-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać286
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
2023-01
2021-03
2020-12
2020-11
2020-11
2021-01
2020-06
2020-07
2020-06
2020-06
2020-05
2020-05
„How To. Jak? Czyli absurdalnie naukowe rozwiązania codziennych problemów” to poradnik autorstwa Randalla Munroe, amerykańskiego rysownika komiksów, ale też programisty i inżyniera z doświadczeniem w NASA. Książka zachęciła mnie swym tytułem, ale jak się okazało liczyłem na coś zupełnie innego. Cóż rzec, mnie ten poradnik mocno wynudził. Faktem jest, że jestem na bakier z przedmiotami ścisłymi, a w szkole nigdy nie pałałem miłością do przedmiotów ścisłych😉 Typowy ze mnie humanista, chyba po prostu nie byłem właściwym adresatem tej pozycji. Niemniej jednak liczyłem na poradnik pełen ciekawostek, który mnie wciągnie, porwie formą i treścią, a tymczasem nie mogłem się doczekać, aż dobrnę do końca.
Przytłaczał mnie ogrom pojęć z zakresu fizyki, wzorów i równań, obliczających poszczególne zaplanowane zadania. Zamiast ekscytacji zerkałem na ilość stron do końca, bo jakoś tak mam, że to co zaczynam, zawsze czytam do końca. Na pewno wielkim plusem książki są zabawne rysunki i infografiki, obrazujące treści poszczególnych rozdziałów, a także humorystyczny język, którym posługuje się autor. Niektóre rozdziały były dla mnie ciekawsze, jak ten o zbudowaniu fosy z gorącą lawą wokół domu w celu ochrony przed intruzami i problemy, koszty z jakimi trzeba się przy tym liczyć. Jednak większość treści typu jak skoczyć sobie o tyczce, jak zrobić imprezę na basenie nie posiadając basenu, czy jak rzucać przedmiotami, nie porwało mnie.
Podsumowując: jeśli lubisz fizykę, matmę, zagadnienia techniczne to prawdopodobnie ta książka ci się spodoba i będzie fajną czytelniczą przygodą. Z drugiej strony, jeżeli nie przepadasz za naukami ścisłymi, ale chcesz się do nich przekonać to sięgnij po „How to…”, bo może dzięki temu poradnikowi złapiesz „ścisłego” bakcyla. Myślę, że warto samemu przekonać się, czy ta pozycja trafi w nasz gust. Ja jednakowoż nie miałem wypieków na twarzy, książka nie zachęciła mnie, aby szukać innych pozycji autora.
„How To. Jak? Czyli absurdalnie naukowe rozwiązania codziennych problemów” to poradnik autorstwa Randalla Munroe, amerykańskiego rysownika komiksów, ale też programisty i inżyniera z doświadczeniem w NASA. Książka zachęciła mnie swym tytułem, ale jak się okazało liczyłem na coś zupełnie innego. Cóż rzec, mnie ten poradnik mocno wynudził. Faktem jest, że jestem na bakier z...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05
W moje ręce trafiła powieść „Święci z Qumran”, autorstwa Sławomira Dąbka, będąca pozycją z gatunku fantastyki biblijnej.
Młody Egipcjanin Mennepher, po śmierci ojca i za przyczyną macochy trafia do osobliwego zakonu pustelników w Qumran. Hipokryzja panująca wśród mnichów oraz poczucie bycia lepszymi od ludzi spoza wspólnoty, doprowadzają z czasem do rozterek moralnych naszego bohatera, a w konsekwencji do opuszczenia bractwa. Duży wpływ ma na to spotkanie z „tajemniczym bratem”, którego etyka i wizja życia, prowadzą Mennephera do odkrywania sensu życia i poszukiwania drogi ku Bogu. W kolejnych etapach życia spotka go wielka miłość, śmierć bliskich osób, upokorzenia, ale też spotkania z ludźmi, od których będzie mógł sporo wynieść dla swego jestestwa. Autor w przystępny sposób przybliżył laikowi czasy narodzin chrześcijaństwa, wykorzystując fakt istnienia wspólnoty w Qumran. Niejeden z nas słyszał przecież o tajemniczych zwojach, odnalezionych w grotach nad Morzem Martwym, które wciąż budzą emocje wśród biblistów.
