneau, choć została napisana kiedy ukazały się już trzy dalsze części. Kto chciałby poznawać losy rodziny zgodnie z prawidłowym czasem wydarzeń, powinien zacząć właśnie od tej pozycji.

Na wstępie kilka podstawowych informacji. Rodzina Argeneau to...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika jacquie

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
12
książek
Średnio w roku
przeczytane
1
książka
Opinie były
pomocne
6
razy
W sumie
wystawione
12
ocen ze średnią 5,7

Spędzone
na czytaniu
59
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
1
minuta
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]