Dąbek, do kolei losów Mennephera w Egipcie i Palestynie, udanie wplótł interesujące wątki, takie jak kształtowanie się religii opartej na naukach Jezusa, znajdziemy tutaj zwiastowanie Ducha Świętego i mnogość teologicznych debat, dających nam okazję do wielu refleksji nad wiarą, Bogiem i sensem istnienia. W książce przewijają się tak znane postaci z Pisma Świętego, jak św. Paweł, św. Szczepan, Jan Chrzciciel, czy też Jakub, poznajemy różnice pomiędzy Faryzeuszami i Saduceuszami. Ciekawie przedstawiony został także wątek integracji judeochrześcijan z poganochrześcijanami.
Książka co prawda nie jest najłatwiejsza w odbiorze, zwłaszcza dla kogoś niezorientowanego w temacie, nieznającego historycznego tła, pełno w niej opatrzonych przypisami cytatów z Biblii, ale zdecydowanie warto zatrzymać się na chwilę, aby przeczytać z uwagą tę powieść. Niektórych czytelników mogą co prawda drażnić zbyt częste teologiczne dysputy, tutaj mam lekki zarzut do autora książki, bo wpłynęło to ujemnie na wiarygodność bohaterów i przez to zbyt mało o nich wiemy.
Podsumowując, jako katolik, przeczytałem tę powieść ze sporym zainteresowaniem, duchowa opowieść na tle panoramy dziejów wypadła bardzo obiecująco, natchnęła do wielu refleksji, zmusiła do wejrzenia w siebie i do rozwijania własnej religijności. Chętnie sięgnę po kolejne książki Pana Dąbka.
W moje ręce trafiła powieść „Święci z Qumran”, autorstwa Sławomira Dąbka, będąca pozycją z gatunku fantastyki biblijnej.
Młody Egipcjanin Mennepher, po śmierci ojca i za przyczyną macochy trafia do osobliwego zakonu pustelników w Qumran. Hipokryzja panująca wśród mnichów oraz poczucie bycia lepszymi od ludzi spoza wspólnoty, doprowadzają z czasem do rozterek moralnych...
2020-04
"Operator 112. Relacja z centrum ratowania życia" Romana Klasy to solidny reportaż, napisany przez praktyka, człowieka, który pracował w zawodzie przez sześć lat i w końcu porzucił pracę, po tym jak przelała się w nim czara goryczy.
Autor relacjonuje nam dlaczego wybrał zawód operatora Centrum Powiadamiania Ratunkowego, pokazując nam jak wyglądały rekrutacja, szkolenie, egzamin, pierwsze dni pracy oraz jak kształtowały się zmiany w funkcjonowaniu numeru alarmowego 112. Obecnie system wygląda tak, że zgłoszenia z numerów alarmowych 112, 997, 998 i 999 trafiają do operatorów zatrudnionych w CPR. Operatorzy przekazują drogą elektroniczną, wszystkie zebrane o zdarzeniu informacje do odpowiednich dyspozytorów ratownictwa medycznego, Państwowej Straży Pożarnej i Policji, którzy decydują o zaangażowaniu odpowiednich jednostek. Tak więc to właśnie operator 112 jest tym, z którym najpierw łączy się osoba dzwoniąca, jest osobą na pierwszej linii ratunkowego frontu.
Roman Klasa, pracując w CRP w Gdańsku zetknął się z wieloma różnymi telefonami, zasadnymi i bezzasadnymi, sytuacjami mrożącymi krew w żyłach, ale i śmiesznymi, z ludźmi potrzebującymi pomocy, jak i z tymi robiącymi sobie głupie żarty. Niestety odebrał też mnóstwo zgłoszeń, kiedy był chamsko wyzywany, gdyż w mniemaniu dzwoniących powinien wszystko wiedzieć, znać dokładną lokalizację telefonu i sprawić, żeby pomoc służb dotarła niemalże natychmiast. Praca, choć ważna dla ogółu i często dająca satysfakcję, odciska mocne piętno na psychice, często nie pozwala zasnąć, wzbudza lęk o siebie i bliskich. Operator po 12-godzinnym dyżurze i odebraniu kilkuset zgłoszeń czuje się zbrukany ogromem nieszczęść, ludzkiego „brudu” i przyjętymi na klatę wyzwiskami, za które przecież nie może zrewanżować się, bo musi być profesjonalistą i skupić się na jak najszybszym udzieleniu pomocy. Pracownik CRP w jednej chwili odbiera telefon od bezmyślnego żartownisia, a zaraz potem od schizofreniczki, potencjalnego samobójcy, ofiary gwałtu lub od ojca, który próbuje ratować dziecko. W dodatku zawód nie jest należycie opłacany, brakuje ludzi na dyżurach, „góra” pozostaje głucha na składane uwagi i prośby, co dodatkowo frustruje. Co mi się nie podobało w przekazie Klasy? Autor wplata w treść nieco za dużo wątków autobiograficznych, wyraża swą nienawiść do ludzi (w mojej ocenie przesadną), pisze o głupim i zepsutym społeczeństwie. Nazbyt często zamiast konkretnych opisów, zaistniałych faktów, natykałem się na nieistotne szczegóły, wtręty o stosunku do polityki, życiu prywatnym autora, itd., co było zupełnie zbędne. Podsumowując, książka to ważny, momentami wstrząsający głos, uświadamiający nam ludziom, którzy wcześniej czy później będą zmuszeni wybrać numer 112, na czym powinniśmy skupić się przy zgłoszeniu, że powinniśmy współpracować, a nie żądać, no i mieć przed oczami, że operator chce jak najbardziej profesjonalnie przekazać nasze zgłoszenie do odpowiednich służb. Głos w imieniu ludzi, którzy wykonują ważną i odpowiedzialną pracę, a nie są zauważani i doceniani. Dla zainteresowanych: na kanale YouTube „Siedem metrów pod ziemią” dostępny jest wywiad z autorem, opublikowany w 2018 r., zachęcam do obejrzenia.
"Operator 112. Relacja z centrum ratowania życia" Romana Klasy to solidny reportaż, napisany przez praktyka, człowieka, który pracował w zawodzie przez sześć lat i w końcu porzucił pracę, po tym jak przelała się w nim czara goryczy.
Autor relacjonuje nam dlaczego wybrał zawód operatora Centrum Powiadamiania Ratunkowego, pokazując nam jak wyglądały rekrutacja, szkolenie,...
2020-04
"Zniknięcie Sary" to moje drugie zetknięcie się z piórem Nadii Szagdaj a zarazem II tom "Kronik Klary Schulz", którego akcja dzieje się w 1911 r., a więc rok po wydarzeniach ze "Sprawy pechowca". Tytułowa bohaterka jest już, wspólnie z ojcem, właścicielką biura detektywistycznego.
Tym razem książka rozpoczyna od tajemniczego zaproszenia na sesję fotograficzną w Danzig, na którą Klara wraz ze swą gosposią wyrusza koleją, pomimo sceptycyzmu najbliższych. Tamże okazuje się, że sprawy nie do końca mają się tak, jak to widniało w zaproszeniu i ktoś zastawił pułapkę na panią detektyw, a powrót do Breslau okaże się nieoczekiwanym koszmarem.
Klara Schulz po powrocie z Danzig nie jest sobą, jest jakby nieobecna i zahipnotyzowana, a tylko dzięki pomocy przyjaciół oraz rodziny będzie w stanie wrócić do gry i stawić czoła rozwikłaniu kolejnej zagadki. W tym samym czasie w Breslau znikają bez wieści dwie młode kobiety: Renate, romska robotnica z fabryki mebli, oraz Sara, córka bogatego lekarza, tak na marginesie przełożonego męża Klary. Zrozpaczeni opieszałością i nieudolnością policji, matka Renate oraz rodzice Sary, zwracają się po pomoc do biura głównej bohaterki powieści. Okazuje się, że pozornie niezwiązane ze sobą ofiary coś jednak łączy, porywacz to niebezpieczna i inteligentna bestyja, a rozwikłanie zagadki kryminalnej będzie wymagało od pary detektywów sporo sprytu, cierpliwości i zaangażowania.
Kolejny raz świetnie bawiłem się przy lekturze kryminału retro Nadii Szagdaj. Interesujące postaci, żywe dialogi, ciekawa intryga oraz podróż do dawnego Breslau, zaserwowana nam przez pisarkę, dają niekłamaną czytelniczą satysfakcję. Oczywiście czytelnik nie znajdzie tu dużej dawki brutalności, obecnej często we współczesnym kryminale, ale trudno czynić z tego zarzut, bo książka ma fajny styl i napisana jest pięknym językiem. Dodatkowo, sentymentalny rys dawnych metod śledczych oraz opis urokliwego Wrocławia sprzed ponad 100 lat, a także zamieszczone zdjęcia, pozwalają zanurzyć się w tej historii bez cienia znużenia. Ze swej strony bardzo polecam, na pewno sięgnę po kolejny tom "Kronik…".
"Zniknięcie Sary" to moje drugie zetknięcie się z piórem Nadii Szagdaj a zarazem II tom "Kronik Klary Schulz", którego akcja dzieje się w 1911 r., a więc rok po wydarzeniach ze "Sprawy pechowca". Tytułowa bohaterka jest już, wspólnie z ojcem, właścicielką biura detektywistycznego.
Tym razem książka rozpoczyna od tajemniczego zaproszenia na sesję fotograficzną w Danzig, na...
2020-04
Nadia Szagdaj jest autorką cyklu kryminałów retro "Kroniki Klary Schulz". Ostatnio miałem przyjemność przeczytania I tomu serii, czyli „Sprawy pechowca”, którego akcja toczy się w 1910 r. w Breslau, dawnym Wrocławiu.
W pierwszym tomie poznajemy zatem samozwańczą panią detektyw Klarę Schulz. Młoda kobieta jest żoną znanego lekarza Bernarda, matką małego Fritza oraz córką byłego świetnego policjanta Heinricha Krencke. Klara jest utalentowaną rysowniczką, ale zawsze marzyła o pracy w profesji ojca, niestety w tamtych czasach mogła tylko pomarzyć o pracy w policji, mimo starań i poparcia ze strony ojca. Ambicja, upór i determinacja pani doktorowej oraz poparcie Heinricha, sprawiają, że rozpocznie niebawem karierę jako detektyw. Klara dźwiga również wielkie brzemię niewyjaśnionej, okrutnej zbrodni na swej matce, której była świadkiem.
Podczas spektaklu operowego ginie znany baryton. Śmierć, która wydaje się nieszczęśliwym wypadkiem okazuje się w istocie spektakularnie zaplanowanym morderstwem. Dociekliwa i nader bystra Klara, jako świadek wydarzenia pragnie zająć się wyjaśnieniem nietypowego zgonu. Zlecenie, które dostaje wkrótce od przyjaciela zmarłego, daje jej szansę na pokazanie umiejętności i utarcie nosa miejscowej policji, a także pokazanie sceptycznemu mężowi, że bycie detektywem to nie kaprys żony, a powołanie.
Sprawa wydaje się coraz bardziej skomplikowana, dochodzi do kolejnych zgonów, wkrótce sama pani detektyw znajdzie się w wielkim niebezpieczeństwie. W wyjaśnianiu kryminalnej zagadki nie jest zdana tylko na siebie, pomocą służą przyjaciele, jej były psychiatra Dieter (wciąż czujący miętę do Klary) oraz patolog, no i ojciec rzecz jasna. Czy kobieca wrażliwość i niezwykła intuicja Klary, ale też jej impulsywność, która nie zawsze pomaga w śledztwie, pozwolą schwytać mordercę?
Powieść jest dobrze napisana i wciąga w wir wydarzeń, a tytułową bohaterkę bardzo polubiłem. Zwroty akcji, bardzo dobre dialogi, pikantne relacje osobiste Klary z Dieterem (psychiatrą i przyjacielem), intrygująca zagadka kryminalna oraz zaskakujący finał pierwszego tomu, sprawiają, że mamy do czynienia z niebanalnym kryminałem retro. Obsadzenie Klary w roli początkującej detektyw było świetnym zamysłem Nadii Szagdaj. Jej bohaterka jest nietuzinkową kobietą jak na ówczesne czasy, wyzwoloną, kreatywną i cwaną, kiedy sytuacja tego wymaga. Autorka ciekawie kreśli ówczesny Wrocław, podając w przypisach obecne nazwy ulic, co pozwala czytelnikowi na spacer po ulicach, porównanie tego co było i zostało z ówczesnego Breslau. Fajnym dodatkiem są też zdjęcia niektórych obiektów.
Nadia Szagdaj jest autorką cyklu kryminałów retro "Kroniki Klary Schulz". Ostatnio miałem przyjemność przeczytania I tomu serii, czyli „Sprawy pechowca”, którego akcja toczy się w 1910 r. w Breslau, dawnym Wrocławiu.
W pierwszym tomie poznajemy zatem samozwańczą panią detektyw Klarę Schulz. Młoda kobieta jest żoną znanego lekarza Bernarda, matką małego Fritza oraz córką...
2020-03
25 marca 2020 r. swą premierę miała "Bardzo zimna wiosna", najnowsze dzieło pióra Katarzyny Tubylewicz.
Sięgając po tę książkę nie spodziewałem się, że trafię na tak dobry kryminał w skandynawskim stylu.
Współczesna Szwecja wczesną wiosną. Na jednym ze sztokholmskich parkingów dochodzi do morderstwa 80-kilkuletniej Grety Sjöwall. Szacowna i zamożna starsza Pani, znana była z działalności charytatywnej, skierowanej głównie na rzecz uchodźców. Greta zresztą przybyła do Skandynawii z powojennych Niemiec w poszukiwaniu lepszego życia. Rodzi się pytanie: kto i dlaczego chciałby jej śmierci? Nienawidzący swej teściowej i liczący na pokaźny spadek Gustaw, znani jej młodzi uchodźcy z Afganistanu, a może ktoś zupełnie inny? Tajemnicę przyjdzie rozwikłać parze inspektorów Jensowi i Björnowi, którzy pracują w warunkach kryzysu w szwedzkiej policji, a gdzieś obok toczą się wojny gangów, mnożą się problemy z imigrantami. W powieści mamy też bardzo ciekawy wątek polski w osobie Ewy Ptak, która uciekając z Polski od sadystycznego męża, zostaje opiekunką wspomnianej Grety.
Katarzyna Tubylewicz serwuje nam szalenie ciekawą intrygę, ale nie poprzestaje na prostym patencie zagadki kryminalnej. Pisarka wplata w fabułę ważkie treści, dotyczące rasizmu, skrajnego nacjonalizmu, braku zrozumienia dla biednych przez sytych obywateli, kwestii uchodźców i problemów jakie wiążą się z adaptacją odmiennych kulturowo przybyszów w Szwecji. Umiejętnie wplatane w fabułę retrospekcje nawiązują do traumatycznych powojennych przeżyć niemieckich kobiet, które doświadczyły gwałtów ze strony żołnierzy amerykańskich oraz upokorzeń od szwedzkich pracodawców, do których trafiły, szukając lepszego jutra. Mamy też tutaj przedstawioną panoramę współczesnej Szwecji, która ma wiele mrocznych stron i nieco odbiega od wyidealizowanej wizji bogatego, skandynawskiego kraju.
Gorąco zachęcam do lektury!
25 marca 2020 r. swą premierę miała "Bardzo zimna wiosna", najnowsze dzieło pióra Katarzyny Tubylewicz.
Sięgając po tę książkę nie spodziewałem się, że trafię na tak dobry kryminał w skandynawskim stylu.
Współczesna Szwecja wczesną wiosną. Na jednym ze sztokholmskich parkingów dochodzi do morderstwa 80-kilkuletniej Grety Sjöwall. Szacowna i zamożna starsza Pani, znana była...
2020-03
Zanim przeczytałem książkę Anny Matwiejewej słyszałem już dawniej o tej zagadkowej i makabrycznej historii. Niemniej jednak z dużą ciekawością sięgnąłem po egzemplarz książki Anny Matwiejewej.
Co stało się w górach północnego Uralu 61 lat temu? Dlaczego śmierć poniosło 9 młodych, zdrowych i doświadczonych ludzi? Co spowodowało ich nagłą ucieczkę z namiotu w środku mroźnej nocy? Kto lub co stało za śmiercią turystów, rakietowe próby wojska radzieckiego, człowiek śniegu, lawina, piorun kulisty, a może była to sprawka UFO? W styczniu 1959 r. grupa studentów i absolwentów Politechniki Uralskiej w Swierdłowsku (dzisiejszy Jekaterynburg) pod przywództwem Igora Diatłowa wyruszyła w góry północnego Uralu. Wieczorem 1 lutego uczestnicy wyprawy rozbili obóz na zboczu góry Chołatczachl, zwanej Górą Umarłych, aby przeczekać pogarszającą się pogodę. To co nastąpiło później do dzisiaj nie zostało wyjaśnione i stanowi przyczynek do snucia wielu teorii spiskowych.
Akcja książki rozgrywa się pod koniec 1999 r. i w pierwszym kwartale 2000. Powieść rosyjskiej pisarki stanowi połączenie wątku fabularnego, będącego tłem historii, z dokumentami, fragmentami radiogramów, artykułów, zeznań, a także pamiętników członków wyprawy. Matwiejewa stawia hipotezy, ale nie narzuca jednej możliwej przyczyny tragedii (choć podaje wskaźnik prawdopodobieństwa każdej z nich), a uporządkowanie informacji o sprawie pozwala czytelnikowi wysnuć własne oceny i przypuszczenia.
Styl powieści jest bardzo przystępny, książka wciąga i czyta się ją szybko. Przyznaję, że trafił do mnie wątek nadnaturalny, bo oto dręczona dziwnymi snami główna bohaterka, pisarka Anna doświadcza wizji na jawie – wyglądając przez wizjer swego mieszkania dostrzega członków grupy Diatłowa. Stanowiło to fajny motyw, który splótł losy pisarki z losem tragicznej wyprawy, gdyż niedługo później w jej ręce trafiają akta sprawy grupy Diatłowa. Czy można się do czegoś przyczepić? Bardzo zabrakło mi zdjęć z miejsca wyprawy, co znacząco wpłynęłoby na atrakcyjność tej pozycji. Na pewno irytowała mnie nieco fikcyjna postać Anny i jej dziwne postępowanie wobec swego partnera Wadika, który najpierw ją zdradził, a później chciał wkraść się w jej łaski. Miałem chwilami wrażenie czytania jakiejś taniej obyczajówki. Tak więc, jeżeli szukacie powieści o ciekawej fabule to w mojej ocenie doznacie rozczarowania. Autorka wykonała jednak kawał dobrej reporterskiej roboty, w satysfakcjonujący dla mnie sposób zaserwowała mnóstwo ciekawych faktów, przytoczyła autentyczne dokumenty sprawy, co sprawiło, że nie żałuję lektury i mogę polecić książkę.
Zanim przeczytałem książkę Anny Matwiejewej słyszałem już dawniej o tej zagadkowej i makabrycznej historii. Niemniej jednak z dużą ciekawością sięgnąłem po egzemplarz książki Anny Matwiejewej.
Co stało się w górach północnego Uralu 61 lat temu? Dlaczego śmierć poniosło 9 młodych, zdrowych i doświadczonych ludzi? Co spowodowało ich nagłą ucieczkę z namiotu w środku mroźnej...
2020-03
W Górach Stołowych dochodzi do tajemniczej śmierci grupy szwedzkich studentów. Główny bohater książki, szczeciński dziennikarz Peter, szukając ciekawych eksponatów na pchlim targu, nabywa od romskich sprzedawców tajemniczą metalową skrzyneczkę. Będzie miało to dla niego poważne konsekwencje, bo okaże się, że są tajemniczy ludzie, którym zależy na utrzymaniu tajemnicy Gór Stołowych. Peter wyrusza wraz z przyjaciółmi na poszukiwania zaginionego na dnie jeziora Dorniera DO-24N, który służył podczas II wojny światowej m.in. do transportowania niemieckich cywilów przed nadchodzącą Armią Czerwoną. Nie dane mu jednak będzie zbyt długo rozkoszować się poszukiwaniami na łonie natury. Policja, tajne służby, CBŚ, tajemnicza organizacja, której członkowie strzegą wielkiego sekretu, dzieje się tu dużo, wg mnie za dużo, ale o tym niżej.
Przyznam, że Pan Boszko-Rudnicki miał całkiem zgrabny pomysł na ciekawy dreszczowiec sensacyjny, bo przecież tajemnica tajnej broni Hitlera wciąż intryguje badaczy i zwolenników teorii spiskowych. Temat zagadek II wojny światowej nadal jest niewyeksploatowany, a pisarze wciąż mogą zainteresować czytelnika sekretami wojny. Jednakże autorowi nie udało się wyciągnąć z tej historii tyle, ile mógłbym spodziewać się po rasowym thrillerze sensacyjnym w duchu moich ulubionych pisarzy, czyli Roberta Ludluma czy Fredericka Forsythe'a. Mnogość wątków, w tym za dużo tych pobocznych, nagromadzenie sporej ilości opisów zbędnych dla toku akcji, spowodowało, że w mojej ocenie autor nie do końca potrafił złożyć wszystko w zgrabną powieść. Zabrakło mi również większego tempa akcji, dosadności, a kiedy trzeba większej dawki brutalności. Brakowało mi równieży ciekawej postaci kobiecej, która mogłaby nadać książce większej pikanterii. Może wyszedł tutaj brak odpowiedniego warsztatu pisarskiego lub dobrego redaktora, który potrafiłby pomóc pisarzowi w wykreowaniu świetnej opowieści.
Wielka szkoda, bo sam pomysł na fabułę był bardzo ciekawy i zwiastował więcej emocji, których mi tutaj zwyczajnie zabrakło. Wyjaśnienie zagadki było nazbyt fantastyczne i nierealne, w efekcie czego zamiast efektu „wow”, wywołało tylko uśmiech na twarzy. Nie będę jednak spojlerował, nie zdradzę czym są tytułowe Szpony diabła, zainteresowanych odsyłam do lektury.
W Górach Stołowych dochodzi do tajemniczej śmierci grupy szwedzkich studentów. Główny bohater książki, szczeciński dziennikarz Peter, szukając ciekawych eksponatów na pchlim targu, nabywa od romskich sprzedawców tajemniczą metalową skrzyneczkę. Będzie miało to dla niego poważne konsekwencje, bo okaże się, że są tajemniczy ludzie, którym zależy na utrzymaniu tajemnicy Gór...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02
🌹Smithson, małe australijskie miasteczko, główna arena powieściowego debiutu Sarah Bailey, który wg blurbów krzyczących z okładki miał być mrocznym thrillerem. Otóż z przykrością stwierdzam, że niestety nie był nim, był co najwyżej lekkim kryminałem z mocno rozbudowanym wątkiem obyczajowym.
🌹Pewnego ranka przypadkowy biegacz odkrywa w jeziorze zwłoki pięknej Rosalind Ryan, nauczycielki z miejscowego liceum. Policja zostaje postawiona na równe nogi, a śledztwo dostaje główna bohaterka książki - Gemma Woodstock, która wraz ze swym policyjnym partnerem Felixem, chce jak najszybciej dorwać mordercę. Co ciekawe, Pani detektyw była szkolną znajomą denatki, a zdarzenia z przeszłości mogą mieć spory wpływ na wyjaśnienie okoliczności zbrodni. Gemma, często powracająca do mrocznych zdarzeń ze szkolnych lat, stara się rozwikłać zagadkę morderstwa, odkrywając przy okazji kilka małomiasteczkowych sekretów. Romansuje przy okazji ze wspomnianym Felixem, żyjąc jednocześnie w związku ze Scottem i synkiem Benem.
🌹Cóż, początek powieści zapowiadał całkiem ciekawą intrygę. Jednakże im dalej brnąłem przez treść książki, tym bardziej byłem zawiedziony, a powracając do lektury nie miałem wypieków na twarzy😉 Zapowiadanego "mrocznego, hipnotyzującego thrillera" nie uświadczysz tutaj, drogi czytelniku. W dodatku Gemma, miotająca się między romansem z kolegą z pracy, związkiem z ojcem swego dziecka i częstymi wspominkami o swoim byłym z młodzieńczych lat, aż nazbyt irytowała. Sam wątek obyczajowy został za bardzo uwypuklony, usuwając niestety w cień niezbyt zawiłą intrygę kryminalną. Zakończenie też nie rzuciło mną o podłogę.
🌹Potencjał tkwiący w tej historii nie został należycie wykorzystany, a książka licząca 470 stron, była o połowę za długa. Wydanie ma ciekawą okładkę, niestety o treści debiutu Pani Bailey nie da się powiedzieć tego samego. Zapowiadana jest druga część serii z Gemmą. Może kontynuacja będzie w stanie wzbudzić we mnie większe emocje.
🌹Smithson, małe australijskie miasteczko, główna arena powieściowego debiutu Sarah Bailey, który wg blurbów krzyczących z okładki miał być mrocznym thrillerem. Otóż z przykrością stwierdzam, że niestety nie był nim, był co najwyżej lekkim kryminałem z mocno rozbudowanym wątkiem obyczajowym.
🌹Pewnego ranka przypadkowy biegacz odkrywa w jeziorze zwłoki pięknej Rosalind Ryan,...
Doggerland, fikcyjny zespół wysp położonych na Morzu Północnym, gdzieś między Skandynawią, a Wielką Brytanią. Tutaj właśnie zabiera nas autorka tego debiutu, wielce udanego w mojej ocenie. ⠀
Komisarz Karen Eiken Hornby, główna bohaterka powieści, po nocnym świętowaniu lokalnego święta Oistre, budzi się w pokoju hotelowym u boku swego szefa, którego na co dzień nie darzy przesadną sympatią. Po powrocie do domu z kacem moralnym dostaje telefon, zapowiadający nowe śledztwo w sprawie brutalnego zabójstwa byłej żony swojego przełożonego, Susanne Smeed. Karen, z uwagi na bliskie pokrewieństwo ofiary i szefa miejscowej policji, zostaje wyznaczona do poprowadzenia dochodzenia, którego tropy wiodą do przeszłości i pewnej hipisowskiej komuny. Nasza bohaterka zanurzając się w wir śledztwa, stopniowo odkrywa sekrety mieszkańców. Gdzie kryje się prawda, komu i dlaczego mogło zależeć na wyprawieniu na tamten świat trudnej w obyciu Susanne?⠀
Nie nastawiajcie się podczas lektury na szokujący opisy mrożące krew w żyłach, na akcję biegnącą galopem. Maria Adolfsson prowadzi swą historię niespiesznie, ale bardzo ciekawie, a na zakończenie szykuje nam niebanalny finał. W książce szwedzkiej pisarki wszystko ma swój czas i logiczne następstwa. Może nie ma tu fajerwerków, ale taka narracja bardzo mi odpowiada, a przy lekturze nie sposób było się nudzić. Mamy tutaj żmudne śledztwo, szukanie poszlak i dowodów, sporo refleksji, dialogów pomiędzy postaciami, ale fabuła nic a nic nie nuży. Nie jest to powieść łatwa i dla każdego, ale zapewniam, warto przebrnąć choćby przez opisy krajobrazu wysp, aby odkryć ciemne strony Doggerland i jego mieszkańców. Polecam z czystym sercem i chcę więcej.
Całe szczęście, że kolejne części kryminalnego cyklu mają być wkrótce dostępne na rynku.
Doggerland, fikcyjny zespół wysp położonych na Morzu Północnym, gdzieś między Skandynawią, a Wielką Brytanią. Tutaj właśnie zabiera nas autorka tego debiutu, wielce udanego w mojej ocenie. ⠀
więcej Pokaż mimo toKomisarz Karen Eiken Hornby, główna bohaterka powieści, po nocnym świętowaniu lokalnego święta Oistre, budzi się w pokoju hotelowym u boku swego szefa, którego na co dzień nie darzy...